Wypłyń na głębię | dzień 17
Czy to nie dziwne, że za każdym razem kiedy robi się samotnie, pojawia się jakiś Włoch?
Hostel, w którym nocowałem swoją pierwszą noc nad oceanem, jest naprawdę w porządku, czyściutko i przytulnie, prawdziwa pościel aż pachniała świeżością (nie trzeba było używać śpiwora) i przyznam, że z samego rana wielka była pokusa, aby zostać jak najdłużej w pieleszach. Ale oczywiście nie uległem i o 7.40 już maszerowałem wzdłuż plaży, ciesząc oczy przepięknymi widokami i udając, że nie przejmuję się porannym chłodem.
Z Verony, ale nie Julia
Dzisiaj cała trasa wiodła wzdłuż brzegu, więc słowa, które w dzisiejszej Ewangelii Pan Jezus skierował do Piotra po tym, jak przez całą noc nic nie udało mu się złowić: „Wypłyń na głębię” przemawiały do mnie szczególnie. Myślę o różnych, również trudnych wydarzeniach z mojego życia, w których wybrałem pójście w głąb, zamiast trzymać się powierzchowności, albo wręcz pod prąd, czasem wbrew powszechnym przekonaniom i radom, ostatecznie zawsze okazywało się to słuszną i dającą wiele radości decyzją. Takie podejście staram się przekazać młodym, aby nie zadowalali się bylejakością i powierzchownością.
Wydawało mi się, że właśnie taką młodą dziewczynę spotkałem dzisiaj na mojej drodze. Jakież było moje zdumienie, kiedy Sara opowiada mi, że jest lekarką pracującą w szpitalu w Veronie. A ja bym jej dał ze 20 lat maksymalnie! Fizycznie Włoszka jest niczym gazela, za żadne skarby nie mogę dotrzymać jej kroku, zawsze odstawiała mnie na kilkaset metrów. Udaje mi się ją dogonić, kiedy zatrzymuje się na odpoczynek i wtedy trochę rozmawiamy. Sara idzie na Camino, ponieważ - jak twierdzi - ma wiele rzeczy do poukładania i przemyślenia. W Weronie jest sama, nie ma nikogo i to też pewnie jest częścią jej zmartwień, chociaż Włosi bardzo długo czekają, zanim zdecydują się na poważną relację. W dodatku, choć lekarka, ma problemy ze zdrowiem. Rozumiem, że szuka przede wszystkim samotności, więc głównie uśmiechamy się do siebie, za każdym razem gdy się mijamy, to znaczy gdy Sara mnie wyprzedza, bo takie są fakty.
Ciesz się drogą
Powiedziałem wam, że cały czas szedłem wzdłuż brzegu? Troszkę nakłamałem, bo w pewnym momencie do oceanu wpadała rio Cavado i trzeba było jednak oddalić się od brzegu, żeby znaleźć most do przeprawy. Ale nawet wówczas trasa wiodła przez przyjemne lasy będące parkiem natury. I tam właśnie natrafiam na drzewo obwieszone nie tyle liśćmi, co… wisiorkami i breloczkami. Do drzewa przytwierdzona jest kartka następującej treści: „Hello! Mam na imię Miguel i mieszkam w tej wiosce. Ja też jestem pielgrzymem, a z zawodu żeglarzem. Z drugiej strony drzewa zawiesiłem kilka drobiazgów, które zrobiłem własnoręcznie, wybierz sobie jeden i zostaw coś dla mnie, tyle ile zechcesz. Nie spiesz się na drodze, ciesz się nią”. Uwielbiam takie rzeczy, więc natychmiast wybrałem sobie wisiorek, czyli muszelkę na niebieskim sznurku i założyłem ją sobie na lewy nadgarstek w formie bransolety, prezentuje się świetnie! Pomysłowemu Miguelowi zostawiam kilka euro i idę dalej.
Bez większych kłopotów docieram do miejscowości Marinhas, w której znajduje się albergue San Miguel, czyli św. Michała. Ma ono 35 miejsc, a ja docieram tutaj przed godziną trzynastą, w pierwszej dziesiątce. Oczywiście jest już na miejscu Sara. Chwalę się jej swoją nową „bransoletką” z muszelką i opowiadam o swoistym „butiku”, na który natrafiłem w lesie. Sara nie może sobie darować, że go nie zauważyła, więc chcę oddać jej mój wisiorek, ale absolutnie nie chce go przyjąć. Ale jeszcze kilka razy pyta sama siebie, jak to możliwe, że nie zwróciła uwagi na drzewo z wisiorkami. Przez chwilę mam ochotę przypomnieć jej, co tam Miguel napisał na drzewie: „nie spiesz się na drodze, ciesz się nią”, ale wolę nie pogłębiać jej przygnębienia. Rozmowa z Sarą się nie klei, bo ciągle jest zła na siebie, więc mając już zaklepane miejsce noclegowe w oczekiwaniu aż około 15.00 otworzą albergue idę zobaczyć miejscowy kościół pod wezwaniem tego samego patrona, a potem decyduję się na mały posiłek w barze, bo nic od rana nie jadłem.
Kiedy wracam okazuje się, że dołączył do nas jeszcze jeden Włoch, Gianfranco, emerytowany żołnierz zawodowy, który służył w marynarce. Na emeryturze, a ma tyle lat co ja! Chce ugotować makaron, a ponieważ okazuje się, że Sara nie może jeść glutenu (Boże, ta kobieta naprawdę ma więcej problemów, niż ja… włosów - żeby nie brzmiało zbyt dramatycznie), więc decyduje się na risotto, którym chce się podzielić również ze mną… I tym razem to ja jestem wściekły: co mnie podkusiło, żeby iść do tego baru? Risotto pachnie obłędnie…
Caxinas -> Marinhas 27 km
Niespełna 40 km na zachód jest Braga. Bardzo ważne centrum chrześcijańskie, którego nie odwiedzę idąc szlakiem litoral.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 17
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!