Do krainy wina | dzień 11
Rzeki, lasy, winnice, jednym słowem natura, czyli objawianie się Boga w swoim stworzeniu, to jeden z najcenniejszych walorów pielgrzymowania.
Dzisiaj jedenasty dzień. Tak się składa, że moje pielgrzymowanie, przynajmniej w tej początkowej fazie ma takie pięciodniowe etapy. Najpierw z Lizbony do Fatimy pięć dni, potem z Fatimy do Coimbry pięć dni i jeśli wszystko pójdzie mniej więcej zgodnie z planem, to za kolejnych pięć dni dotrę do Porto. Ale to się dopiero okaże. Póki co opuszczam Coimbrę w bardzo dobrej formie, wyspany i bardzo zadowolony, ciągle jeszcze z melancholijnymi dźwiękami fado w uszach i moimi przyjaciółmi, do których mnie te dźwięki odsyłają, w myślach.
Kocham cię rzeko
Pierwszy odcinek drogi przebiega wzdłuż rzeki Mondego, a ja bardzo lubię rzeki. Nie wiem, czy wam już się z tego zwierzałem, ale kiedyś moim marzeniem było zamieszkać w górach. Jednak, ponieważ ze względu na geograficzne położenie mojej diecezji, okazuje się to niemożliwe, to spokojnie bym się zadowolił zamieszkaniem nad rzeką. Uwielbiam rzeki, zwłaszcza wielkie i szerokie. Nucę więc pod nosem słowa starej piosenki Wolnej Grupy Bukowiny:
„Wsłuchany w twą cichą piosenkę
wyszedłem na brzeg pierwszy raz
wiedziałem już rzeko, że kocham cię rzeko
że dotąd pójdę z tobą.
O dobra rzeko, o mądra wodo
wiedziałaś gdzie stopy znużone prowadzić
gdy sił już było brak
było brak”.
Ale całkiem szczerze, sił mi nie brakuje, a rzeka niestety najpierw skręciła w lewo, zostawiając mnie w towarzystwie kanału, a potem i ten się skierował na lewo, a ja – jak może pamiętacie – nie mam zamiaru skręcać w lewo, więc trzymam się drogi i idę prosto zastanawiając się, czy już przez całe Camino będę „skazany” na maszerowanie w samotności, jak to miało miejsce do tej pory i wiecie co? Wcale mnie ta myśl nie przeraża. Czemu nie? Jakby na potwierdzenie tych myśli wchodząc do miejscowości Trouxemil mijam pomnik postawiony św. Jakubowi i kieruję kroki na... cmentarz. Cmentarze też bardzo lubię, podobnie jak rzeki, ale raczej nie myślę o zamieszkaniu na jednym z nich, przynajmniej dopóki będzie to ode mnie zależało (poza tym od kiedy muszę uiszczać opłaty za wywóz śmieci z naszego liskowskiego cmentarza, jakoś mi się ta sympatia do nekropolii znacznie obniżyła), niemniej jednak to dobre miejsce, aby się pomodlić za zmarłych. Dużo się modlę podczas Camino za żyjących, a może za mało za zmarłych, a przecież mam naprawdę niezły cmentarzyk w serdecznej pamięci, na wielu osobach, które kochałem „kwitną dzisiaj kwiatki”...
