Jestem u Matki | dzień 5
Odkąd jestem kapłanem, a nawet jeszcze wcześniej, mam takie poczucie, że Maryja jest zawsze ze mną. Mimo to, uwielbiam odwiedzać miejsca, które ona sobie wybrała, aby nam coś powiedzieć.
To mi się zdarzyło chyba raz w życiu, że w ciągu roku dwa razy pieszo pielgrzymowałem do Matki Bożej. Było to w 1990 roku: najpierw w lipcu w strzelińskiej grupie z pielgrzymką wrocławską na Jasną Górę, a potem we wrześniu, również na Jasną Gorę, w pielgrzymce kleryków trzeciego roku seminarium przed obłóczynami, czyli przed otrzymaniem sutanny.
Nic dwa razy się nie zdarza?
I dzisiaj, 34 lata później, po raz drugi zdarza mi się dwa razy – i to w ciągu jednego miesiąca (!) iść pieszo do Matki Bożej. 13 sierpnia dotarłem po pięciu dniach pielgrzymowania z Liskowa na Jasną Górę, a dzisiaj, 24 sierpnia, jeśli Bóg da, dotrę po pięciu dniach pielgrzymowania z Lizbony do Fatimy! Takie właśnie myśli pojawiają się w mojej głowie, kiedy o 7.00 rano wyruszam na szlak z mojego ekskluzywnego (byłem jedynym klientem tej nocy) albergue w wysokiej wieży. Przede mną około 25 kilometrów i przy wyjściu z Monsanto zatrzymuję się na chwilę przy pięknej mozaice (azulejo) z Matką Bożą z Dzieciątkiem i proszę bym szczęśliwie dotarł do Fatimy. Może myślicie, co ja tak się Matce Bożej naprzykrzam po zaledwie czterech dniach wędrówki i szczerze przyznam, że nie martwię się o mnie, ale o pogodę, bo od samego rana ciężkie burzowe chmury wiszą dokładnie nad tym pasmem górskim, w kierunku którego zmierzam. Stąd ta szczególna prośba, a poza tym to jestem bardzo podekscytowany! Idę do Matki! Pamiętam, jak podczas swojego pierwszego Camino nie mogłem przejść do porządku dziennego nad faktem, że pielgrzymuję pieszo, ale nie do Matki Bożej! Było to dla mnie bardzo dziwne uczucie, z całym szacunkiem dla św. Jakuba oczywiście. W tym roku tego dziwnego uczucia nie mam, bo – jeszcze raz – najpierw idę do Matki!
Pocierpieć za cierpiących
Sam wyszedłem z noclegu i ciągle idę sam, ale szczerze się przyznam, że to bardzo dobrze. Bo naprawdę te podejścia pod górę są dla mnie bardzo męczące i cieszę się, że nikt mnie nie widzi, jak ledwo zipię i co kilkadziesiąt metrów zatrzymuję się dla złapania oddechu. A z drugiej strony cieszę się też z tego, że wczoraj zrobiłem jednak o te dziesięć kilometrów więcej. No i burzowe chmury ostatecznie się gdzieś rozeszły, wcześniej dostarczając mi przepięknych widoków z promieniami słońca, które coraz bardziej się przebijały. Aż się przebiły całkowicie i do umęczenia marszem pod górkę dołączył się doskwierający upał. Gdzieś około 11.00 zatrzymałem się po raz wtóry na chwilkę, aby wypić łyk wody i złapać oddech. Kręciłem głową z niedowierzaniem, że tak ciężko mi się dzisiaj idzie i dokładnie wtedy mój wzrok padł na sporą tabliczkę z nazwą ulicy: VIN A DOS SACRIFICIOS – stało tam jak byk! Nie znam portugalskiego, ale dałbym sobie głowę uciąć, że dos sacrificios to musi mieć coś wspólnego z ofiarą, wyrzeczeniem czy poświęceniem. I wtedy przyszło olśnienie! Oczywiście, że dzisiejszy dzień dojścia do Fatimy musi być dniem poświęceń, wyrzeczeń i cierpienia! Musi być dniem modlitwy i solidarności z tymi, którzy cierpią i dalej już z tą świadomością z o wiele większą radością (!) znosiłem swoje trudności we wspinaniu się pod górkę, a tego dnia ostatecznie okazało się, że były w sumie trzy naprawdę długie i męczące podejścia.
