Wsłuchany w twą cichą melodię | dzień 16
Nie ważne czy to rzeka, czy to morze, czy ocean: dużo wody zawsze odsyła mnie do przyjaciół.
Tytułowe słowa już kiedyś cytowałem, bo nie pierwszy raz idę wzdłuż rzeki, a właśnie rzeki one dotyczą. Ale dzisiaj wzdłuż rzeki szedłem tylko około sześciu kilometrów, a potem cicha melodia rzeki przeszła w momentami ogłuszającą symfonię oceanu, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Opuszczając Porto
W każdym razie opuszczam Porto niespecjalnie wcześnie, bo około 7.30, w sam raz, aby podziwiać wspaniałe widoki budzącego się miasta. To był mój zdaje się drugi, albo trzeci pobyt w Porto, ale za każdym razem jedynie liznąłem tej metropolii, a zasługuje ona na znacznie więcej, chociaż nie ukrywam, że tłumy turystów, a także odgłosy prowadzonych w różnych miejscach prac budowlanych i restrukturyzacyjnych sprawiły, że z ulgą i dziarsko maszerowałem w kierunku rzeki Douro, a potem wzdłuż jej nabrzeża, aby się wydostać ze strefy miejskiej. Od razu zauważyłem, że nie dało się patrząc do tyłu czy do przodu, nie zawiesić oczu na jakimś pielgrzymie.
Wiedziałem więc, że sytuacje z albergue, w których nocowałem sam, raczej się nie powtórzą, natomiast znacznie bardziej prawdopodobne będą okazje, w których podobnie jak w Porto, zabraknie dla mnie miejsca. Ale tym się nie zamierzałem martwić od rana, bo trzeba było zagadnąć mijanych pielgrzymów. Jak się okazało, wszyscy oni dzisiaj rozpoczynali swoje Camino. W ciągu pierwszych dwóch godzin spotkałem przynajmniej 20 Niemców, Australijczyka, dwóch Chorwatów, Włocha, dwie Czeszki, a potem już przestałem zaczepiać innych.
Jak już wspominałem, z Porto mamy aż trzy możliwości dalszej trasy do Santiago: jedna to litoral (czyli dokładnie wzdłuż linii brzegu często przez plaże), druga nazywa się de costa i prowadzi po normalnych drogach, ale blisko wybrzeża, tak w odległości dwa, trzy kilometry i trzecia, najbardziej popularna, centralna, która idzie mniej więcej „na krechę” w kierunku Hiszpanii. Jest najkrótsza, ale też ma sporo wzniesień i tam pielgrzymuje najwięcej osób. Skoro więc tu, na litoral, jest takie mnóstwo, to tylko sobie można wyobrazić, co dzieje się na innych szlakach. W każdym razie najwięcej jest Niemców, gdzieś około połowy wszystkich pielgrzymujących, a Polaków - póki co - jak na lekarstwo. Są też pielgrzymi mówiący po rosyjsku, niektórzy z nich to Ukraińcy, a inni pewnie Rosjanie, chociaż jakoś tak za głośno to się nie chwalą.
Kiedy was nie ma…
Wszystkich pielgrzymów, których spotkałem przez pierwsze dwie godziny wyprzedzałem, czasami tylko rozmawiając przez kilka minut. Ale jakoś tak się nastawiłem, że będę szedł dzisiaj sam. Dlaczego? Trochę mnie dzisiaj nostalgia dopadła. Zawsze tak mam, kiedy jestem w urokliwych miejscach, a zwłaszcza nad wodą. Porto jest fantastycznie ulokowane i już wczoraj dużo myślałem o moich przyjaciołach z rozdziału I wish you were here, a dzisiaj kiedy wraz z ujściem rzeki Douro doszedłem do oceanu, to uczucie jeszcze bardziej się spotęgowało. Chyba jednak nie jestem stworzony do życia monastycznego i przekonanie, że szczęście tylko wtedy jest prawdziwe, kiedy jest podzielone z innymi, w moim przypadku bardzo się sprawdza. Pewnie i stąd pragnienie podzielenia się tym co przeżywam również poprzez te relacje, a w wcześniej przez filmiki nagrywane każdego dnia. Dużo dzisiaj myślę o moich przyjaźniach.
Chyba cysters Elred z Rievaulx dobrych 900 lat temu napisał takie dzieło o przyjaźni i w nim rozróżnia trzy jej rodzaje. Pierwsza to „przyjaźń cielesna”, w której chodzi nie tylko o jakieś potrzeby zmysłowe, ale o wszystko co zaniedbane w poprzednich etapach rozwoju, więc w takiej przyjaźni oczekuje się od drugiego tego, czego niemowlę oczekuje od swoich rodziców. Jest to relacja tworzona z pozycji dziecka i w przyjaźni nie jest to najszczęśliwszy wybór. Kolejną przyjaźnią jest ta „światowa”, w której chodzi o korzyść. Przyjaźnię się z kimś, kto ma „plecy”, dobre kontakty, potrafi coś załatwić, ma chałupę w górach albo domek nad morzem. Bardziej chodzi o te korzyści, które mogą być bardzo różne, niż o osobę. Trzeci rodzaj przyjaźni Elred nazywa „duchową” i jest to doświadczenie głębokiej więzi z drugą osobą, wielki dar. Taka przyjaźń jest celem i nagrodą, nie chodzi o żadne inne korzyści. Kiedy tak sobie idę wzdłuż oceanu, a ocean momentami aż ryczy, a wiatr znad niego dmucha, myślę o moich relacjach. Kogo mi dzisiaj tutaj brakuje, a o kim zupełnie zapomniałem.
