Jak Jan Paweł II mnie zawstydził
Dwadzieścia pięć lat temu byłem wikariuszem w jednej z kaliskich parafii. Uwielbiałem pracę z młodzieżą, więc kiedy do naszego miasta miał przybyć po raz pierwszy w historii następca św. Piotra, nasz ukochany Jan Paweł II, było dla mnie oczywiste, że chcę tam być razem z młodymi. Przyznam szczerze, że nawet nie zabiegałem o jakieś bardziej zaszczytne miejsce, bliżej Ojca Świętego, chciałem w tym momencie być blisko mojej młodzieży. Skłamałbym mówiąc, że przygotowywaliśmy się jakoś szczególnie, mam cały czas na myśli młodzież, bo miasto i społeczność przygotowywały się z wielką radością, my natomiast byliśmy mocno podekscytowani, ale też i mocno improwizujący. W przeddzień przylotu Ojca Świętego wybieraliśmy się na nocne czuwanie i dopiero wówczas pomyśleliśmy, że przydałby się nam jakiś transparent, więc naprędce zaczęliśmy go malować na płótnie. Dobrze, że w ten dzień była słoneczna i wietrzna pogoda, więc transparent zdążył wyschnąć, zanim wieczorem udaliśmy się na nocne czuwanie.
Po takim nocnym czuwaniu udział w Eucharystii nie mógł być bez konsekwencji, ale homilia, którą wygłosił Jan Paweł II w Kaliszu, dotknęła mnie do głębi. Wiem, że to brzmi jak slogan, ale kiedy słuchałem papieża, zwykle wzruszenie moje było tak wielkie, że… mało co z tego, co on mówił, do mnie docierało. Natomiast w Kaliszu było zupełnie inaczej. Przede wszystkim muszę się przyznać, że ja wówczas jeszcze nie miałem szczególnej więzi ze św. Józefem. I usłyszeć papieża, który zacytował modlitwę do św. Józefa i powiedział, że odmawia ją codziennie przed Mszą św., bo Józef „jako ojciec i opiekun Jezusa mógł trzymać Go i nosić na swoich rękach, dlatego kapłani zwracają się do Józefa z gorącą prośbą o to, żeby mogli z taką czcią i z taką miłością sprawować Eucharystyczną Ofiarę, z jaką on spełniał swoją misję przybranego ojca Syna Bożego”, było dla mnie jak uderzenie pałką w głowę. Zawstydziło mnie. Poczułem się jak dzieciak przyłapany na jakiejś strasznej głupocie. Miałem św. Józefa tak blisko, a właściwie go nie zauważałem. I ten początek homilii był dla mnie jak z filmu Hitchcocka, bo możecie sobie tylko wyobrazić, jakie wrażenie jej dalsza część z cytatem z Matki Teresy z Kalkuty mogła wywrzeć na mnie, autorze pracy magisterskiej o obronie życia poczętego. Nie miałem pojęcia wówczas, że za rok w pierwszą rocznicę wizyty Jana Pawła II w Kaliszu powstanie dwutygodnik „Opiekun”, a ja zostanę wysłany na specjalistyczne studia dziennikarskie do Rzymu, aby po wielu latach zostać jego naczelnym i może choć w części naprawić moją głupotę w ignorowaniu obecności św. Józefa w kaliskim sanktuarium, a jednocześnie nadal kontynuować moje zainteresowania z czasów pracy magisterskiej i propagować ochronę życia poczętego.
To może paradoks, ale choć wielokrotnie w Rzymie uczestniczyłem w celebracjach z udziałem Ojca Świętego, to jednak z różnych przyczyn nigdy nie byłem na prywatnej audiencji, co dla księży studiujących w Rzymie nie było przecież trudne. Ale przez cały czas studiów byłem proboszczem włoskiej parafii odległej 60 kilometrów od Watykanu, więc do Rzymu musiałem dojeżdżać. Kiedy Jan Paweł II odszedł z tego świata nie mogłem nie być na jego pogrzebie i choć nie miałem odpowiedniej wejściówki postanowiłem, że po prostu wieczorem pojadę samochodem do Rzymu, zaparkuję gdzie będzie można, a potem będę szedł w kierunku Placu Świętego Piotra, dokąd będę mógł, a potem usiądę i będę czuwał do rana, jak niegdyś w Kaliszu, do Mszy Świętej. Tak właśnie tłumaczyłem dzień wcześniej swoje zamiary przyjaciółce, która nie mogła uwierzyć, że chcę koczować gdzieś na dworze całą noc i natychmiast zadzwoniła do znajomego zakonnika pracującego w jednej z kongregacji. Koniec końców noc spędziłem w łóżku w Rzymie u tychże zakonników, a potem z otrzymanym od nich biletem zasiadłem w kapłańskim sektorze podczas ceremonii pogrzebowej. Nie było już tak jak w Kaliszu, ale do końca życia nie zapomnę tego niemalże mistycznego przeżycia, kiedy szalejący wiatr w pewnym momencie zamknął Księgę Pisma Świętego leżącego na skromnej trumnie papieskiej. Za każdym razem kiedy to wspominam, mam gęsią skórkę i łzy w oczach, a w uszach krzyk całego placu: santo subito!
Kilka lat później wróciłem do kraju i zostałem redaktorem „Opiekuna”. Mam nadzieję, że chociaż w marnym stopniu udaje nam się tutaj czynić to, o co św. Jan Paweł II prosił w kaliskiej homilii: „Potrzebna jest więc powszechna mobilizacja sumień i wspólny wysiłek etyczny, aby wprowadzić w czyn wielką strategię obrony życia. Dzisiaj świat stał się areną bitwy o życie. Trwa walka między cywilizacją życia a cywilizacją śmierci. Dlatego tak ważne jest budowanie „kultury życia”.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!