TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 05:11
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLIII

Jasna i ta druga strona księży(ca) - część CXLIII

Mateusz razem z Malińskim i jeszcze dwoma mężczyznami zaciągnęli ostatnią płachtę brezentu na wystające z ziemi fundamenty nowego kościoła, akurat w miejscu, gdzie nie były one ukończone. Mężczyźni stanęli z boku, prowadząc cichą rozmowę, a Mateusz jeszcze dociskał brezent cegłami, aby mieć pewność, że żaden wiatr im tego nie zdmuchnie.
- Wie Ksiądz Proboszcz, jakby nam tutaj taki orkan przeszedł to pewnie i tak by wszystko fruwało – powiedział Maliński.
- Strzeżonego Pan Bóg strzeże – odpowiedział z uśmiechem Mateusz. – A jakby co, to najwyżej brezent pofrunie, fundamenty zostaną.
- No, trochę szkoda – westchnął ciężko Maliński – że nie udało się dokończyć tego kawałka.
- Panie Maliński, ten niedokończony kawałek jeszcze do wczoraj mnie też mocno dołował
– powiedział Mateusz.
- I co, już przestał? – zapytał jeden z mężczyzn, którego imię wyleciało Mateuszowi z głowy.
- Nie, przestałem myśleć o nim, a zacząłem o tej potężnej robocie, którą udało nam się wykonać. Popatrzcie, już widać nasz kościół i praktycznie nie mamy długów. Kto z was rok temu przed świętami postawiłby złamany grosz na to, że będziemy tak daleko? - zapytał.
- A jeszcze wyłożyliśmy dobrych kilkadziesiąt tysięcy na malowanie kościoła w Kołymce
– dodał zamyślony Maliński.
- I na stalowe ściągi ze śrubami rzymskimi, żeby się ściany nie rozeszły w Kołymce, o robocie nie wspomnę – dodał Mateusz. – Naprawdę myślicie, że powinniśmy się przejmować tym niedokończonym kawałkiem?
- Ja pierniczę! - wyrwało się mężczyźnie, którego imienia Mateusz nie pamiętał. - Całkiem zapomniałem, że my też tej Kołymce pomagali! Ma ksiądz rację, na to trzeba patrzeć, jak na cud! W dziesięć lat my nic nie zrobili, a teraz w rok uratowali jeden kościół i pierdyknęli fundamenty pod drugi! -  mężczyzna lekko się zaczerwienił, jakby zdał sobie sprawę, że użył nieco nieparlamentarnych sformułowań.
- Przepraszam, zapomniałem jak pan ma na imię... -  powiedział Mateusz uśmiechając się.
- Szlacheta Zdzisław – odpowiedział mężczyzna. - I wcale się nie dziwię, że Proboszcz mnie nie pamięta, bo ja do kościoła za często nie chodzę, a zacząłem pomagać przy kościele niedawno.
- Więc ma pan rację, panie Zdzisławie – powiedział Mateusz – to cud, że udało nam się tyle zrobić! Teraz będziemy się też modlić o kolejny cud, żeby pan Zdzisław częściej pojawiał się w kościele, bo te dwa kościoły nie wystarczą. Mam na myśli ten podremontowany w Kołymce i ten tutaj wychodzący z ziemi. Musimy jeszcze zadbać o ten duchowy, zbudowany z ludzi i tej cegiełki, jaką pan jest, też potrzebujemy
– zakończył z uśmiechem Mateusz.
- Szlacheta to jest bardziej pustak niż cegła, ale się przyda – powiedział ze śmiechem Maliński.
- Maliński! Masz szczęście, że tu jest Ksiądz Proboszcz, bo już byś dostał po gębie – zaperzył się Szlacheta.
- Ale mnie strach obleciał! Żartuję pacanie... - łagodził sytuację Maliński. - Dobra, Proboszczu, to ja biorę te dwie cegły i lecimy do naszej roboty, bo tutaj nic po nas, aż do wiosny.
