Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CLXXVI
- No to się księdzu teraz dostanie! - Maliński wszedł do zakrystii i bez ogródek wyrzucił, co miał na sercu.
- A niby z jakiego powodu? - Mateusz wręcz zbaraniał zdejmując ornat po Mszy Świętej.
- Proboszczu, tu od trzydziestu lat zawsze te same rodziny przygotowywały ołtarze na procesję Bożego Ciała, a ksiądz przyszedł i ot tak, wyznaczył sektory, gdzie mają być ołtarze. Jeszcze te sektory ksiądz wymyślił, a ludzie stoją pod kościołem i się drapią po głowach, co proboszcz miał na myśli – tłumaczył nieco poirytowany Maliński.
- No widzi pan, panie Maliński, że sam mi pan przyznaje rację! Od trzydziestu lat te same rodziny i prawie te same ołtarze... Przecież pan widział w tamtym roku, niektóre literki co były białe może dziesięć lat temu, były pożółkłe ze starości. A sektory? No... to taki umowny termin. Chodziło mi o to, żeby ołtarze były mniej więcej w równej odległości, a nie że do jednego idziemy z piętnaście minut, a potem kolejny za trzydzieści sekund – tłumaczył Mateusz.
- Ja to tylko jestem ciekaw, jak zareagują te rodziny, co zawsze budowały ołtarze – zamamrotał pod nosem Maliński.
- Chce pan wiedzieć? - zapytał Mateusz.
- A co już księdza dotarły jakieś słuchy?
- Słuchy żadne, ale ponieważ osobiście byłem ich o tym poinformować w piątek, to mogę panu opowiedzieć – odpowiedział z cierpkim uśmiechem Mateusz.
- A to już ich ksiądz poinformował? - Maliński z trudem ukrywał wielkie zdziwienie.
- Oczywiście, że tak. Przecież nie mogli się o tym dowiedzieć z ogłoszeń duszpasterskich – odpowiedział Mateusz.
- No to powiem księdzu, jak to teraz moje wnuki mówią, pełen szacun – Maliński był pełen uznania. - Chociaż z drugiej strony z tym księdza demokratycznym podejściem i tłumaczeniem wszystkiego ludziom, to kiedyś księdza na taczkach demokratycznie wywiozą.
- A czemuż to? - zaśmiał się Mateusz.
- Ach, księże! – westchnął stary kowal. - Kiedyś to proboszcz na ogłoszeniach mówił: Ołtarze na Boże Ciało u Kowalskich, Malińskich, Florczaków i Boćków. I koniec. Nie było gadania. Albo po księdza na kolędę przyjedzie furmanką Zdzisiak. I Zdzisiak jechał. A obiad na kolędzie u Brończyków. I Brończykowa zabijała kaczora albo i świnkę. Nikt nie protestował. A ksiądz to ciągle pyta, konsultuje, radzi się. Mój syn to księdza za to uwielbia. A ja sam nie wiem, co lepsze. Bo jednak posłuch musi być! I żeby było wiadomo, kto rządzi! A jak się tak ksiądz ciągle radzi i powiedzą, że nie? To co wtedy? - zastanawiał się głośno Maliński.
- Wtedy się nie robi i już! - powiedział Mateusz.
- A jak biskup księdzu co każe zrobić? - próbował Maliński.
- Jak biskup każe, to się nikogo nie pytam CZY robić, a ewentualnie JAK robić - odparł spokojnie Mateusz. - Poza tym, panie Maliński, powiedzmy sobie szczerze. Jeżeli idea jest dobra i się ją ludziom wyjaśni, to dlaczego mają być przeciw? A jak pomysł jest głupi, to chwała Bogu, że oponują. Widzi pan, jak z tym starym esbekiem. Od lat nam wkłada kij w szprychy, ale ludzie wiedzą, że racja jest po naszej stronie i nie udało mu się zgromadzić wokół siebie grupy buntowników - tłumaczył Mateusz.
