Kościół na drodze ekumenicznych poszukiwań (2)
Zgodnie z nauczaniem encykliki Jana Pawła II, która także w tej kwestii pozostaje wiernym echem Soboru, zachodzi ścisły związek między ekumenizmem a nawróceniem. „Nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany”- pisał papież Jan Paweł II.
Kwestia ekumenizmu jest jednym z głównych tematów encykliki. Papież wciąż podkreśla w niej, że ekumenizm łączy się z pokutą, nawróceniem, poczuciem odpowiedzialności za własne winy, za grzechy dawniejszych i bliższych rozłamów i podziałów. Kogo jednak konkretnie i jakim stopniu ta odpowiedzialność ma dotyczyć? Co ma być w gruncie rzeczy przedmiotem ekspiacji? Czy można mówić o wzajemności i proporcjonalności w ponoszeniu winy, o wzajemności zadawanych sobie cierpień i szkód, które implikują teraz obopólne przebaczenie i skruchę? Czy też może w wewnątrzchrześcijańskim sporze winy nie są rozłożone równomiernie i symetrycznie, jedna strona obciążona jest bardziej, inna czy inne mniej?
Jak w procesie pojednania uniknąć drobiazgowości i małostkowości, ale zadośćczynić zarazem sprawiedliwości i prawdzie i przez nakładanie na rzeczywistość nowych schematów nie przysparzać kolejnych cierpień, nie tworzyć uraz i zadrażnień, nie generować przyszłych, potencjalnych konfliktów?
Prawdziwy Kościół
Problemem jest już przecież sama definicja Kościoła. Encyklika Jana Pawła II idąc za nauczaniem Soboru (Lumen gentium i Unitatis redintegratio) deklaruje, że „jedyny Kościół Chrystusowy trwa w Kościele katolickim” oraz „że w Kościele obecna jest pełnia (plenitudo) środków zbawienia”. Takie stanowisko nigdy właściwie nie spotkało się z aprobatą niekatolickich uczestników dialogu, którzy zarzucając mu eksluzywizm i arogancję wielokrotnie dawali o tym znać. Pomijając cały zamęt i chaos XXI-wiecznej współczesności i sięgając do czasów bardziej racjonalnych reakcji, trzeba zauważyć, że radykalne głosy oburzenia i krytyki powitały choćby w roku 2000 prawowierną wypowiedź Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus. Z drugiej soborowe sformułowanie, według którego prawdziwy i jedyny Kościół „trwa” w Kościele katolickim też było swego rodzaju efektem kompromisu, skutkiem szukania takiego sposobu wyrażania stałej wiary katolickiej, który nie zrazi i nie zniechęci „braci odłączonych”, reprezentowanych w Rzymie przez liczne grono własnych obserwatorów (np. prof. O. Cullmann). Wystarczy tu wspomnieć, jak wielkie rozczarowanie wywołał wśród nich tzw. „czarny tydzień” Soboru w listopadzie 1964 roku i jak znaczący wpływ mieli oni na światową opinię i kształtowanie wizerunku Kościoła za pośrednictwem coraz potężniejszych mediów.
W łonie samego Kościoła, użyty w dokumentach czasownik „trwa” (subsistit) również nie przestał budzić zastrzeżeń. Dopatrywano się w nim przejawu zręczności progresistów, sztuczki, która unikając precyzji otwierała furtkę do wieloznacznych pojemnych interpretacji. Dlatego też domagano się przywrócenia prostoty języka i jednoznaczności pojęć: dlaczegóż właściwie od razu nie powiedzieć, że Kościół katolicki jest jedynym, prawdziwym Kościołem Jezusa Chrystusa?