- Jakie cegły? - zdziwił się Szlacheta.
- Chyba jednak miałem rację – uśmiechnął się Maliński. - Później ci wytłumaczę. Idziemy. Z Panem Bogiem! - Maliński uchylił na chwilę swojej czapki i szturchając się jeszcze ze Szlachetą poszli w kierunku drogi. Trzeci z mężczyzn nie dołączył do nich. - A pan, panie Ryśku nie idzie? - zapytał Mateusz.
- Idę... Tak se tylko pomyślałem o tych cegłach... Maliński wyzwał Szlachetę od pustaków, a powinien mnie – powiedział cicho Ryszard Niezgoda patrząc w czubki swoich butów.
- A dlaczego miałby pana wyzywać? - zdziwił się Mateusz.
- Bo ja jestem pusta cegła, proszę księdza. Jakby na mnie miało się co opierać, to już dawno by się zawaliło.
- Dlaczego ocenia pan siebie tak surowo? Przecież jest pan w kościele co niedzielę, pomaga pan przy budowie i nie tylko, z żoną pan dzieciaki wychował jak trzeba...
- I co z tego, jeśli ja się od 15 lat nie spowiadałem i dokładnie tyle samo lat nie gadam ani z ojcem, ani z braćmi? Dzieciaki, a pewnie, od ust sobie odjąłem, żeby do szkoły mogły się porządnie ubrać, ale teraz, kiedy podrosły i widzą, że z kuzynami nawet nie mogą się spotkać, bo wojna w rodzinie, to i z nimi zaczynają się problemy – wyrzucił z ciebie Niezgoda.
- Wie ksiądz, co mi żona mówi? Że w moim przypadku nazwisko stało się ciałem.
- A może mi pan powiedzieć, dlaczego pogniewał się pan na ojca i braci? - zapytał Mateusz.
- Czemu nie, już i tak ksiądz wie, jaki ze mnie fałszywiec, więc już się bardziej w księdza oczach pogrążyć nie mogę – westchnął Szlacheta.
- Zaraz, zaraz, stop! Przede wszystkim, panie Ryszardzie, po tym, jak miał pan odwagę podzielić się ze mną swoimi problemami, dla szacunku, jaki żywię do pana doszedł kolejny powód: za odwagę. Więc proszę się absolutnie nie martwić – powiedział Mateusz kładąc dłoń na ramieniu Niezgody mocno je ściskając.
- Nie bardzo wierzę, ale skoro już zacząłem... Poszło o ziemię. Jakeśmy kładli te plandeki na fundamenty kościoła to sobie to wszystko znowu przypomniałem, bo ojciec tak podzielił ziemię, że mnie się dostał najgorszy kawałek, jak ten niedokończony fundament, a potem ojciec miał zawał serca i od tego czasu na sprawy majątkowe został zaciągnięty taki właśnie brezent milczenia. Nie wolno do tego wracać, żeby się ojciec nie denerwował.
- Ale, czy ojciec tak czy inaczej się nie denerwuje, że jego syn się do niego nie odzywa?
- zdziwił się Mateusz.
- Ja nie wiem, czy on się w ogóle zorientował... Ojciec zawsze był takim dyktatorem, nikt się nie odzywał niepytany i tak mu już zostało. A ponieważ on ciągle zapatrzony w starszych synów i mnie nie ma zwykle nic do powiedzenia, więc... nie wiem, czy on w ogóle ma pojęcie, że ja i bracia od 15 lat nie mamy żadnego kontaktu – wyjaśnił Niezgoda.
- Ale bracia chyba się zorientowali?