- No niby tak – skonstatował Maliński.
- A poza tym, jest jeszcze jedna sprawa, panie Maliński. Zanim z czymś wyskoczę, to naprawdę dużo się modlę o rozeznanie. I jeszcze mniszki proszę o modlitwę. I dopiero później proponuję i tłumaczę. Ale oczywiście nie wszystko nam się udaje i teraz jestem ciekaw, jak to wypadnie w tym roku, ta nasza procesja Bożego Ciała. Bo tu faktycznie od lat wszystko było na barkach tych czterech rodzin i inni się nie interesowali – zastanowił się Mateusz.
- A niech mi ksiądz powie, jak Pawlikowa zareagowała? - zapytał jeszcze Maliński.
- No, przyznam szczerze, że to był najtrudniejszy moment i w sumie to sam nie wiem, co dalej będzie – Mateusza przeszedł lekki dreszcz na wspomnienie wizyty u pani Pawlikowej. O ile inne rodziny właściwie z ulgą przyjęły propozycję, aby nieco zmienić trasę procesji Bożego Ciała i ewentualnie dać szansę innym, o tyle u Pawlikowej przeprawa była trudna.
- A co to Proboszczu, przecież kolęda już była, a do chorego nikt nie wzywał? - zdziwiła się Pawlikowa, kiedy zobaczyła księdza u drzwi.
- No to dziękować Bogu, pani Pawlikowa, że wszyscy zdrowi, a ksiądz w dom, to Bóg w dom, nie uważa pani? - Mateusz uśmiechał się, ale Pawlikowa stanęła w otwartych drzwiach i nie miała zamiaru ich otwierać szerzej.
- Pewnie, każdy gość to Bóg w dom – powiedziała kobieta i nie ruszyła się ani o milimetr.
- Pani Pawlikowa, możemy chwilę porozmawiać? - zapytał grzecznie Mateusz.
- No przecież rozmawiamy – odpowiedziała.
- W sumie tak – przygryzł wargę Mateusz. - Bo wie pani, dzisiaj objeżdżam wszystkich, którzy zwykle przygotowywali ołtarze na Boże Ciało...
- I ksiądz dziękuje wszystkim za współpracę. Już słyszałam. Przecież telefon mam... - Pawlikowa weszła mu w słowo i jej interwencja nie wróżyła nic dobrego.
- Oczywiście, że dziękuję, bo jest za co. Przez tyle lat państwo bezinteresownie przygotowywali ołtarze i wdzięczność za to się należy jak najbardziej. Ale pomyślałem...
- Niech ksiądz szczerze powie, że to Nowacka poszła do księdza i nagadała na mnie, po co to w jakieś słówka ubierać – wtrąciła zdenerwowana Pawlikowa.
- Nowacka? Nie mam pojęcia, o czym pani mówi, ale to na pewno...
- Jak nie Nowacka, to na pewno Brończykowa, innej możliwości nie ma. Od lat obydwie mi zazdrościły, że ołtarz jest na mojej bramie i w końcu księdza przekonały, że czas na zmiany. Niech no zgadnę... Teraz ołtarze będą u Nowackich i Brończyków, tak? No wiedziałam! - triumfowała Pawlikowa zanim Mateusz miał szansę cokolwiek powiedzieć.
- Pani Pawlikowa, żeby było jasne, nikt mi o pani nic nie mówił, ani nikt nie prosił, żeby ołtarz był u niego. Wyznaczyłem cztery sektory i w poniedziałek mają się zgłosić chętni z tych sektorów. Właściwie nie wykluczamy nikogo, nawet tych, co do tej pory robili ołtarze, byleby byli na terenie tych sektorów. Na przykład wszystkie pozostałe rodziny, które dotychczas robiły ołtarze już mi powiedziały, że chętnie odpoczną – tłumaczył precyzyjnie Mateusz.