Zwykły, podwójny i ekstremalny
Myślę, że to dobry moment, aby opowiedzieć wam trochę o moich modlitwach podczas wędrówki. Camino ma tę wspaniałą właściwość, że albo spotykasz jakichś kapitalnych ludzi, z którymi potem idziesz razem, wymieniacie się historią życia i po mniej więcej dwóch godzinach znacie się jak łyse konie i zyskałeś sobie przyjaciela, albo idziesz sam i po kilku minutach, ok!, po kilku godzinach napawania się pięknem natury nie wiesz czym zająć umysł, więc nie pozostaje ci nic innego, jak zacząć się modlić. I jedno (towarzystwo) i drugie (samotność i modlitwa) jest wspaniałe! Wybaczcie mi, że piszę o tym w ten sposób - nie pozostaje ci nic innego, jak zacząć się modlić, - ale nie chciałbym, żeby ktoś pomyślał, że się jakoś przechwalam, ile to ja się nie modlę! Zapewniam was, że na moim miejscu robilibyście tak samo, ba! Na pewno modlilibyście się więcej ode mnie, bo ja w taki dzień jak dzisiaj, to jedynie cztery części Różańca, Różaniec Siedmiu Radości Matki Bożej no i Koronka oczywiście śpiewana. Natomiast jeśli chodzi o Różaniec, to na Camino – przynajmniej dla mnie – może on być albo normalny, albo podwójny albo ekstremalny. Normalny to każdy wie, o co chodzi: recytuje się modlitwy i już! Podwójny, też się chyba domyślacie, „kto śpiewa ten dwa razy się modli” – mówi stare powiedzenie, więc Różaniec śpiewany to Różaniec podwójny, i ten właśnie najczęściej stosuję osobiście. Ale nieraz zdarza się też ekstremalny! Na czym on polega? Otóż, jeżeli droga jest mocno pod górę i muszę sięgnąć po kijki, które zwykle mam przymocowane do plecaka, wówczas nie mogę trzymać w ręku koronki i nie mogę wyliczyć dokładnie dziesięciu „Zdrowasiek”, więc na wszelki wypadek, żeby nie było za mało, to mówię ich więcej, czasami dużo więcej, nawet i kilkadziesiąt, jakby ktoś policzył na jedną dziesiątkę! Czyli ekstremalny Różaniec to taki, który jest mówiony w ciężkim wysiłku i ma znacznie więcej „Zdrowasiek”. Capito? Że co? Ekstremalny podwójny? Nie, nie! Próbowałem, ale płuca idzie sobie wypluć śpiewając „pod górkę”. Więc się domyślacie, że dzisiaj często mi ten ekstremalny wychodził. Za wszystkich cierpiących „podrzuconych” do mojego plecaczka.
Szczęście
O 14.20 robię sobie selfie pod znakiem Fatima i cieszę się jak dziecko. I wspominam tych, z którymi jeszcze niedawno robiłem sobie takie zdjęcie pod znakiem Częstochowa. A potem już prosta droga na wielki plac przed sanktuarium, pokój nr 213 (!) w hostelu, Msza Święta, Różaniec z procesją z figurą i wiele innych doznań, jakie tylko u Mamy. I tak jakoś nie chce się o tym wszystkim rozpowiadać. No może tylko – jednym słowem – szczęście. Chyba wiecie, co mam na myśli.
Monsanto -> Fatima 27 km
Fatima – to imię córki Mahometa. Jedyną na świecie miejscowość o tej nazwie Matka Boża wybrała, aby przekazać swoje orędzie.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 5
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!