TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 23 Sierpnia 2025, 11:02
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Radości i dolegliwości w drodze do raju | dzień 3

Radości i dolegliwości w drodze do raju | dzień 3

Podczas Camino nigdy nie wiadomo co ci sprawi radość, a co cię naprawdę mocno sponiewiera. Czasami coś, co miało być miłą niespodzianką kończy się dotkliwie twardym lądowaniem.

Kolejny dzień pielgrzymowania rozpoczyna się klasycznie: wychodzę rano z albergue, w którym dzieliłem dormitorium z innymi pielgrzymami: z Remim z Francji, którego poznałem dzień wcześniej, Ivette z Węgier, którą spotkałem w pierwszym dniu i z kilkoma Niemcami i Portugalczykami. Postanawiamy iść razem z Remim, chociaż ja planuję długi etap aż do Santarém, podczas gdy Remi, przestraszony zapowiedziami hospitallero George’a co do niezwykłej trudności ostatnich kilkunastu kilometrów przed Santarém (zero drzew, cienia, czy miejsca do odpoczynku) już poprzedniego wieczoru zarezerwował nocleg mniej więcej na dwudziestym kilometrze. 

Jak to jest z powołaniami?

Mamy szczęście, że trafiamy na otwarty bar (tylko dlatego, że ruszamy około 7.00, podczas gdy taka Ivette już od dwóch godzin jest na trasie), wzmacniamy się kawą i w drogę. Od razu orientujemy się, że jesteśmy w jakimś olbrzymim zagłębiu uprawy pomidorów na dużych areałach, ale nie od razu rozumiemy związane z tym problemy. Powietrze jest rześkie, Remi, mimo że starszy o dziewięć lat, ale za to lżejszy o jakieś 15 kg narzuca dobre tempo i znowu dużo rozmawiamy. Okazuje się, że dwóch braci jego ojca jest księżmi (jeden nawet profesorem w Rzymie) a ich siostra zakonnicą. A dzisiaj akurat czwartek, więc myśl o powołaniach kapłańskich jest naturalna i pytanie, czy to naprawdę tylko bieda była kiedyś motywem, że z jednej rodziny nawet kilkoro dzieci wybierało życie poświęcone Bogu i Kościołowi, a dzisiaj dobrobyt, żeby nie powiedzieć komfort życia, odbierają młodym chęć wyrzeczenia i poświęcenia. Zgadzamy się, że Pan Bóg powołań nie skąpi, ale my coś zawalamy. My Kościół. Remi jak na świeckiego ma głębokie poczucie bycia Kościołem. I naprawdę świetnie się idzie, kiedy masz kompana i masz z nim o czym pogadać. 

 Prywatna mucha i huśtawka pielgrzyma

W międzyczasie mijamy malownicze wioseczki i podziwiamy słynne azulejos zdobiące niemal wszystkie mijane domy. W jednej z takich wiosek pijemy kawę, a potem wchodzimy na polne drogi. I wtedy właśnie jakaś złośliwa mucha „czepia” się mnie i nie odstępuje przez kolejnych kilka kilometrów. Ja jestem przekonany, że to jedna i ta sama mucha, która leci za mną już tak długo, że nie zna drogi powrotnej do domu. Remi się upiera, że to różne muchy, ale co on tam może wiedzieć o musze, która ciągle czepia się mojej twarzy? Wyprowadzam coraz bardziej zdesperowane klapsy, które oczywiście lądują na mojej gębie, ale ponieważ jest już spory upał i moje ruchy są ruchami nomen omen muchy w smole, więc „moja” mucha, która lata w powietrzu a nie w smole, zawsze zdąży uciec. I tak przez dobrą godzinę. Dobrze, że nikt nie widział mojej zapewne opuchniętej gęby. A nie będzie to jedyna opuchnięta część mojego ciała tego dnia. Z każdym klapsem w twarz powraca pytanie, czy Pan Bóg naprawdę nie stworzył nic bezużytecznego? Być może, ale z muchami i komarami był naprawdę blisko! 