- Bracia? Oczywiście! Ale dla nich to nie ma najmniejszego znaczenia, bo dla nich zawsze byłem najmłodszym i najgłupszym. Faktem jest, że kiedy ojciec dzielił ziemię to oni gospodarzyli, bo im się nie chciało uczyć, a ja odwrotnie. Mama bardzo chciała, żeby choć jeden z nas skończył studia, no i jakoś z trudem, ale mi się udało. Studiowałem na Wyższej Szkole Rolniczej, a później i tak wróciłem na wieś. Jakby dzisiaj spojrzeć na naszą rodzinę, to role się odwróciły, bo bracia trochę popijają, jeden się rozwiódł, trochę im się życie poplątało, ale przed ojcem ciągle udaje się, że wszystko jest tak, jak przed jego zawałem. No i wygląda na to, że tylko mi jest z tym ciężko, no i mamie...
- No, panie Ryszardzie! Nie ma lepszego momentu, żeby coś z tym zrobić, jak święta Bożego Narodzenia – powiedział z energią Mateusz.
- Też tak sobie pomyślałem, bo jak mam znowu patrzeć, jak wszyscy się uśmiechają na Wigilii i tylko mama ukradkiem łzy wyciera i moje dzieci, gdzieś w jednym kącie, a wszyscy kuzyni razem w drugim, to mi się tych Świąt odechciewa – powiedział Niezgoda.
- To ja mam taką propozycję: myślę, że tę rozmowę powinniśmy kontynuować na forum sakramentalnym, to znaczy uważam, że już pan zaczął porządną spowiedź z ostatnich piętnastu lat swojego życia. I możemy ją kontynuować dzisiaj wieczorem w kościele, w ten sposób będzie miał pan czas, aby zrobić solidny rachunek sumienia i przypomnieć sobie wszystkie inne grzechy, przynajmniej te najcięższe z minionego okresu. Niech pan też pomyśli, jak zacząć wygaszać ten konflikt w rodzinie, bo proszę mieć świadomość, że to trochę potrwa. Takich zranień nie leczy się jedną decyzją, choć pana wyznanie to wielki krok do przodu – Mateusz znowu mocno ścisnął ramię Niezgody.
- No to jeden kamień mi spadł z serca, przyjdę wieczorem do spowiedzi, chociaż Pana Jezusa na Święta przyjmę – Niezgoda wydawał się nieco uspokojony, ale nie do końca i Mateusz już zaczął żałować, że mu powiedział o tym procesie przebaczania, który musi potrwać.
- A ma pan jeszcze jakiś kamień? - zapytał.
- No... tak. Bo teraz pewnie mnie ksiądz nie będzie chciał w komitecie budowy kościoła, bo taka dziurawka to się raczej nie przyda, no i jaki jest ze mnie przykład...
- Chyba pan żartuje! - żachnął się Mateusz.
- Cały kościół z takiej dziurawki jest zbudowany, jeśli już o to chodzi. A pan myśli, że ja to co, święty? Jak pan pójdzie, dzwonię do innego księdza i umawiam się na spowiedź. O! Właśnie dzwoni mój kolega ksiądz Maciej, pamięta go pan? Trochę głupio będzie przed przyjacielem się spowiadać, ale wszyscy jesteśmy dziurawki, panie Ryszardzie, wszyscy! Ja bardzo na pana liczę przy naszym nowym kościele.
- No, to wszystkie kamienie spadły - uśmiechnął się Niezgoda. - Widzimy się wieczorem w konfesjonale, przyprowadzę też rodzinę. Niech ksiądz spokojnie odbierze. Z Bogiem!
- Słucham! Co tam słychać brachu? - krzyknął wesoło Mateusz w słuchawkę.
- Pamiętasz tę pastorałkę: „Jeszcze raz, pozwól cieszyć się dzieckiem w nas i zapomnieć, że są puste miejsca przy stole”.
- Jasne, że pamiętam, to chyba Preisner, tak?
- Nie wiem. Ale na Wigilię w tym roku miejsce mojej mamy będzie puste...

Jeremiasz Uwiedziony


CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!