Z Lizbony do Santiago | dzień 1
Kolejne wyjście na Camino jest dowodem na to, że warto mieć marzenia i zawierzyć je Bożej opatrzności. Po wielu latach udało mi się wyruszyć rozpoczynając je od wizyty u św. Antoniego, by następnie oddać pokłon Matce Bożej w lizbońskiej katedrze. Mam nadzieję, że z Bożą pomocą dotrę do grobu św. Jakuba.
Czternaście lat minęło od mojego pierwszego Camino, było to Camino del Norte, z Irun do Santiago de Compostela, czytelnicy „Opiekuna” mogą jeszcze pamiętać, ale wcale nie muszą, bo upłynęło naprawdę wiele czasu. Było to jedno z najwspanialszych doświadczeń mojego życia i wówczas byłem przekonany, że wkrótce wyruszę po raz kolejny, bo przecież Camino oferuje wiele różnych szlaków…
Jak to się stało, że musiało minąć tyle lat? Jak to się stało, że nie wykorzystałem czasu, kiedy nie byłem jeszcze proboszczem i naprawdę mogłem znacznie swobodniej dysponować swoim czasem wolnym? Trudno mi udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Chodzi chyba o to, że w życiu nie możemy zrobić a, nie możemy wszystkich zadowolić, musimy dokonywać wyborów. I najwyraźniej ja dokonywałem innych wyborów. Przyjmowałem różne zobowiązania a potem się dziwiłem, że również w tym roku nie pójdę na Camino. Dlatego tegoroczne Camino zacząłem przygotowywać kalendarzowo już rok temu. Wpisałem sobie, że czas pomiędzy 20 sierpnia a 20 września 2024 roku jest zajęty. Zarezerwowany. Mój urlop i wolne od wszystkiego. Było kilka „niebezpiecznych” koincydencji, ale ostatecznie się udało. Bardzo długo się wahałem pomiędzy najbardziej znanym i chyba kulturowo najistotniejszym Camino Frances a Camino Portuguese. Dlaczego ostatecznie wybór padł na Portugalię? Bo obawiałem się czy wystarczy mi czasu na dotarcie do punktu rozpoczęcia Camino francuskiego i ukończenie go w czasie, który miałem do dyspozycji. A do Lizbony lot bezpośredni i można zaczynać nawet tego samego dnia. I jakieś 100 km mniej. A ja nie mam pojęcia jak odpowie mój organizm. Wykupiłem więc bilety do Lizbony 19 sierpnia i powrót Santiago via Londyn 17 września. Zmieszczę się? Bóg jeden wie!
Od św. Antoniego i Maryi
I tak około południa 19 sierpnia znalazłem się w Lizbonie, notabene dzieląc miejsca w samolocie z uczestnikami pielgrzymki do Portugalii liturgicznej służby ołtarza z diecezji kaliskiej. Spotkam ich jeszcze tego samego dnia w sanktuarium św. Antoniego, a potem oni pojadą do Fatimy, a ja pójdę spać w leżącym nieopodal hostelu. Bardzo się cieszę, że przyleciałem do Lizbony dzień wcześniej, a dopiero we wtorek wychodziłem na szlak. Dlaczego? Bo chciałem zacząć moje pielgrzymowanie z błogosławieństwem Matki Bożej i św. Antoniego. Jak się okaże dzień później, Portugalczycy nawet barów nie otwierają zbyt wcześnie, a co dopiero kościoły, nawet jeśli mowa o katedrze, czy tak znamienitym sanktuarium, jak miejsce urodzenia św. Antoniego. Więc było czymś wspaniałym, że poniedziałkowe popołudnie mogłem z wielkim spokojem spędzić w tych dwóch sąsiadujących ze sobą świątyniach. W katedrze nabyłem Credencjal, czyli swoisty paszport pielgrzyma do Santiago, w którym codziennie wbija się pieczęcie potwierdzające piesze pielgrzymowanie, a następnie modliłem się przed figurą Matki Bożej, która znajduje się w jednej z kaplic okalających prezbiterium. Kaplica nosi tytuł Matki Bożej Większej i w przewodnikach niestety więcej się mówi o wspaniałej trzynastowiecznej kracie, która ją chroni (ponoć unikat w Portugalii) niż o przepięknej Figurze Matki Bożej, wobec której zawierzyłem moje pielgrzymowanie. Z katedry poszedłem do kościoła zbudowanego w miejscu narodzin św. Antoniego. Jestem absolutnie przekonany, że moi rodzice nadając drugie imię swojemu synowi urodzonemu 13 czerwca na cześć patrona tego dnia, nie mieli absolutnie pojęcia, że ten ich syn właśnie w miejscu narodzin św. Antoniego rozpocznie swoją pieszą pielgrzymkę w szacownym wieku 55 lat. To chyba dobry moment, żeby z wielką wdzięcznością pomyśleć o swoich rodzicielach, którzy pewnie wielu rzeczy się po mnie nie spodziewali, ale mam nadzieję, że nie muszą się chować po kątach nieba, żeby się za syna nie tłumaczyć. Choć powodów nie brakuje, ale to nie ich wina. W przeciwieństwie więc do pierwszego Camino, tym razem nie wyruszam z jakiegoś Irun, ale od św. Antoniego, i nie idę tylko do św. Jakuba, ale jeszcze po drodze do Matki, bo w planie jest Fatima.
Pierwsze kilometry
Pierwszy dzień pielgrzymowania przebiegł nadspodziewanie dobrze. Co prawda z rana zdziwiłem się, że o ósmej wspomniane kościoły jeszcze pozamykane, ale ja błogosławieństwo przyjąłem już dzień wcześniej. Szło mi się tak dobrze wybrzeżem, że pierwszy odpoczynek miałem dopiero po 19 kilometrach, pierwszą napotkaną na trasie osobą pielgrzymującą była Ivette z Węgier, która próbowała mnie przekonać, że idę w złym kierunku. Nie pierwsza i nie ostatnia, ja się trzymałem mojego wyboru. Zamierzałem dojść do miejscowości Alverca, ale okazało się, że albergue jest tam zamknięte, więc nocleg znalazłem nieco wcześniej w miejscowości Verdelha de Baixo w hospedarii Alfa. Na liczniku 32 km. Forma, zupełnie nieoczekiwanie - znakomita!
ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 1
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!