TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 18 Sierpnia 2025, 15:56
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

W pocie czoła czyli cierpienie jako praca

W pocie czoła

czyli cierpienie jako praca

Czytałem kiedyś artykuł, którego tytuł brzmiał: „Cierpienie jako modlitwa”. A ja bym dorzucił, idąc po myśli św. Benedykta z Nursji, patrona Europy, taki wątek: „Cierpienie jako praca”.

Zachwycamy się pozostawioną przez niego zwięzłą zasadą, na której wyrastała nowożytna Europa: ora et labora - módl się i pracuj. Czy jednak każdy może ją odnieść do siebie? Zastanawiając się nad tym pytaniem, chciałbym zatrzymać się nad pracą, ale trochę w innym niż zwykle kontekście.

Żyje pośród nas wiele osób, które ze względów zdrowotnych nie mogą podjąć pracy w potocznym znaczeniu tego słowa. Co więcej - pobierając różnego rodzaju renty, emerytury czy zasiłki - obciążają tylko jeszcze pracę innych. Czy wolno tak podzielić ludzi: na pracujących i tych, którzy tylko korzystają z pracy innych?

Kiedy myślę: „praca, pracować” - przypominają mi się obrazy z Księgi Rodzaju. Pierwszy, kiedy Bóg po stworzeniu ludzi wzywa ich, by byli płodni, zaludniali ziemię, czynili ją sobie poddaną, by panowali nad wszelkim stworzeniem. Realizacja tego wezwania przyniesie owoc, którym będzie pokarm. Drugi obraz, kiedy po grzechu - jako jego skutek - pierwsi ludzie zostają wygnani z raju i idąc do ziemi wygnania, otrzymują w spadku ból rodzenia i trud pracy. Mamy tu wiele składników, które określają pracę jako twórczą aktywność oraz to, co jest efektem pracy: trud i owoc.

Czy osoba niesprawna fizycznie może uczestniczyć w tak rozumianej pracy? W wymiarze ekonomicznym często nie, ale czy praca sprowadza się tylko do tego wymiaru? A gdyby na cierpienie spojrzeć jak na pracę? Pracę wyjątkową, w której element trudu jest szczególnie wyraźny, ale która nie musi być pozbawiona twórczej aktywności oraz owocu.

Myślę, że wielu chorych cierpi dodatkowo z powodu bezczynności. Ośmieliłbym się stwierdzić (sam od wielu lat choruję, co jakoś uzasadnia ową śmiałość), że czasem w sposób zawiniony, jakby z lenistwa. Z nieprzyjęcia cierpienia jako tego, co zostało „dane i zadane”.

Trud już mamy, a gdzie twórcza aktywność i owoc w cierpieniu jako pracy? Mówimy o zbawczej wartości cierpienia. To będzie owoc. Owoc mierzony nie w złotówkach, w dyplomach, ale prawdziwy i rzeczywisty, i nie tylko w perspektywie wieczności. Bardzo dobitnie przypominał o tym Jan Paweł II,
gdy stwierdzał: „Moja moc z was” (tzn. chorych - przyp. autora). Ten owoc, owoc pracowania cierpieniem, trzeba dostrzegać i wydobywać z ukrycia, albowiem z tych owoców wszyscy w jakiś sposób korzystamy. Cierpienie, którym pracuje jeden, staje się darem dla wielu. Każda praca ma swoje owoce. W tym przypadku trudno je dostrzec. Ale one są. I trzeba o nich mówić, dostrzegać je, aby owi „pracownicy” mogli otrzymać zasłużoną zapłatę. Jest nią dostrzeżenie związku między tą „pracą” a choćby poprawą ludzkich postaw. Myślę tu również o wdzięczności i pragnę być jej wyrazicielem. Mówi się o bezinteresowności, a jednak człowiek potrzebuje dostrzec i „posmakować” owoców swej pracy. Ta praca ma wyjątkowo ukryte owoce, ale można je dostrzec i ukazać, aby wszystkich cieszyły. Tak czynił nasz Wielki Rodak, Jan Paweł II. Oto jego słowa wygłoszone w czasie jednej z pielgrzymek do Ojczyzny w Zakopanem na Krzeptówkach: „Ze słowami głębokiej wdzięczności zwracam się (...) szczególnie do ludzi chorych i cierpiących, którzy modlą się za papieża i ofiarują za niego swój codzienny krzyż. Cierpienie przeżywane z Chrystusem jest najcenniejszym darem i najskuteczniejszą pomocą w apostolstwie” (Zakopane, 7 czerwca 1997 roku).

