TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 13:47
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Camino de Santiago - Dzień XVI

Camino de Santiago

Dzień XVI Sebrayo - Gijon

camino

A miało być tak pięknie... Pamiętacie, jak na początku Camino rozmawiając z innymi pielgrzymami podnosiliśmy się wzajemnie na duchu mówiąc, że jak już przejdziemy te 300 - 400 kilometrów, podczas których na pewno będzie ciężko, bo przecież nikt z nas nie jest przyzwyczajony do takich obciążeń, to później będziemy już tak wytrenowani, że wszystko pójdzie jak z płatka? Niestety, prawda jest dokładnie odwrotna. Idzie się coraz gorzej. Boli mnie ten taki cieniutki mięsień, czy jak to się nazywa, który znajduje się między kością łydki a strzałkową. Rozumiecie? Nie? No, w sumie ja też bym nie zrozumiał... Jeszcze raz: między kolanem a stopą są dwie kości, jedna grubsza i druga chudsza. I właśnie pomiędzy nimi musi być jakiś cieniutki mięsień, z przodu, który od dwóch dni boli mnie „jak diabli” i ten ból sprawia, że nie mogę wcale poruszać stopą, muszę ciągle zachować kąt prosty, więc chodzę jakbym miał protezę. I tak boli, ale ból jest do wytrzymania, a jak ruszam stopą, nie do wytrzymania. Bardzo fizjologicznie Wam tu wszystko wyjaśniłem, koń by się uśmiał, a fizjoterapeuci pewnie się tarzają ze śmiechu, ale cóż poradzić, tam mnie boli. Ale twardo idę dalej. Dzisiaj muszę podjąć decyzję, czy iść klasyczną trasą del Norte przez Gijon, czy odcinkiem alternatywnym przez Oviedo. Oviedo jest cudowne, zwłaszcza po pewnym filmie Woodiego Allena, głupim i niemoralnym, ale z fantastyczną muzyką i plenerami właśnie w Oviedo, mam wielkie pragnienie zwizytowania tego miasta, ale odcinek wydłuża drogę o jeden dzień, a ja przecież mam bardzo ograniczony czas. Naradzam się z Martą i Martyną i po konsultacjach z Hiszpanami idziemy na Gijon z postanowieniem, że dzień później dotrzemy w miarę szybko do Aviles i stamtąd zrobimy sobie popołudniu krótką wyprawę autobusową do stolicy Asturii. 

Jaki ten etap do Gijon ciężki. Najpierw docieramy do Villaviciosa, co jest nieco deprymujące, bo byliśmy tu wczoraj na finałowym meczu piłkarskich mistrzostw świata, więc kiedy po 6 kilometrach widzimy znowu znajome zabudowania, uczucia są dziwne. Miasteczko niegdyś zwane było Maliayo, i zmieniono jego nazwę na obecną, dosłownie „Miasteczko bogate”, ze względu na żyzność ziem i bliskość ważnych szlaków handlowych. Ponoć można tu zwiedzić wczesnogotycką świątynię Nuestra Seniora De La Oliva z XIII wieku i szpital tylko dla pielgrzymów, ale my odwiedzamy jedynie... bar, na szczęście już otwarty, pijemy café americano i dalej w trasę. 

Po kilkunastu kilometrach, podczas których musimy pokonać dwa baaaardzo długie podejścia w lesie, natrafiamy na odcinek, gdzie Camino del Norte pokrywa się z Camino Cavadonga, którego trasa też jest oznaczona żółtymi strzałkami, tyle że idzie ono w... przeciwnym kierunku, więc nieraz można się zupełnie pogubić. A jak się można powkurzać... Możecie sobie wyobrazić, z jaką radością powitaliśmy tabliczkę z napisem Gijon. Już się cieszyliśmy, że zaraz prysznic, odpoczynek, już jakby lżej się idzie, jakby nogi same niosły, już „byliśmy w ogródku, już się witaliśmy z gąską”, a tymczasem okazało się, że Gijon to bardzo rozległe miasto i trzeba było jeszcze iść dobre dwie godziny! I tak wlekliśmy się do tego centrum ostatkiem sił i przy palącym słońcu. W Gijon nie ma w centrum albergue dla pielgrzymów (ponoć jest gdzieś na peryferiach i trzeba iść jeszcze minimum godzinę! Akurat! Wołami by mnie nie zaciągnęli!), więc szukamy jakiegoś przystępnego pensjonatu. W międzyczasie spotykamy Juana i... żegnamy się z nim: nasz bombero (strażak) i przyszły świeży, choć 31-letni student fizjoterapii, opuszcza nas, przejedzie około 200 km pociągiem i będzie kontynuował na piechotę ostatnie trzy odcinki przed Santiago, bo też zostały mu tylko 

4 dni do dyspozycji, a potem musi jechać na swoją nową uczelnię do Barcelony. A w Gijon ma kuzyna i nocuje u niego. Nasze uśmiechy i oczy mówiące wielkimi drukowanymi literami: „MOŻE ZABIERZEMY SIĘ Z TOBĄ NA TEN NOCLEG” najwyraźniej po hiszpańsku nic mu nie mówią. Wymieniamy więc „niedźwiedzia” i każdy w swoją stronę. Juan autobusem, my, twardo, na piechotę.

W samym centrum, w pierwszym napotkanym pensjonacie o tanecznie brzmiącej nazwie Pensjon Argentina, proponują nam trzyosobowy pokój za 35€ i nie zastanawiamy się ani chwili dłużej. Łazienka, prysznic, pranie, świeże ciuchy. Msza Święta z jedną „parafianką“. Na modlitwie uzmysławiam sobie, że Giulia miałaby dzisiaj urodziny i je ma, ale w niebie. Dwunaste. Giulia to córka moich przyjaciół, która nie doczekała Pierwszej Komunii Świętej, i której mama po dziś dzień nie może sobie poradzić z jej utratą. Dzięki tej rodzinie, z którą mam ciągle kontakt, uzmysłowiłem sobie, jak wielkim problemem może być uporanie się ze stratą dziecka. Jaki to dramat. Za nich dzisiaj się modlę. 

Już mieliśmy wyjść na przechadzkę po Gijon, gdy nagle dzwoni... Juan. Pyta, gdzie mieszkamy i czy mamy ciepłą wodę. Po usłyszeniu odpowiedzi twierdzącej mówi, że zaraz do nas dołączy, bo w domu kuzyna nie ma... ciepłej wody i on tam nie będzie spał! A to ci dopiero bombero! Zimnej wody się boi! Coś miękkie te „Hiszpańczyki” - śmiejemy się. I tacy zdobyli mistrzostwo świata, koń by się uśmiał! Tak nawiasem mówiąc to ten koń dzisiaj miał spory ubaw. A do Santiago 335 kilometrów.

Pielgrzym

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!