Wśród śniegu i lodu
Nawet seminarzyści muszą trochę odpocząć po trudach egzaminów. Z trzema współbraćmi udało nam się wyskoczyć w góry. Maryja Śnieżna zadbała, aby urlop minął nam jak najlepiej.
Czuję również potrzebę poinformowania Was, moi drodzy, że również nasza wspólnota czynnie włączyła się we wsparcie dla naszych sąsiadów zza wschodniej granicy – zorganizowaliśmy wśród mieszkańców naszego domu, zarówno przełożonych i kleryków, zbiórkę pieniężną. Oczywiście każdego dnia modlimy się o łaskę pokoju na Ukrainie.
Zostawmy jednak nasze seminarium. Unieśmy się na chwilę (siłą wyobraźni oczywiście) ponad budynkami wydziału, przelećmy nad Ostrowem Tumskim, oddalmy się od Poznania. Niebo jest czyste, świeci słońce, jednak wciąż jest dość zimno. Przelatujemy nad całą Wielkopolską, kierując się na południe. Teren robi się coraz bardziej urozmaicony, w oddali majaczą góry. To właśnie do nich się zbliżamy…
Chciałbym Wam opowiedzieć o tym, jak razem z Waldkiem, Norbertem i Jakubem postanowiliśmy spędzić ferie w górach. Zacznijmy więc od początku… Miałem dosyć. Głowa mi pękała. Czułem się jak przeładowana ciężarówka, która rozkraczy się na najbliższym zakręcie. Był to efekt sesji i godzin przygotowań do kolejnych egzaminów – trynitologia, pneumatologia, mariologia, „logia” za „logią”, a dogmatyka nie należy do najłatwiejszych. Patrząc przez okno marzyłem o jednym – momencie, w którym wszystko będę miał już za sobą. I w tej chwili natchnęło mnie - może warto by tak pojechać w góry? Jeszcze nigdy nie byłem tam w zimie, a ośnieżone szczyty to piękna sprawa. Spokój i cisza, biały puch i lekko szumiące świerki – marzenie… Nie marnując czasu pobiegłem podzielić się tym pomysłem z Waldkiem, który natychmiast go podchwycił. Ale wycieczka we dwóch? To dobre dla par… Na szczęście Waldek rozpuścił wici i szybko znalazł godnych kandydatów na towarzyszy podróży – Norberta i Kubę, kleryków z archidiecezji poznańskiej z II roku.
Zabraliśmy się za przygotowania. Popijając herbatkę przygotowaliśmy plan – postanowiliśmy wybrać się w Góry Stołowe – wybraliśmy „bazę” w Polanicy-Zdroju (oczywiście dla nas, studentów, najlepsze znaczyło najtańsze) i zarezerwowaliśmy pokój. Następnie małe zakupy (obejmujące egzotyczne jak dla mnie przedmioty pokroju raków i spodni narciarskich) i wszystko było niemal gotowe. Wyjechaliśmy w środę. Dzień był pochmurny, padało, wiało – masakra. W trasie niezwykle szczerze modliliśmy się o dobrą pogodę. Wkrótce dojechaliśmy na miejsce. Tak. „Miejsce” leżało sobie w lesie, na skraju cywilizacji. Prowadził do niego stromy podjazd, a pan dozorca (właściciela nie było na miejscu) upierał się, że musimy zaparkować poza obiektem, bo jak coś spadnie na samochód, to oni będą musieli płacić… Postanowiliśmy się nie kłócić – wnieśliśmy nasze bagaże. Wieczorem wyszliśmy na miasto. Następnego dnia o czwartej nad ranem obudził nas huk. Za oknem coś błyskało. Wkrótce okazało się, że to drzewo zwaliło się na teren posesji, przerywając linie energetyczne, co oznaczało brak prądu – pan dozorca biegał wokół rozmawiając przez telefon ze zdenerwowaniem. Ważne, że nie stało się nic poważnego, a samochód pożyczony od rodziców Norberta był cały. Wyruszyliśmy w trasę. Zaczęliśmy od Bystrzycy Kłodzkiej. Pogoda na jej zwiedzanie idealnie dopasowała się do klimatu miasteczka – szara, bura, ponura, brudna, zimna. Wszystko, co warto by tam zwiedzić, było zamknięte „przez covid”. Słaby początek. Następnym punktem na naszej trasie stało się sanktuarium Matki Bożej Śnieżnej na Iglicznej – podjechaliśmy niemal na sam szczyt. Po drodze mijaliśmy strażaków sprzątających drzewo, które zwaliło się na drogę. Wychodząc z samochodu wkroczyliśmy w inny świat – śnieg, lód, cicho, zimno. Krótko mówiąc: tak, jak powinno być. Okazało się, że dotarliśmy o idealnej porze – wkrótce miała się rozpocząć Msza św. Po jej zakończeniu Ks. Kustosz, który od samego początku przyglądał się nam podejrzliwie, zapytał bez ogródek: „Klerycy?” (byliśmy ubrani po „górsku”, na świecko) i zaprosił nas na herbatę i ciepłą zupkę. Porozmawialiśmy, wypytaliśmy się o jakieś ciekawe miejsca do odwiedzenia i wkrótce wyruszyliśmy w dalszą trasę. Maryja Śnieżna zadbała o to, żeby reszta „urlopu” minęła nam jak najlepiej. Odwiedziliśmy Międzygórze, przecudowne górskie miasteczko uzdrowiskowe przycupnięte pod masywem Śnieżnika. W kolejnych dniach wspięliśmy się na Szczeliniec Wielki i zjeżdżaliśmy na nartach na Zieleńcu. Odwiedziliśmy także Bardo – kustoszem tamtejszego sanktuarium jest o. Mirosław Grakowicz CSsR, który głosił rekolekcje wielkopostne w zeszłym roku. Przyjął nas z wielkim sercem. Zwiedzaliście kiedyś bazylikę o godz. 23?
Tekst kl. Krzysztof Bogusławski
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!