TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 23 Sierpnia 2025, 07:44
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Prawie jak turysta | dzień 18

Prawie jak turysta | dzień 18

Pół dnia jako pielgrzym, pół jako turysta i wieczór jako przewodnik duchowy. Albo terapeuta. 

Wcale nie chciałem wychodzić z albergue przed 7.00, bo jak wiecie lubię sobie rano pospać, ale nie dało się, bo wygląda na to, że tylko ja lubię. Wszyscy inni ranne ptaszki… Chcąc nie chcąc i nie przejmując się ciężkimi chmurami zwiastującymi deszcz wyruszam na trasę lekko podekscytowany, bo dzisiaj pęknie liczba 500! Tak, już kilka kilometrów po starcie będę miał za sobą 500 kilometrów. 

Co, ja nie wejdę?

Trzeba powiedzieć, że coraz wyraźniej widać, że zbliżam się do Santiago de Compostela: figury i kapliczki ze Świętym Jakubem zaczynają się mnożyć, a mniej więcej po dwóch godzinach marszu docieram do miejscowości Castelo do Neiva, gdzie na peryferiach znajduje się najstarszy kościół Portugalii dedykowany temu Świętemu. Wyobraźcie sobie, że został konsekrowany przez biskupa Coimbry w 862 roku! Na terenie dzisiejszej Polski wtedy wierzyli chyba w Światowida, a chrzest miał się zdarzyć za jakieś 100 lat… Obecnie kościół ma barokowy charakter, ale na pielgrzymie zmierzającym do Santiago robi wielkie wrażenie nawet krótka modlitwa w takim miejscu.  

Deszcz bardziej straszy niż pada, ale jest mocno wilgotno i ciągle ma się wrażenie, że zaraz lunie. Największe wrażenie, że zaraz lunie mam w miejscowości São Romão de Neiva. Jest tam barokowy kościół tegoż właśnie patrona, zbudowany w miejscu benedyktyńskiego klasztoru z XI w., ale akurat zamknięty. Natomiast naprzeciw jest swoista Droga krzyżowa po schodkach do góry, a na szczycie jest malutkie sanktuarium maryjne. Na oko będzie ze 200 schodów. Nawet nie o to chodzi, że mi się nie chce wchodzić, ale o to, że już mży, a zaraz lunie. Jednak nad zdrowym rozsądkiem zwycięża duch pielgrzyma i pakuję się na górę. Okazuje się, że z drugiej strony wzgórza jest wielki plac i za chwilę rozpocznie się Msza polowa, dla jakiejś grupy pobożnych ludzi z Bragi (czyli jednak to prawda, że Braga się modli), których przyjechało kilkanaście autokarów. Ja z nimi nie zostaję, tylko schodzę znowu po schodkach i przy okazji je liczę: 192 wyszło. Jestem z siebie dumny, nawet pomimo tego, że jednak zaczęło padać. W końcu jestem pielgrzymem.

Dla kogo miecze boleści?

To oczywiście prawda, że jestem pielgrzymem, ale kiedy dotarłem do Viana do Castelo, gdzie zamierzałem nocować i okazało się, że było kilka minut po dwunastej, a ja zapewniłem sobie miejsce (przez ustawienie plecaka w kolejce) w albergue znajdującym się w klasztorze karmelitów bosych, odkryłem w sobie turystę spragnionego wrażeń. A Viana do Castelo ma wiele do zaoferowania i przestało padać.

Do 21 kilometrów już zrobionych dokładam następne pięć włócząc się bez pośpiechu po mieście. Jestem zdumiony, że prawie 520 km w nogach i nic mnie nie boli. Ta konstatacja później trochę mnie zawstydzi w znajdującej się niedaleko oceanu barokowej kaplicy z XVIII w. Nossa Senhora da Agonia, patronki Rybaków. Matka Boża od Agonii. Patrzę sobie w ten kolejny już ołtarz, w którym widać Matkę Bożą Bolesną przeszytą siedmioma mieczami boleści i zdaję sobie sprawę, że w Portugalii bardzo często czci się Maryję w tym wizerunku. Chyba w każdym kościele jest taki obraz albo rzeźba. Kiedyś będę musiał postudiować dlaczego taki akurat rys pobożności maryjnej w tym kraju, bo w Polsce raczej nie spotyka się aż tak często, a życie chyba lżejsze nie jest i nie było. W każdym razie aż mi głupio, że mnie nic nie boli, żadnych cierpień. Wracając do świątyni: Matka Boża Bolesna w głównym ołtarzu, a zmartwychwstały Chrystus… na suficie! No ale jest.

Jeszcze dwa kościoły odwiedzam, przepiękne. Najpierw kościół de Misericordia z XVI w., przepięknie ozdobiony azulejos, nawet trzeba zapłacić bilet wstępu. Ale warto. Potem jeszcze kościół São Domingos, ale muszę się już spieszyć, bo mam w planie Mszę w Sanktuarium Świętej Łucji, które znajduje się na wzgórzu. Na szczęście jest kolejka szynowa, bo pieszo bym nie zdążył. Nawet kolejką docieram do świątyni, w której czci się również Serce Pana Jezusa, niemal spóźniony, więc we Mszy uczestniczę jak każdy świecki.  

Dobra kolacja i smutne refleksje

Kiedy wracam do albergue spotykam Włocha Gianfranco, który już zdążył się zapoznać z niejaką Aurorą z Katalonii i oznajmia mi, że w trójkę idziemy na kolację. Nie mam nic do gadania. Ale ponieważ cały dzień spędziłem sam, cieszę się na tę wspólnotę stołu, zwłaszcza, że Aurora już zrobiła wywiad i wie dokąd iść. Kolacja jest smaczna, ale obaj z Gianfranco mamy później dość smutne refleksje co do Aurory. Ma 33 lata, jest ładną i miłą kobietą, wykształconą, z dobrą pracą (tłumacz), ale jest samotna. Wydaje mi się, że chce usłyszeć, co - jako ksiądz - sądzę na temat jej podejścia do życia. Niestety jej rodzice, wierzący katolicy, wiele lat byli w związku nieudanym, który ostatecznie się rozpadł i Aurora jest tym „naznaczona”. Nie wierzy w związki na zawsze, uważa, że nie warto się męczyć. Osobiste szczęście jest najważniejsze i jeśli jest jej z kimś źle, to ma prawo to szybko zakończyć i poszukać kogoś nowego. Jedzie rowerem z Porto do Santiago, robi około 100 km dziennie, więc raczej nasze drogi się już nie przetną. Chociaż, kto wie? 

Marinhas -> Viana do Castelo  21 km
Viana do Castelo można postawić na równi z… Paryżem i Nowym Jorkiem: również tutaj mamy dzieło Gustawa Eiffela, a konkretnie most z 1878 r.

ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 18

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!