Oczywiście sens tak pojętej pracy nadał sam Chrystus, który z cierpienia uczynił narzędzie zbawienia. Jego męka przyniosła jakże cenny owoc! Mówimy, że cierpienie Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym było tak wielkie, jak konanie. Skutkiem tego był krwawy pot. A przecież właśnie praca często wyciska pot. Nie krwawy, ale pot! O Ogrójcu można więc powiedzieć, że Jezus trudzi się, pracuje dla naszego zbawienia w „pocie czoła”. Wolno więc cierpienie określić mianem pracy. Nie jest to zresztą nowa myśl. W brewiarzu kapłańskim natrafiłem na tekst, który mnie zainspirował do takiego spojrzenia na cierpienie: „Podobnie jak rolnik, zabierając się do pracy, bierze odpowiednie narzędzia i ubranie, tak i Chrystus, Król niebieski i prawdziwy rolnik, przychodząc do spustoszonej przez wady ludzkości, przyjął ciało, wziął krzyż jakby narzędzie i uprawiał opuszczoną duszę; wyrwał z niej ciernie i chwasty złych duchów, wykorzenił kąkol zła i spalił wszelką słomę nieprawości. W ten sposób, trudząc się drzewem krzyża, założył wspaniały ogród Ducha, taki ogród, który wydaje Bogu, jako swemu Panu, wszelki rodzaj owoców słodkich i przyjemnych”. Autorstwo tego tekstu przypisywane jest św. Makaremu Wielkiemu, zwanemu również Starszym lub Egipcjaninem. Żył około 60 lat na Pustyni Sketyjskiej. Zmarł około 390 roku.

Czy jednak zawsze cierpienie rozumiane jako krzyż może stać się pracą? Pozostał bowiem jeszcze jeden element: twórcza aktywność. I znów Jezus w Ogrójcu daje nam odpowiedź: „Niech mnie ominie ten kielich, lecz nie jak Ja chcę, ale jak Ty, Ojcze, niech się stanie”. Przyjęcie cierpienia domaga się więc wielkiej aktywności, wysiłku - pracy! Tak oto z czegoś tak bolesnego i niechcianego przez człowieka mocą Bożą może być wyprowadzone tak wielkie dobro. Ale może być również cierpienie bez Boga. I nie ma wtedy tego wielkiego dobra. Takie cierpienie jest zmarnowane.

Kiedy cierpienie się nie marnuje? Kiedy przeżywane jest z Chrystusem, kiedy jest włączane w zbawczą ofiarę Chrystusa, kiedy przyjmowane jest bez buntu, kiedy składane jest na ołtarzu, jako dar ofiarny. Ileż tu możliwej aktywności! Czujemy jednak, że jest to sytuacja idealna. Wspominamy chwile buntu własnego czy cudzego, złość, żal do Pana Boga, wyrażany bardziej lub mniej gwałtownie, depresję, czy inne negatywne uczucia. W takich okolicznościach Bóg nie przemieni cierpienia w dobro. To obrazuje, jaka trudna to praca i w związku z tym warto pamiętać i o tym, że dobrze przeżyte cierpienie jednego to wspólna praca wielu. Także i w tej pracy potrzeba solidarności. „Jeden drugiego brzemiona noście” (Ga 6, 2).

Wróćmy teraz ponownie do benedyktyńskiego zawołania. Idąc tokiem tych rozważań, można by je dla osób trwale naznaczonych cierpieniem następująco sformułować: „módl się i cierp”. Okropne! Czy jednak wtedy, kiedy cierpienia nie da się już odsunąć, nie staje się przyjęcie takiej postawy niezwykłą wartością? Łatwo napisać. Trudniej zgodzić się z podaną argumentacją. A przyjąć taką postawę wobec cierpienia jako własną? Czy to jest możliwe, zwłaszcza, gdy człowiek buntuje się przeciwko cierpieniu, a co jest odruchem całkiem naturalnym?

A jednak, zwłaszcza teraz, gdy społeczeństwo doświadcza troski o utrzymanie pracy i bolączki bezrobocia, gdy praca jawi się jako podstawowa wartość, trzeba powiedzieć, że w pewnych okolicznościach cierpienie jest darem, którego nie można zmarnować. Darem, przy pomocy którego można pracować, i który przynosi konkretne owoce, tak cenne i oczekiwane przez wielu. 

Gdybym sam nie chorował, nie miałbym chyba odwagi tak napisać... Zresztą i ja przeżywam chwile buntu. Piszę zaś, gdyż przy okazji chciałbym wspomnieć o istnieniu wspólnoty, z którą jakoś jestem związany, a której członkowie dostrzegając wielką wartość cierpienia, gdy jest ono złączone z ofiarą Chrystusa złożoną na krzyżu, modlą się i ofiarują trudy swego życia, aby ludzkie cierpienie nie marnowało się. Myślę tu o Rodzinie Matki Bożej Bolesnej, przydominikańskiej wspólnocie ludzi chorych i zdrowych.

Tych, którzy czują taką potrzebę, zachęcam do refleksji nad planem Bożym i wykorzystaniem cierpienia dla tego planu, a wszystkich zapraszam do modlitwy za chorych i tych, którzy stają w różny sposób obok nich.

ks. Tomasz Rak

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!