Śladami Papieża Pielgrzyma... do Majów?
W mitologii Majów bogowie najpierw próbowali lepić człowieka z gliny, potem z drewna i ze słomy, ale wychodziły istoty zbyt głupie, by właściwie czcić swoje bóstwa, więc zalali je potopem. Te, które się uratowały weszły na drzewa i stały się małpami. A człowieka, który by należycie oddał cześć bogom udało się wreszcie ulepić z mąki kukurydzianej i krwi. Taki mit nie powinien nas dziwić, bo w Meksyku kukurydza zawsze była i jest złotem. Choć są też inne cenne dla Meksykanów sprawy. I osoby.
Przyznam się, że kiedy podczas organizacji naszej wyprawy do Meksyku, zaproponowano nam program pod hasłem „Pielgrzymka śladami Jana Pawła II” byłem nawet trochę wkurzony i uważałem takie hasło za mocno naciągane. No bo, czy naprawdę nie można po prostu nazwać tego wszystkiego po ludzku wycieczką szlakiem cywilizacji Azteków i Majów? Przecież i jedni i drudzy żyli na tych terenach dobrych kilkaset lat, a Jan Paweł II był tam zaledwie pięć razy... Jeszcze mogłem się zgodzić z interpretacją księdza Przemysława, który utrzymywał, że wybieramy się z pielgrzymką do Matki Bożej z Guadalupe, która jest tam obecna od prawie 500 lat, no i Meksykanie mogą nie być chrześcijanami, ale są guadalupanami. Ale z tym Janem Pawłem II wydawało mi się, że po prostu przesadzamy. A jednak muszę przyznać, że coś w tym jest, że Meksykanie uważają Jana Pawła II za swojego papieża, za brata i gdyby to od nich zależało, już dzisiaj byłby świętym. Właściwie dla nich już jest, bo na wielu budynkach, które noszą jego imię, albo nazywają go Wielkim, albo Świętym. A nasza znakomicie przygotowana przewodniczka zadbała, żeby Papież Polak był zawsze obecny pośród nas.
Nasz testament od Jana Pawła II
Jest jeszcze jedna racja, dla której właściwie każdy wyjazd z kolegami kapłanami z rocznika święceń, powinien mieć w nazwie Jana Pawła II. Jak już wspominałem, jeden z kolegów pracuje w dyplomacji watykańskiej i to właśnie dzięki niemu możemy nasze doroczne spotkanie kursowe co dwa lata odbywać w tak fantastycznych miejscach, jak choćby Meksyk. Ale tuż po święceniach nasz rocznik (niestety beze mnie) udał się na pielgrzymkę do Rzymu i wtedy była okazja do spotkania z Janem Pawłem II. I tym, co wszyscy z tego spotkania zapamiętali, są słowa papieża, abyśmy jako kapłani z jednego rocznika trzymali się razem. To było życzenie, ale i w pewnym sensie zadanie i na pewno Jan Paweł II wsparł je swoją modlitwą, bo pomimo różnych charakterów i osobowości, przynależności do dwóch różnych diecezji, ciągle trzymamy się razem, wspieramy siebie nawzajem i mnie na przykład zawsze jest przykro, kiedy nie mogę się pojawić na kursowych imieninach, dorocznym zjeździe, czy wakacyjnej wspólnej pielgrzymce śladami... naszego kolegi z nuncjatury. A skoro już jesteśmy przy naszym koledze, to dodam, że księdza Tomka, bo o niego chodzi, papież Franciszek właśnie przeniósł do Brazylii. Coś mi się wydaje, że będzie szansa, aby za dwa lata poczytać na tych łamach o sambie i temu podobnych. I obiecuję, że nie będę miał żadnych pretensji, jeśli będzie to jakaś wyprawa śladami Jana Pawła II. W końcu będziemy wypełniać Jego przesłanie do nas.
Hymn Polski dla Lolka
Po tym długim wątku osobistym i papieskim, proszę mi wybaczyć, ale w tym numerze wiele miejsca poświęcamy rodzinie i brać kursowa to jak najbardziej ten obszar tematyczny, nie mówiąc o tym, że czekamy na ogłoszenie dnia kanonizacji Jana Pawła II, wracamy na trasę naszej meksykańskiej wyprawy. Z miasta Meksyk przejechaliśmy autokarem do Puebla, gdzie Jan Paweł II podczas swojej pierwszej międzynarodowej podroży apostolskiej w 1979 roku otworzył obrady III Konferencji Episkopatu Ameryki Łacińskiej, podczas których wypracowano stanowisko potępiające ucisk ze strony liberalnego kapitalizmu. Jechaliśmy tą samą drogą i nasza przewodniczka powiedziała nam, że na całej tej trasie, czyli na ponad 130 kilometrach, byli ludzie wiwatujący na cześć papieża i to właśnie tam narodził się tzw. papamobile, czyli otwarty samochód, z którego Jan Paweł II pozdrawiał i błogosławił Meksykanów krzyczących „Niech żyje Lolek”. Czytałem też gdzieś, że podczas jednej z kolejnych wizyt w Meksyku, na trasie otwartego przejazdu Meksykanie śpiewali Papieżowi „Sto lat” święcie przekonani, że to hymn Polski. A teraz już zostawimy Jana Pawła II, bo chciałbym dzisiaj napisać kilka słów o Majach, drugiej obok Azteków największej cywilizacji, z której śladami spotkaliśmy się podczas naszej wyprawy.
