Wreszcie w Hiszpanii | dzień 19
Okazuje się, że na rzece czas przyspiesza, a zawsze mi się wydawało, że zwalnia.
Kiedy rano wychodzę z albergue uświadamiam sobie, że dzisiaj opuszczę Portugalię i miałem sobie przemyśleć, co mi się tutaj podobało, a co nie, ale nie mogę przestać myśleć o Aurorze, z którą wczoraj wieczorem jedliśmy kolację. Jak wychodziłem z karmelitańskiego klasztoru (w którym nocowaliśmy) Gianfranco już nie było, ale rower Aurory jeszcze stał w korytarzu, a ona pewnie spała, więc nie udało mi się jej zobaczyć, ale jak ten zakonnik z dowcipu „zabrałem” ją ze sobą. Co? Nie znacie tego dowcipu?
Przenieść czy nosić?
No to szybciutko: dwóch zakonników wędruje przez las i w pewnym momencie dochodzą do rzeki, przez którą trzeba się przeprawić, a na jej brzegu stoi piękna i właściwie naga kobieta, która boi się dość żwawego nurtu. Niewiele myśląc jeden z zakonników bierze ją „na barana”, przechodzą przez rzekę i zostawia ją na drugim brzegu. Potem zakonnicy dalej kontynuują swoją wędrówkę, ale ten drugi nieustannie wyrzuca towarzyszowi, jak on - zakonnik - mógł tę nagą kobietę wziąć „na barana”? W końcu słyszy taką odpowiedź: „Słuchaj, ja ją przeniosłem przez rzekę i tam zostawiłem, ale widzę że ty nie potrafisz jej zostawić i ciągle niesiesz ze sobą. To ty masz problem, nie ja”.
Więc w pewnym sensie, ja tę Aurorę „niosłem” dzisiaj przez parę godzin ze sobą. Najbardziej bolesny dla mnie był fakt, że jej odrzucenie idei małżeństwa, a już zwłaszcza małżeństwa sakramentalnego, było ściśle związane ze świadectwem, a właściwie antyświadectwem arcykatolickich rodziców, którzy przez wiele lat trwali w złym związku, by ostatecznie się rozwieść. Nie próbowali go ratować, tylko trwali w złym związku, tak przynajmniej widziała to Aurora… I pewnie bym się tak przygnębiał jej historią, ale na szczęście sobie przypomniałem, że dzisiaj 22. rocznica ślubu moich przyjaciół Ani i Jacka, którzy mają czwórkę dzieci i są szczęśliwi. Czyli da się!
Od tego momentu po odpowiedniej dawce Różańca i za Aurorę, i za Anię i Jacka z młodymi Sikorkami, i za wszystkie inne małżeństwa, które błogosławiłem, mogłem się oddać śpiewaniu na całe gardło moich ulubionych piosenek o miłości, ze wskazaniem na Stare Dobre Małżeństwo, a także „Miłości nie zostawiaj mnie w połowie wyboistej drogi”.
Do zobaczenia Portugalio
Droga wcale nie była wyboista, choć trzeba przyznać, że przez dobre trzy, cztery godziny od wyjścia nie udało mi się zaśpiewać „Opadły mgły i miasto ze snu się budzi”, bo te mgły opaść nie chciały. Ale wreszcie mogłem i było to kiedy z nadbrzeża wchodziłem w park natury i było bardzo pięknie.
Mogę więc powiedzieć, że Portugalię pożegnałem przy pięknej aurze i bardzo zadowolony: ludzie byli w porządku, jedzenie bardzo dobre (nadzieje na schudnięcie podczas Camino raczej sczezły), nigdy nie miałem problemów z noclegiem, no a znakomity stan mojej kondycji fizycznej (choć to pewnie nie zależało od faktu, że szedłem przez Portugalię) zadziwia mnie z dnia na dzień coraz bardziej. No i po drodze byłem w Fatimie, a tego nie da się zapomnieć. Myślę też, że bardzo dobre były proporcje samotnej wędrówki i dobrego towarzystwa. Nie wiem na co mi wystarczy życia, a na co nie, ale do Portugalii chciałbym jeszcze wrócić na jakieś wędrowanie.
Góry z dołu też piękne
Tymczasem około godziny 14.00 docieram do miejscowości Caminha i wielkiej rzeki Miño, za którą rozciąga się już Hiszpania, a konkretnie region Galicja, na terenie którego znajduje się Santiago de Compostela. Kiedyś był tu jakiś prom, który przewoził ludzi na drugą stronę, ale dzisiaj można skorzystać jedynie z prywatnych taksówek wodnych, co też uczyniłem.
Po drugiej stronie natychmiast byłem starszy o jedną godzinę, bo w Hiszpanii jest ten sam czas co w Polsce a w Portugalii było godzinę wcześniej. Po przepłynięciu rzeki zmierzam do albergue w A Guarda trzymając się plaży co wydłuża nieco trasę (o jakieś 4 km), ale pozwala ominąć wzniesienia. Tak mi przyszło na starość, że góry kocham jak wcześniej, ale jak mogę je obejść zamiast zdobyć, to niestety ulegam.
Około 16.00 miejscowego czasu docieram do albergue komunalnego, gdzie na podwórku wita mnie uśmiechnięty Gianfranco piorący skarpetki w zlewozmywaku. Od razu umawiamy się na wspólną kolację, a ja idę się zameldować. Spotykam tu dwóch Polaków, którzy idą z Porto, a także kolejnego „wyczynowca” z Włoch: Alessio zrobił całe Camino Frances (ponad 800 km), a teraz schodzi z Santiago do Porto. Dziennie robi po około 40 kilometrów. Gianfranco twierdzi, że to wariat (bo on sam stara się nie przekraczać 20-25 km dziennie). A ja mu zazdroszczę, nie nie, nie tych 40 km dziennie, ale tego czasu, który ma do dyspozycji. Idę nagrać filmik, bo wypadałoby złożyć życzenia Ani i Jackowi. A sobie i innym pielgrzymom, od dzisiaj po hiszpańsku: buen Camino!
Trasa: Viana do Castelo -> A Guarda 33 km
Na górze Santa Tecla obok A Guardy znajdują się pozostałości po dużej osadzie celtyckiej z IV wieku p.n.e. Jakby nie było na górze, to pewnie bym zwiedził.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 19
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!