Drugie spotkanie z Remim
Kiedy opuszczam to miasteczko natrafiam na fajny i dość rozległy mural poświęcony pielgrzymom. Bardzo to jest sympatyczne, że ktoś się tak stara, żeby nam umilić życie. A dzisiaj to generalnie wszystko umila życie. Jest pochmurna pogoda, która sprawia, że fantastycznie się maszeruje, czyli znowu niemal 20 kilometrów robię bez przerwy właściwie. Kiedy w jednej z kolejnych miejscowości szukam jakiegoś miejsca, aby coś zjeść, wydaje mi się, że kilkadziesiąt metrów dalej żwawym krokiem oddala się ode mnie szczupła sylwetka Remiego, Francuza, z którym przeszedłem razem kilkadziesiąt kilometrów, pamiętacie? Puszczam się biegiem i wrzeszczę za nim jak oszalały, aż się wreszcie zatrzymuje. Witamy się jak starzy kumple, ale Remi bardzo się spieszy. Szkoda. Już miałem nadzieję, że może pozostały odcinek przejdziemy razem i razem zamieszkamy w albergue, ale Remiemu zmarł wujek i musi wrócić do Francji na pogrzeb, a koniecznie chce dojść do Porto, które jest celem jego tegorocznego Camino. Ma jeszcze tylko trzy dni do dyspozycji, więc naprawdę musi się streszczać. Poza tym jest już po obiedzie i zamierza iść o dziesięć kilometrów dalej niż mój planowany nocleg. Jeszcze tylko mi zdążył powiedzieć, że spotkał Niemkę Danielę, którą ja poznałem podczas zwiedzania Coimbry (ta co miała „fifra”) i że o mnie rozmawiali. I za chwilę oddalił się swoimi długimi krokami. Mam wrażenie, że już się na tej trasie nie spotkamy. Zresztą wcale nie liczyłem nawet na to spotkanie, bo przecież Remi został z tyłu, ale ponieważ ja z Fatimy odbiłem do Tomar, tracąc w ten sposób jeden dzień, więc Remi mnie dogonił. A teraz przegonił. I znowu zostałem sam. Widocznie takie ma być to moje tegoroczne Camino. Głównie z tymi, którzy w sercu.
Świetne wina i pyszna wieprzowinka
Kiedy docieram do Mealhady, w której znajduje się moje albergue, od razu sobie uzmysławiam, że wchodzę w ciekawy region pod względem enologicznym i gastronomicznym – Bairrada. Że musi tu być ciekawie pod względem wina nie potrzebowałem wcale rzeźby Bachusa, która przywitała mnie na rondzie przed wejściem do miasta, bo już wcześniej widziałem wspaniałe, pełne ciemnych winogron latorośle. Może da się zauważyć na zdjęciu, że winogrona wyjątkowo dorodne, ale ze zdjęcia nie poczujecie, jak bardzo zachęcały te grona, żeby po nie sięgnąć. I nawet nie wiem, czy by to było grzechem zerwać parę kiści, ale – wierzcie mi lub nie – nie uległem tej pokusie! Ani razu od początku Camino nie zerwałem nawet jednej kulki. Naprawdę! Ale przyznam się wam, że dzieje się tak nie tyle z powodu mojej prawowierności, ale ponieważ mam taki żywieniowy rygor, że jem dopiero po 13.00. A jak już sobie zjem obiadek, to winogrona aż tak bardzo nie nęcą. Ale do 13.00 powiem wam, nie jest łatwo się powstrzymać ;)
Oprócz świetnych win, zwłaszcza czerwonych, region słynie też z Leitao, czyli pieczonego prosiaka. Osobiście nie pogardzę ani schabowym, ani goloneczką, z Włoch pamiętam też maialino, czyli właśnie pieczonego w całości prosiaczka, więc na pewno będę chciał spróbować miejscowej wieprzowinki, ale dzisiaj mi się to nie udało, mimo że dość wcześnie dotarłem do mojego albergue, które jednak znajduje się właściwie już poza miastem. Mam możliwość wyboru sali wieloosobowej albo jedynki i... wybieram jedynkę. Właściwie to pokój dwuosobowy, ale pielgrzymów jest niewielu, więc marne szanse, że mi kogoś dokwaterują. Rzeczywiście mam ten pokój cały dla siebie.
Sprawuję Eucharystię i zamyślam się nad Ewangelią o dziesięciu pannach, z których tylko pięć udając się na spotkanie pana młodego zabrało oprócz lamp również zapas oliwy. Jakie to jest ważne, aby zawsze wziąć ze sobą to, co jest konieczne, ale też żeby nie brać za dużo. Camino uczy w tej kwestii wielkiej pokory. Ale też ile trzeba mieć w sobie jakiejś mądrości, żeby kiedy tym „mniej roztropnym” pannom zabrakło oliwy i prosiły te mądre, aby się z nimi podzieliły swoją, odpowiedzieć: „Nie! Bo mogłoby nam wszystkim zabraknąć...”
Coimbra -> Mealhada 27 km
Bachus (Dionizos) to w mitologii greckiej bóg płodności, dzikiej natury, winnej latorośli, teatru i wina, reprezentujący jego upajający i dobroczynny wpływ.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 11
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!