Czuć na sobie oczy Matki
Jezus też zostawił Matkę i poszedł swoja drogą, ale ona nigdy Go nie zostawiła i była z Nim pod krzyżem. Z tą myślą łatwiej jest opuszczać Fatimę.
Na Camino poranne wstawanie jest bardzo ważnym elementem każdego dnia, nawet jeśli w moim przypadku nie jest to jakieś przesadnie wczesne rano, bo jak wiecie zwykle wyruszam na szlak ok. 7.00 – 7.30. Ale dzisiaj jest niedziela – Dzień Pański, a ja jestem w Fatimie! I tak to sobie wszystko zaplanowałem, żeby się wcale nie spieszyć i jak najdłużej u Matki pobyć.
Przegląd plecaka
Od rana spędzam sporo czasu w kaplicy Objawień. Chociaż raz mogę na spokojnie pomodlić się brewiarzem. Chyba jeszcze nie wspominałem, ale podczas Camino często korzystam z możliwości odmawiania modlitw brewiarzowych w drodze dzięki aplikacji telefonicznej – na głos sobie razem recytujemy psalmy, głos z aplikacji i ja ;) Czasami modlę się z wersją włoską, która jest śpiewana. No ale tutaj w Fatimie ta modlitwa znowu może być bardziej kontemplacyjna. I dobrze mi tu, blisko Matki. Wszystko, co „niosę” w moim plecaku mogę tutaj przed nią rozładować. Każdą osobę, każdą intencję, przede wszystkim każdy ból wszystkich, którzy prosili o modlitwę o zdrowie... Mia, Anna, Klaudia, Sławek, drugi Sławek, Damian, Krzysztof i wielu, wielu innych. To jest ten moment zawierzenia ich wszystkich. Z serca do Serca. I moje serce naprawdę czuje się przytulone i ogrzane.
Z tego „rozanielenia” prawie się spóźniam na Mszę Świętą. W niedzielę! Nie wiem co mi się w głowie ubzdurało, ale byłem przekonany, że Msza Święta w Bazylice Trójcy Przenajświętszej jest o godz. 9.30. Całe szczęście, że miałem pobożne życzenie, aby się do Mszy pięknie duchowo przygotować i udałem się do bazyliki pół godziny wcześniej, bo Msza wtedy się rozpoczęła. Byłem więc punktualny jako wierny, ale spóźniony, aby tę Mszę koncelebrować. Tak to już bywa, że chcemy, żeby wszystko było perfekcyjnie, ale czasami trzeba z pokorą przyjąć werdykt rzeczywistości. Dobrze, że wczoraj wieczorem celebrowałem Mszę, bo jeszcze by się okazało, że w Fatimie nie stanąłem po kapłańskiej stronie ołtarza... Przez chwilę jeszcze się zastanawiam, czy nie zostać do godz. 11.00, o której będzie kolejna Eucharystia, może nawet i całą niedzielę, ale ostatecznie postanawiam trzymać się planu, który polega na tym, aby każdego dnia być w drodze i zakłada wyjście z Fatimy właśnie godzinę przed południem.
Próbuję skoncentrować się na Eucharystii, co nie jest łatwe przy braku znajomości języka portugalskiego, choć co nieco udaje mi się zrozumieć nawet z homilii (czytania podglądałem po polsku). Wokół mnie wiele rodzin i dzieci, którym jest jeszcze trudniej niż mnie utrzymać koncentrację. Domyślam się, że niektóre z nich naprawdę nie mogą się doczekać najpiękniejszych dla nich słów: „Idźcie w pokoju Chrystusa” ;) I znowu mam okazję, żeby Bogu podziękować, bo dzięki służbie ministranckiej i zafascynowaniu pięknem liturgii już w drugiej klasie, czas kiedy i ja wyczekiwałem na „najpiękniejsze słowa” był bardzo krótki. To też dobry moment, aby wspomnieć księży, którzy mnie jako ministranta prowadzili. Dzięki, zrobiliście bracia świetną robotę.
