Na szlaku templariuszy
Krzyżowców, którzy zbrojnie bronili świętych miejsc naszej wiary, zastąpili dzisiaj zwykli pielgrzymi, którzy czasami nie potrafią obronić wiary nawet we własnym sercu.
Początek siódmego dnia Camino jest rewelacyjny. Jak pamiętacie nocowałem w albergue w Fungalvaz, gdzie byłem jedynym gościem, a rano mogłem skorzystać na miejscu z ekspresu do kawy, co jest naprawdę niesamowite zważywszy, że jestem w tzw. „zaimprowizowanej” noclegowni dla pielgrzymów. Jestem też mocno podekscytowany, ponieważ dzisiaj na mojej trasie jest Tomar ze wspaniałym Convento de Cristo, czyli zamkiem i dawnym klasztorem templariuszy. Ponadto, za mną już sześć dni pieszego wędrowania, a przez ostatnią dobrą dekadę nigdy nie byłem na szlaku dłużej niż pięć dni (tyle trwa nasza liskowska pielgrzymka na Jasną Górę) i naprawdę nie mogę się nadziwić, że nic mi nie dolega. Ponieważ nie spodziewam się żadnych barów po drodze na wszelki wypadek wypijam dwie kawy jeszcze w albergue i ruszam w drogę.
Akwedukt i twierdza Templariuszy
Do Tomar mam dziesięć kilometrów i chcę je pokonać „za jednym zamachem” bez żadnych przerw, co nie powinno mi sprawić żadnych problemów, bo podczas tego Camino na pierwszy poważny odpoczynek pozwalam sobie dopiero po kilkunastu, czasami nawet 20 kilometrach. Kiedy jednak po około sześciu kilometrach docieram do wspaniałego akweduktu nie mogę się powstrzymać od bliższego zapoznania się z obiektem. Co prawda jest to konstrukcja stosunkowo „świeża”, bo powstała „zaledwie” w XVII wieku (cóż to jest w porównaniu z akweduktami rzymskimi), aby doprowadzić wodę do Convento de Cristo, ale przy dzisiejszej wspaniałej pogodzie wygląda absolutnie zjawiskowo. Kolejne 2,5 km idę właściwie pod akweduktem i tak docieram do Tomar.
Na portugalskim szlaku do Santiago są dwie drogi: jedna wiedzie przez Fatimę, a druga przez Tomar. Dziękuję Panu Bogu, że mam wystarczająco dużo czasu i nie musiałem dokonywać trudnego wyboru i po wczorajszym pobycie w Fatimie dzisiaj mogę po raz kolejny zwiedzać klasztor Zakonu Chrystusa. Byłem tu już raz wiele lat temu w pielgrzymce autokarowej z moimi włoskimi parafianami, ale wówczas była to naprawdę krótka wizyta, a dzisiaj spędzam tu kilka godzin, a i tak jest to niewiele czasu dla tak wspaniałej budowli. Ponieważ nie mogę opowiedzieć wam o wszystkim, więc tylko dwa detale z tego miejsca.
Najważniejsza dla mnie była najstarsza część, która pamięta czasy templariuszy (czyż i w was nie błyszczą oczy na myśl o tych wszystkich historiach, które buzują nam w głowach, kiedy pada ta nazwa?). Budowa klasztoru rozpoczęła się w 1162 roku a zainicjował ją mistrz kapituły portugalskiej Gualdim Pais, uważany za fundatora miasta i klasztoru. Na siedzibę wybrał pozostałości rzymskich fortyfikacji znajdujące się na stromym i trudno dostępnym wzgórzu. I właśnie romańska rotunda (Charola), wzorowana na ówczesnej rotundzie bazyliki Grobu Pańskiego jest sercem całej budowli, później wielokrotnie rozbudowywanej. Dziś jest pokryta przepięknymi freskami z XVI wieku, ale w chwili powstania była zapewne surową budowlą. Niektórzy twierdzą, że szerokie wnęki umożliwiały templariuszom uczestniczenie w nabożeństwach w tamtejszych obrzędach bez potrzeby zsiadania z... koni. Kto wie?