Co jakiś czas musimy umykać z drogi przed jadącymi z bardzo dużą prędkością ciężarówkami, tzw gondolami, pełnymi pomidorów. W końcu docieramy do albergue zabukowanego przez Remiego i żegnamy się tak, jakbyśmy znali się od lat, ale możemy się już nigdy nie zobaczyć. Przez chwilę jest mi bardzo smutno, ale nie ma czasu na sentymenty, bo przede mną jeszcze pond 15 kilometrów. Staram się nie zwalniać tempa narzuconego przez Remiego, który najwyraźniej zabrał ze sobą moją muchę, bo gdzieś zniknęła i nawet kiedy widzę huśtawkę stojącą na pobliskim wzgórzu, nie zatrzymuję się. Jednak mijając ją zauważam napis: „Huśtawka pielgrzyma”. Czyli ktoś ją specjalnie tutaj z dala od domostw ustawił, aby takim jak ja umilić drogę. Robi mi się trochę wstyd. Wracam, wchodzę na ten pagórek i siadam na huśtawce. Odbijam się lekko do tyłu, potem do przodu i momentalnie spadam całym ciężarem swojego ciała do tyłu i na kamienistą glebę. Co się stało? Zupełnie zapomniałem, że mam na plecach plecak ważący jakieś osiem kilogramów, który sprawił, że straciłem balans i wyrżnąłem na ziemię. Plecy osłonił plecak, ale ich dolna część dołączyła do spuchniętej gęby, jeśli wiecie co mam na myśli. 

Święty kurz na drodze

Jednak to ani „prywatna” mucha, ani huśtawka pielgrzyma, ani nawet chwilowa samotność nie są dzisiaj najtrudniejszym doświadczeniem, bo około godziny czternastej, kiedy kierowcy najwyraźniej zakończyli swoją sjestę i wzięli się do roboty, rozpoczął się ruch ciężarówek pełnych pomidorów, tym razem nie po drogach asfaltowych, ale polnych. Tak się składa, że od jakiegoś czasu nucę sobie pod nosem piosenkę Stachury „święty kij przy nodze, święty kurz na drodze, święty kamień w polu”, ale to „uświęcanie” kurzu bynajmniej nie sprawia, że jest on mniej dokuczliwy. Po każdym przejeździe ciężarówki, nawet przy uprzejmych kierowcach, którzy widząc mnie wyraźnie zwalniają, przez kilkanaście kolejnych metrów idę w tumanach pyłu, a co dopiero przy tych, którzy nie zwalniają. Już wiem, że dzisiaj do prania pójdzie dosłownie wszystko co mam na sobie. 

A generalnie jest jak u Hitchcocka: trudności narastają, bo wchodzę w zapowiedziany przez George’a z albergue odcinek około ośmiu km bez jednego choćby drzewa dającego cień, a potem kiedy wreszcie kończą się i polne drogi i ciężarówki, ostatnie dwa kilometry już w mieście jest ostro pod górę. Jakoś resztką sił doczłapałem do hostelu, zatrzymując się co kilkadziesiąt metrów dla złapania oddechu. Jestem w Santarém, ale w ustach Portugalczyków nazwa tej pięknej gotyckiej miejscowości brzmi jak „Santaraj”. Święty raj! Zaiste po dzisiejszych perypetiach czuję się jak w świętym raju, kiedy już jestem po prysznicu i po praniu i zwiedzam urokliwe okolice. Nawet mnie wpuszczają do katedry bez biletu, bo jestem księdzem. Jeszcze tylko Msza Święta w kościele św. Mikołaja i można się oddać w objęcia Morfeusza, co czynię z wielką ulgą, bo co tu ukrywać, dzień dał mi w skórę :) 

ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 3

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!