Ile w moich przyjaźniach cielesności, ile światowości, a ile duchowości? Kto odczuwa mój brak po tych już z górą dwóch tygodniach, a komu brakuje korzyści, które dzięki mnie osiągał? Nie zdradzę wam żadnych imion ;) Ale jedno wspomnę. Przyjaciela od podróży, od dobrych i radosnych chwil świętowania, którego już nie ma pomiędzy nami. Ks. Jacek odszedł w tamtym roku i przemierza, jak wierzę, malachitowe łąki w towarzystwie znacznie lepszym od mojego, i niech mu tam przestrzennie będzie. Ja, póki co też mam bardzo przestrzennie, bo ocean daje to niesamowite poczucie bezkresu.
Plusy i minusy litoralu
Widoki zapierają dech w piersiach, i proszę mi wierzyć, to nie jest slogan. Jest to niezaprzeczalnie główny atut tej drogi. Podobnie jak fakt, że prawie wcale nie trzeba uważać na strzałki, bo wystarczy mieć ocean po lewej i raczej się nie zbłądzi. Na plażach często są specjalne, ciągnące się kilometrami drewniane chodniki - galerie, żeby ci się piasek do butów nie wkradał, i to uważam już za przesadę, choć chętnie korzystam. Dość powiedzieć, że jak na pewnym odcinku chodnik był w remoncie i brnąłem w piasku przez kilkaset metrów, to raz dwa przepraszałem w duchu za te słowa o „przesadzie”. Plusem dodatnim, ale też i ujemnym, że tak zacytuję klasyka, są mijane co chwila knajpki i restauracyjki. No przecież nie można się w każdej zatrzymać, a kuszą niemożebnie. Ja czekam do godziny niemal 14.00, aby wreszcie pozwolić się skusić. Minusem jest mimo wszystko dość silny wiatr od wody, czasami naprawdę mocno dający się we znaki. Wielu pielgrzymów idzie w kurtkach, no ale ja nie mam kurtki, mam tylko trzy koszulki na krótki rękaw. Jak jest zimno, to przyspieszam ;).
O 16.15 po przejściu 35 kilometrów docieram do Vila do Conde i albergue Santa Clara i niestety św. Klara mnie rozczarowuje, bo w noclegowni jej imienia nie ma dla mnie miejsca. Na szczęście pani hospitallera daje nam adres do hostelu w pobliskiej frakcji Caxinas. To jeszcze nieco ponad dwa kilometry, ale miejscówka świetna - blisko plaży. Więc ruszam dalej z trójką Niemców i Hiszpanką. Niemka jest fanem piłki nożnej i kibicuje klubowi FC Augsburg i całą drogę opowiada mi o polskim bramkarzu tego klubu - Rafale Gikiewiczu. Pani nie opuszcza żadnego meczu swojej ulubionej drużyny, a Gikiewicz jest jej beniaminkiem, gadamy o Bundeslidze i Serie A (ja kibicuję Lazio), więc droga nam się nie dłuży, chociaż dwaj pozostali Niemcy, mężczyźni, marudzą jak dzieci. Hiszpanka też zresztą, no ale kobiecie można wybaczyć.
Hostel jest świetny, czysto i przyjemnie (25 euro za łóżko w pokoju 6-osobowym), po prysznicu po raz pierwszy piorę wszystkie moje rzeczy, oprócz zmiany na sobie, w pralce z suszarką, a nie ręcznie. A potem dobre dwie godziny siedzę sobie na plaży i oglądam zachód słońca. Jest cudownie! Myślę o słowach Świętego Pawła z dzisiejszej liturgii mszalnej, w których mówi, że jeden sieje, drugi podlewa, ale Pan Bóg daje wzrost. I dziękuję Bogu również za tych przyjaciół, którzy tam w parafii „podlewają”, kiedy ja tu patrzę na zachód słońca, księży Lucjana i Krzysztofa. Przyjaźń to jest to, a cicha melodia, w którą się dzisiaj wsłuchiwałem, była melodią przyjaźni.
Porto -> Caxinas (Vila do Conde) 37 km
Miejscowość Vila do Conde jest znana z czasów wielkich odkryć geograficznych. Tu budowano statki, a żeglarze bracia Paulo i Francisco Faria, brali udział w wyprawie ekspedycyjnej samego Vasco da Gamy.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 16
Zdjęcia: Piękny poranny widok na jeden z mostów na rzece DOURO; niesamowite widoki zagwarantowane na Camino Litoral;
drewniane pomosty, po których spaceruje się wzdłuż plaży; kusząca propozycja krótkiego odpoczynku; jeden z kościółków na wybrzeżu, niestety zamknięty w albergue Santa Clara nie było dla mnie miejsca; plaża, z której korzystały głównie ptaki, ale to w końcu Rezerwat Ornitologiczny
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!