- No, a ja jestem w tych sektorach? - zapytała Pawlikowa.
- Już sprawdzam - odpowiedział Mateusz przyglądając się mapce z zaznaczonymi okręgami, w których chciał, aby powstały ołtarze. - No niestety, akurat pani domostwo nie wchodzi w grę w tym roku, ale co roku będziemy zmieniać – pospiesznie tłumaczył Mateusz.
- Widzi ksiądz? Tak te okręgi wyszły, że wszyscy inni, co mieli ołtarz mogą znowu mieć, a tylko Pawlikowa wyleciała... Za tyle lat starań...
- Pani Pawlikowa, proszę tak nie mówić – prosił Mateusz. - Tu naprawdę nie ma nic personalnego i to nie jest jakaś krytyka pani dotychczasowych starań. Naprawdę hasło, które było u pani, było bardzo piękne: „Jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba”...
- Od 27 lat! - dobitnie powiedziała Pawlikowa, a Mateusz w duchu pomyślał: „No właśnie!”, ale nic nie powiedział. - I tak się człowiekowi odpłacają. Ale ja się nie będę prosić... Ale jak zobaczę, że ołtarz jest u Nowackiej albo Brończykowej, to ja tego tak nie zostawię, popamiętają mnie. Ja się po wiosce przejdę i z ludźmi pogadam. Dziękuję, że się ksiądz pofatygował - zakończyła kobieta i zamierzała zamknąć drzwi.
- Chwileczkę pani Pawlikowa – powiedział Mateusz. - Powiem jeszcze raz. Na dzień dzisiejszy nie wiem, kto się zgłosi do budowy ołtarzy. Nie wiem. Może się zgłosi i pani Brończykowa i pani Nowacka, a może żadna z nich. Ale proszę sobie nie myśleć, że to, co pani powiedziała wpłynie na ostateczną decyzję. Jeszcze raz pani dziękuję za zaangażowanie i mam nadzieję, że kiedy znowu będzie taka możliwość, ołtarz pojawi się ponownie na pani bramie – dokończył, a Pawlikowa zamknęła drzwi. Mateuszowi wydawało się, że słyszy poprzez drzwi słowa: „Niedoczekanie wasze!”, ale ręki by w ogień nie włożył. Zresztą i bez tego miał niezły ból głowy.
***
Trochę się obawiał tego poniedziałkowego spotkania, czy w ogóle ktoś przyjdzie.
„To by dopiero było, jakby się nikt nie zgłosił” - pomyślał i nawet lekko się na siebie samego zdenerwował, bo być może wyjście z taką inicjatywą po trzydziestu latach stagnacji, i to na dziesięć dni przed Bożym Ciałem, było sporym hazardem. A jednak nie docenił ludzi. Jeszcze w niedzielę po Mszach św., kiedy Maliński się martwił, czy zrozumieli, o co chodzi z tymi sektorami, oni już się dogadywali i w poniedziałek przyszły już konkretne rodziny.
- Pomyśleliśmy księże, że nie ma sensu, żeby przychodziło po kilka rodzin z jednego sąsiedztwa i co będziemy głosować, czy kłócić się? Nie ma o co. Wybrało się tych, co mają więcej miejsca przy bramie, a sąsiedzi i tak pomogą - powiedział Nowacki, mąż TEJ Nowackiej.
- No to świetnie! Jestem pod wrażeniem – ucieszył się Mateusz i już na spokojnie rozmawiali o konkretnych projektach. Kiedy zakończyli Mateusz zagadnął jeszcze Nowackiego.
- Mówił pan, panie Nowacki o tym miejscu przy bramie, ale u was to akurat brama jest przy samej ulicy – zauważył.
- Tak, ale niech się ksiądz nie martwi, bo my zrobimy razem z Brończykami na tym placyku, co oddziela nasze posesje - uśmiechnął się Nowacki, ale Mateusz już się nie uśmiechał.
Jeremiasz Uwiedziony
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!