W każdym razie ciężko oderwać się od tego miejsca, ale trzeba choćby po to, aby zobaczyć – i to jest drugi „detal”, który chcę wspomnieć - okno. Nie jest to jakieś tam okno, ale okno manuelińskie, które wykonał Diogo de Arruda, jeden z najważniejszych architektów pracujących w Tomar. Pochodzi ono z lat 1510-1513 i składa się z setek detali, które są najwspanialszym przykładem tego późnogotyckiego stylu. Mam takie szczęście, że całkiem niedawno zostało ono udostępnione zwiedzającym po kilku latach renowacji.
Na koniec mojego długiego spaceru po klasztorze wracam raz jeszcze przed rotundę i tam spotykam zapatrzonego we freski Riccardo, Portugalczyka, którego poznałem w hostelu w Santarém. Riccardo idzie sobie bardzo spokojnym tempem jak mniemam, ponieważ mimo że ja nadłożyłem kilkadziesiąt kilometrów i spędziłem sporo czasu w Fatimie „dogoniłem” go właśnie w Tomar. Mówi mi, że zabukował sobie nocleg w Calvinos, położonym 13 km stąd i tak sobie myślę, że to może być dobra opcja również dla mnie. Ale najpierw chcę jeszcze pozwiedzać inne ważne kościoły w Tomar. Niestety, okazuje się, że ceną za wspaniałą niedzielę w Fatimie jest przypadający w poniedziałek dzień „nieczynnych” pozostałych świątyń w tym mieście. Trochę szkoda, ale – jak już wiemy – nie można mieć wszystkiego, a ja i tak otrzymałem w nadmiarze. Nie pozostaje mi nic innego, jak posilić się co nieco i ruszyć w drogę.
Polki z synami
Portugalia słynie z dobrej kuchni i dlatego podczas mojej wędrówki staram się nie zaglądać np. do McDonald’s ;) Jednak chęć zobaczenia kościoła Santa Maria do Olival z XIII wieku wyprowadziła mnie na obrzeża i pomimo że obiekt był zamknięty nie powróciłem do centrum, ale już na trasie szukałem miejsca, żeby coś zjeść i ostatecznie zatrzymałem się... nie nie, nie w Macu, ale w pizzerii. Okazało się to świetnym posunięciem, bo jakkolwiek pizza nie była najlepsza, to jednak zanim skończyłem jeść, do lokalu dotarły cztery osoby, a konkretnie dwie kobiety z synami, cała ekipa z kraju nad Wisłą. Moi rodacy zmierzali w przeciwnym kierunku, czyli szli z Coimbry do Fatimy. I właśnie dziewczyny po zwyczajowej wymianie informacji o rodowodach i proweniencjach ostrzegły mnie przed kilkoma albergue, w których miały pecha natknąć się na pluskwy. Oczywiście zapisałem sobie ich nazwy, pożegnałem ekipę i zastanawiając się, gdzie są mężczyźni i dlaczego to matki idą z synami na Camino, wyruszyłem w dalszą drogę.
Ostatecznie po kolejnych 13 kilometrach dotarłem do Calvinos i trafiłem do albergue, do którego zabukował się Riccardo (oczywiście jeszcze go nie było, bo on się naprawdę nie spieszy ;) Dodam, że ostatnich kilka kilometrów było mocno pod górę, więc dostałem w skórę, że się tak zrymuję. Ale albergue, za jedyne 7,50 euro, świetne! Nowiutkie i czyściutkie. Toalety jak w porządnym hotelu. Ponieważ w wiosce był akurat patronalny festyn parafialny, pomyślałem, że będzie dobre i tanie jedzenie i się nie zawiodłem ;). Kiedy wróciłem do albergue zastałem tam Riccardo i nikogo więcej, więc tym razem nie „solówka”, ale też komfortowo. Dobre dwie godziny rozmawialiśmy z Riccardo, który ma 51 lat, jest architektem, był wychowany w katolickiej rodzinie, a dzisiaj jest zupełnie niepraktykujący. Na Camino idzie, bo czuje z nim „kulturową więź”. Dlaczego katolicy przestają odczuwać więź z Chrystusem i Kościołem? Z tym pytaniem w głowie zasypiam.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 7
Epilog | dzień 7
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!