A na końcu będzie basen! | dzień 9
Na Camino jak w życiu, najlepiej niczego nie oczekiwać: mniej się człowiek frustruje i bardziej cieszy tym, co go spotyka.
Ależ się fajnie spało w hostelu w pokoiku jednoosobowym i bez pluskiew, w przeciwieństwie do pięknie się prezentującego z zewnątrz albergue w Alvaiazere. Budzę się pełen energii, i tak sobie myślę, że po trzech odcinkach dwudziestokilometrowych trzeba sobie narzucić ambitniejsze cele. Rzeczywiście według przewodnika mam dzisiaj nieco ponad 31 km do Rabaçal, a jutro byłoby znowu niemal 30 do Coimbry. Czyli mniej więcej po równo, ale przecież Coimbra to miasto przepiękne i godne by mu poświęcić z pół dnia na zwiedzanie... Gdyby się udało dzisiaj szarpnąć z 10 km więcej... Zobaczymy! Ciągle myślę sobie o św. Monice i jej wytrwałości w modlitwie, a także o św. Magdalenie, której kościół wczoraj odwiedziłem i tak mnie te dwie panie dopingują, żeby dać z siebie jak najwięcej. Z kolei patronem dnia dzisiejszego jest. św. Augustyn, a ten się trochę w życiu nabłądził, zanim Bóg wysłuchał modlitw jego matki... Kto mnie dzisiaj poprowadzi?
Chłodno jak na Portugalię
Na pewno towarzyszy mi dzisiaj aura, której się tutaj nie spodziewałem, a mianowicie jest chłodno. Jednakże jest to bardzo przyjemny chłodek, który w marszu jest sprzymierzeńcem. Po około 20 kilometrach mam już pewność, że chcę więcej! O 16.00 docieram do Rabaçal i z obojętnością mijam znaki wskazujące drogę do albergue. Musicie wiedzieć, że Camino biegnie teraz przez tereny, na których zachowało się sporo śladów obecności Rzymian z czasów imperium na przykład w takim Rabaçal dokonano wspaniałych wykopalisk z IV wieku i można je zobaczyć w pozostałościach willi z tamtego okresu, ale ja wcale nie żałuję, że tej willi nie zwiedzę, bo chcę dojść do Conimbrigi, gdzie znajduje się jedno z największych i najlepiej zachowanych osiedli rzymskich w Portugalii! A poza tym jest tam albergue, uwaga, z basenem! Wiem to od Polek, które spotkałem w Tomar, więc warto zrobić te 43 kilometry dzisiaj!
Chociaż szczerze muszę przyznać, że jest to klasyczny dzień, kiedy wszystko cię zniechęca. Naprawdę! Na trasie spotykam dzisiaj innych pielgrzymów. Takiego na przykład Maca z Kalifornii nawet dwa razy. Najpierw go zobaczyłem jak sobie leżał... na drodze. Myślałem, że zasłabł, ale mi powiedział, że odpoczywa. OK! Ja poszedłem dalej. Potem w lesie, kiedy głośno śpiewałem Różaniec, nagle odezwał się do mnie jakiś głos z krzaków. Poczułem się jak Mojżesz, ale krzak jednak nie płonął no i nie Bóg przemawiał, ale jakaś Portugalka, która usłyszała mój śpiew i myślała, że coś do niej mówię, więc grzecznie odpowiedziała, że sobie w krzakach odpoczywa i pisze pamiętnik. OK! Ja idę dalej. Potem podczas obiadu w barze barman mówi mi, że mają tu noclegi dla pielgrzymów, może skorzystam? Podziękowałem i idę dalej. Tuż za barem spotykam znowu Maca z Kalifornii, chwilę idziemy razem, rozmawiamy. Mówię mu, że warto iść do tego albergue z basenem, ale on mówi, że jest zmęczony, bo ma 73 lata i zatrzymuje się w najbliższym albergue. Uczciwie go ostrzegam, że tam są pluskwy (wiem od Polek z Tomar), a on na to, że ma silikonowe prześcieradło i go pluskwy nie ruszają. OK! Ja idę dalej!
Atrakcje staro i nowożytne
W miejscowości Zambujal natrafiam na ciekawe miejsce, taką małą oazę przygotowaną specjalnie dla pielgrzymów. Pamiętacie? Już raz coś takiego było, ale to była taka mała wiata, a tu kilkadziesiąt arów terenu z alejkami, pomnikami, ławeczkami, kapliczką i oczywiście stołem, a tam zimna i gorąca woda, kawa i herbata, owoce, ciastka. Bierz co chcesz, skorzystaj, odpocznij, zostaw ofiarę i idź dalej. Jest też toaleta. Przy wejściu do tej oazy jest napis: „Bądź szczęśliwy i uszczęśliwiaj innych”. To bardzo ciekawe, że ktoś się tak stara, aby pielgrzymom umilić wędrówkę. Zaraz po wyjściu na trasę na jednym z drzew przy drodze wisi duży różaniec, jakby ktoś chciał przypomnieć, że pielgrzymka to także modlitwa. A ja w tym momencie mam już wszystkie moje części Różańca (cztery), plus Radości Matki Bożej, plus Koronkę do Bożego Miłosierdzia odśpiewane. Ale przecież nie mam zakazu, żeby nie zacząć od nowa, prawda? A ponieważ idę sam zabieram się ponownie za Różaniec, aby kolejne kilometry mi się nie dłużyły.
Około 17.30 dochodzę do pięknego kamiennego mostu z XVII wieku noszącego wdzięczne imię „Most Pielgrzyma” i zaczynam się zastanawiać: kiedy dotrę za jakąś dobrą godzinę do mojego wspaniałego albergue z basenem, czy znajdzie się tam dla mnie miejsce? I wbrew moim zasadom dzwonię do albergue. I słusznie, że zadzwoniłem, bo się okazało, że jest nieczynne! Akurat w tym tygodniu! Chciałem się zapytać, czy chociaż z basenu mogę skorzystać, bo marzę o tym od rana, ale ostatecznie poprosiłem o polecenie innej noclegowni. No i polecili, podali adres i zapewnili mnie, że tam mnie przenocują. Nie powiem, że tryskałem radością... Nawet mijane na przedmieściach Conimbrigi wykopaliska rzymskie mnie szczególnie nie wzruszyły.
Około 19.00 dotarłem na nocleg i wrażenia nie były najlepsze. Sceneria jak z kiepskich horrorów, pełna dziwnych staruszków. Pokój z prysznicem co prawda tylko dla mnie, ale toaleta na zewnątrz i wiedziałem na 100 %, że z niej nie skorzystam, choćbym... no mniejsza o to. Dziwnie tam było i mogłem chyba troszkę się zbliżyć do zrozumienia słów św. Augustyna, że niespokojna jest dusza człowieka dopóki nie spocznie w Bogu. Bardzo tam była niespokojna dusza moja. A i ciało w lęku... Po co mi te Polki w ogóle mówiły o tych pluskwach?
Alvaiazere -> Conimbriga 43 km
Conimbriga posiada najlepiej zachowane rzymskie zabytki w całej Portugalii. Naukowcy uważają, że do tej pory udało się odkryć jedynie 10% powierzchni antycznego ośrodka, ale byłem tak wkurzony, że nie obejrzałem nawet tego.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 9
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!