O historii Majów słów kilka
Odwiedziliśmy trzy miejsca, które przynajmniej częściowo dały nam wyobrażenie o cywilizacji Majów: Palenque, Uxmal i Chichen Itza. To, czego nie można było zobaczyć, dopowiedziała nam nasza znakomita przewodniczka. Myślę, że nie ma większego sensu przytaczanie tutaj całej historii Majów, tym bardziej, że jest ona dość skomplikowana. Może ograniczmy się do zaznaczenia, że początków tej wysoko rozwiniętej cywilizacji należy szukać około 400 r. przed Chrystusem, natomiast od roku 250 po Chrystusie możemy mówić o powstawaniu pierwszych organizmów państwowych. Były to mini-państewka z miastem stolicą o luźnej zabudowie oraz przyległe wioski, a niekiedy kilka mniejszych ośrodków miejskich. W tym okresie pojawiają się klasy społeczne: władcy, arystokracja i lud, rozwijają się sieci handlowe. Z tych czasów są też pierwsze inskrypcje zawierające dane kalendarzowe. Okres między połową VI wieku a końcem VII jest czasem wojen i niepokojów. Mniejsze miasta przestają uznawać hegemonię wielkich centrów i zaczyna się proces rozpadu więzi między miastami i klasyczna cywilizacja chyli się ku upadkowi, choć to właśnie wtedy niektóre miasta przeżywają największy rozkwit, między innymi zostało odbudowane Palenque, które mieliśmy okazję zwiedzić. W latach 800-900 nastąpił upadek cywilizacji majańskiej i większość miast została całkowicie opuszczona i szybko zarosła dżunglą. Zostały ponownie odkryte dopiero w XIX wieku. Centrum cywilizacji po upadku klasycznych miast stała się północna część półwyspu Jukatan, m.in. wspomniane miasto Uxmal.
Po dziś dzień trudno powiedzieć jednoznacznie, dlaczego upadła kultura Majów okresu klasycznego. Jest mało prawdopodobne, aby mogło to zależeć od jednego czynnika. Jakie są hipotezy? Z czynników wewnętrznych, choćby przepaść między klasami społecznymi, boom demograficzny i jego skutki związane ze środkami utrzymania i brakiem żywności. Obecnie dużą rolę przypisuje się katastrofie ekologicznej, związanej ze zużyciem zasobów naturalnych, na którą nałożyły się długotrwałe susze, trwające od 800 do 1050 r., udokumentowane dzięki najnowszym badaniom. No i oczywiście mamy pożywkę dla wszelkiego rodzaju fantastycznych teorii, jak choćby ta Ericha von Danikena, który na różnych malowidłach ściennych w piramidach doszukuje się... pojazdów kosmicznych pozaziemskich, którymi Majowie mieliby zostać uprowadzeni.
Zostały piramidy i... boiska
Co nam zostało po Majach? Majowie rozwinęli pismo hieroglificzne i dwudziestkowy system liczbowy, prowadzili badania astronomiczne i mieli dość precyzyjne systemy rachuby czasu. Zostawili też malowidła ścienne, rzeźby z kamienia, drewna i kości, polichromowaną ceramikę i wyroby złotnicze. W architekturze mamy ciągle odkrywane monumentalne zespoły przestrzenne, złożone ze świątyń na wysokich piramidach schodkowych, pałaców, tarasów, no i boisk do gry w piłkę. Tak, tak, boiska do gry w rytualną piłkę są właściwie w każdym odkrywanym kompleksie archeologicznym i jak się okazuje wszystkie plemiona grały w piłkę. Była to zarówno rozrywka, jak i rytuał. Przegrani czasami byli składani w ofierze (Majowie nie byli tak okrutni jak Aztekowie, ale też mieli miejsca, w których składali ofiary z ludzi). A czasami zwycięzcy dobrowolnie dostępowali zaszczytu ofiary z samych siebie. Boiska charakteryzowały się specyficznymi trybunami wzdłuż dłuższych boków prostokąta, na których umieszczone były kamienne obręcze, nie w poziomie, jak w naszej koszykówce, ale w pionie i znacznie wyżej. Należało trafić w tę obręcz kauczukową piłką (ważyła dobre 4 kilogramy), która czasami była podpalona, używając górnej części ud i bioder do jej odbijania.
Zawsze się zastanawiałem, jak to jest, że dzisiaj katedry religijne się wyludniają, a stadiony piłkarskie są ciągle pełne. I dopiero tutaj zrozumiałem, że nazywanie stadionów katedrami nie jest tylko zabiegiem retorycznym. Po prostu wracamy do czasów prekolumbijskich.
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!