Czuć oczy Matki na plecach
Po Mszy mam jeszcze wolną godzinę na chłonięcie atmosfery miejsca, które wybrała Maryja na dostarczenie światu orędzia. Raz jeszcze udaję się do grobów świętych Franciszka i Hiacynty i myślę o dzieciach, które mamy w parafii. I o tym, że Anioł przygotowywał je na spotkanie z Maryją. I taka refleksja mi wychodzi, że trzeba mieć coś z anioła, aby dzieci do Boga prowadzić. Nie z tego anioła, którego można spotkać najczęściej „nad przepaścią lukrowaną, gdy przez dziurawą kładkę przeprowadza dwoje dzieci”, ale z tego który nieustannie ma Boga przed oczami, który ma lekkość, ale też moc płynącą z bycia posłańcem Boga. Myślę też, że może trzeba więcej dzieciach fatimskich w naszej parafii mówić. Mamy nawet ich portreciki w kościele, może by tak jeszcze relikwie?
Zanim opuszczę Fatimę udaję się do miejsca, gdzie zapala się świece w intencjach, w których się modlimy. Nie chcę wnikać głębiej w znaczenie tego gestu, powiem jaki ma dla mnie: Jezus jest światłością świata, do tej światłości chcemy przylgnąć przez każdą formę modlitwy, również przez wstawiennictwo Matki Bożej. Świeca się spala, tak jak chcemy, parafrazując bł. Edmunda Bojanowskiego „być jak ta świeca, co sama się spala a innym prześwieca”. W tej płonącej świecy zostawiam symbolicznie moje intencje, ale przede wszystkim palę ją na chwałę Światłości świata.
Tak się pięknie złożyło, że z placu przed bazyliką Matki Boskiej Różańcowej wyruszam w dalszą drogę kierując się w prawą stronę, a to znaczy, że kaplicę objawień mam dokładnie za moimi plecami. Dlaczego to takie ważne? Bo mam wrażenie, że Matka Boża patrzy na mnie kiedy się oddalam. To jest wspaniałe uczucie, ta pewność, że kiedy wyruszasz z domu w daleką wyprawę albo w nowe życie i wszyscy cię żegnają, wychodzą z tobą przed dom, to matka będzie ostatnią, która będzie cię odprowadzać wzrokiem tak długo, aż nie znikniesz za zakrętem. I nie da się nie czuć tego wzroku na plecach. I chce się odczuwać go zawsze.
Improwizacja jest najlepsza?
Opuszczając Fatimę mijam po drodze pomnik dzieci fatimskich, które „idą” w przeciwnym kierunku. Na szczęście ruch samochodowy był spory i nie dosłyszałem, czy któreś z nich zapytało mnie quo vadis? One na pewno wiedzą, że chętnie bym pozostał, ale muszę być w drodze. Mam tylko około 20 kilometrów do miejscowości, w której planuję nocleg i przesadnie się nie spieszę. Droga prowadzi najczęściej wśród winnic i powiem wam, że trzeba sporego samozaparcia, aby pozostać wiernym siódmemu przykazaniu, ale z ręką na sercu zapewniam, że nie zerwałem nawet jednej kuleczki :)
Kilka minut po szesnastej docieram do albergue, które jest usytuowane na zapleczu małego kościółka w Fungalvaz. Dzwonię pod podany numer i z lekkim niepokojem oczekuję na hospitallero, bo wyczytałem w przewodniku, że albergue jest „zaimprowizowane” w sali parafialnej. Przy okazji zauważam, że tuż obok jest kaplica pogrzebowa: jakby jakiś pielgrzym wyzionął ducha to dosłownie parę metrów i też jest „zaopiekowany” ;) Kiedy przybywa Gioaqin, przemiły i pomocny, moje wątpliwości zostają rozwiane. Albergue nie dość, że znowu jest całe tylko dla mnie, jest po prostu wspaniałe! Dałby Bóg, aby wszelkie rzeczy „improwizowane” były tak profesjonalne! Zresztą przeczytajcie, co napisałem w księdze pamiątkowej.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 6
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!