Zmartwychwstanie, czyli wszystko inaczej
Piszę na kilka dni przed Świętami i nie ukrywam, że nachodzą mnie myśli pełne niepokoju. Mamy remont kościoła związany z termomodernizacją i wymianą posadzki, terminy są nieubłagane i nic nie można przełożyć w czasie. Dwie trzecie kościoła są obecnie pobojowiskiem (znajomy na widok zdjęć zapytał, czy u nas wojna), a do dyspozycji mamy zaledwie jedną trzecią budowli i to tę „gorszą”, bo od tyłu, bez prezbiterium, bez ołtarza... A jeszcze trzeba dekorację Grobu Pańskiego zmieścić. Posadzić gdzieś ministrantów i całą naszą Asystę, czyli wielką gromadę zaangażowanych ludzi od dzieci po babcie, którzy noszą figury, sztandary i feretrony. A przecież jeszcze pojawią się i ci, którzy tylko z tej okazji się pojawiają i oczywiście na nich też czekam z utęsknieniem, kto wie, może zostaną na dłużej..., jeśli w ogóle uda im się wejść do kościoła, bo może być i tak, że się nie zmieszczą i z wejścia wrócą do domu. Piszę te słowa w Wielki Poniedziałek i jeszcze nie mam pojęcia, jak to wszystko ogarnąć. A z drugiej strony mam jakąś dziwną pewność, że wszystko będzie dobrze, właśnie dlatego, że to Święta Zmartwychwstania.
Bo Zmartwychwstanie Pana Jezusa pokazuje nam, że wszystko jest inaczej niż się nam wydaje, a przede wszystkim jest inaczej niż byśmy chcieli. Pięknie opisywał to abp Fulton Sheen (szkoda, że przycichł temat jego beatyfikacji), który zwrócił uwagę choćby na to, że wrogowie Pana Jezusa mieli większą wiarę w Jego Zmartwychwstanie niż przyjaciele i uczniowie. „Jakież widowisko mogłoby być bardziej absurdalne niż uzbrojeni żołnierze mający oko na zwłoki? Ale wartowników ustawiono na wypadek, gdyby Martwy zaczął chodzić, Milczący przemówił, a przebite Serce zaczęło bić gwałtownie w rytm życia. Mówili, że jest martwy, wiedzieli, że jest martwy; mówili, że nie powstanie ponownie, a jednak obserwowali!” A co z Jego przyjaciółmi? Płacząca Magdalena przyszła z wonnościami, by namaścić nieżywe ciało Mistrza. Niewiasty w niedzielny poranek martwiły się, kto odsunie im kamień, zaś mężczyźni, czyli Apostołowie, w ogóle nie wybierali się w to miejsce zanim nie dotarła do nich niezwykła wieść o pustym grobie. A Kleofas, który wraz z towarzyszem zmierzał do Emaus, miał Zmartwychwstałego Jezusa dosłownie „pod nosem”, a mimo to jeszcze nie mógł się oderwać od swoich planów i wyobrażeń stwierdzając: „A myśmy się spodziewali”.
Pewnie, że byłoby super mieć kościół świeżutko wyremontowany i już ogrzany (bo prognozy ciągle jeszcze mało optymistyczne). I może jeszcze wystawić pierś do orderu, bo wszystko zgodnie z planem, cieszcie się ludziska. Ale przecież Pan Jezus nie potrzebuje ukończonego remontu, aby przez swoje Zmartwychwstanie i Łamanie Chleba otworzyć nam oczy. On to może zrobić nawet „po drodze”, jak to było z Kleofasem i jego kumplem, jak pisze Fulton Sheen „po połamaniu chleba eucharystycznego otworzyły się im oczy duszy. Tak jak oczy Adama i Ewy otworzyły się, by zobaczyli swą hańbę, po zjedzeniu owocu poznania dobrego i złego, tak teraz oczy uczniów otworzyły się, by rozpoznali Ciało Chrystusa”. I tylko tego pragniemy, aby ON otworzył nam oczy.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!