Ekumenizm i nawrócenie
Zgodnie z nauczaniem encykliki, która także w tej kwestii pozostaje wiernym echem Soboru, zachodzi ścisły związek między ekumenizmem a nawróceniem. „Nie ma prawdziwego ekumenizmu bez wewnętrznej przemiany” – cytuje Papież soborowy dekret Unitatis redintegratio. Znaczy to, że przemiana służy sprawie jedności, żeby się do niej przybliżyć i stać się jej bardziej godnym należy podjąć pokutę i pracę nad sobą: „każdy winien zatem nawrócić się bardziej radykalnie na Ewangelię i nie tracąc nigdy z oczu zamysłu Bożego, winien zmienić swój sposób patrzenia”. Zarazem też ekumenizm otwiera perspektywę większej wierności wobec samego Boga, prowadzi do pełniejszego zjednoczenia z tajemnicą Trójcy: „dzięki ekumenizmowi kontemplacja <> wzbogaciła się o nowe przestrzenie, które skłaniają do dziękczynienia Bogu w Trójcy Jedynemu”.
Dzieła Boże które teraz za sprawą ekumenizmu są odkrywane to np. działanie Ducha Świętego i przykłady świętości w innych niż Kościół katolicki wspólnotach. Z kolei dobrodziejstwa i łaski, w spojrzeniu tych, którzy się nawracają, sąsiadują grzechami i zgorszeniami: „(…) rozszerzył się też zakres spraw, które domagają się pokuty: świadomość istnienia pewnych podziałów, które ranią braterską miłość, przejawów nieumiejętności przebaczenia, pychy i antyewangelicznego, nieprzejednanego potępienia <>, pogardy płynącej z chorobliwej pewności siebie”. Zatem ekumenizm i nawrócenie wzajemnie się wspomagają i warunkują: kto dąży do przezwyciężenia podziałów musi wymagać od siebie skruchy, z kolei nawrócenie czyni chrześcijan wrażliwymi na dar jedności.
Oczyścić pamięć historyczną
Te ogólne wskazania przekładają się na postulat „niezbędnego oczyszczenia pamięci historycznej”. Ojciec Święty przekonuje, że „chrześcijanie nie mogą umniejszać znaczenia zastarzałych nieporozumień, które odziedziczyli z przeszłości, fałszywych interpretacji i uprzedzeń, jakie jedni żywią wobec drugich”. Mało tego, są oni powołani, „aby ponownie zastanowić się razem nad swoją bolesną przeszłością i nad ranami, jakie niestety zadaje ona do dzisiaj”. W takim kontekście pada znamienne oświadczenie, że „Kościół katolicki uznaje i wyznaje słabości swoich dzieci, świadom, że ich grzechy są sprzeniewierzeniem się zamysłowi Zbawiciela i przeszkodą w jego realizacji. Czuje się zawsze powołany do ewangelicznej odnowy i stąd nieustannie czyni pokutę”. Pamiętne nabożeństwo pokutne w Roku Wielkiego Jubileuszu oraz inne publiczne akty skruchy Kościoła niewątpliwie tej myśli zawdzięczają swoją inspirację i pochodzenie.
Nieoczekiwana wiedza ze źródeł
Wypada wszak zauważyć, że w apelu ogłoszonym przez encyklikę, jako świadek zostaje przywołana historia. Konieczne jest sięgnięcie do niej, zapoznanie się z nią, skoro ma nastąpić „niezbędne oczyszczenie pamięci historycznej”. Istotnie badania historyczne są w stanie, w coraz większym stopniu identyfikować i usuwać „zastarzałe nieporozumienia, fałszywe interpretacje i uprzedzenia”. Z tym, że zabiegi owe, jeśli podejmowane są w zgodzie z wymogami nauki, z warsztatową oraz intelektualną rzetelnością, zaczynają przybierać nieoczekiwany zgoła obrót i ujawniać sprawy z pewnego punktu widzenia niewygodne. Mianowicie, reprezentantów Kościoła katolickiego nie da się już obciążać winą taką, jaką do tej pory z reguły im przypisywano. Trudno byłoby chociażby wskazać, w którym punkcie Kościół, jego papieże, teologowie, wydziały uniwersyteckie czy ciała kolegialne typu sobory lub synody popełnili jakikolwiek błąd w nauczaniu, pomyłkę natury dogmatycznej czy dyscyplinarnej, biorąc pod uwagę ówczesny stan świadomości i wiedzy o świecie.
A przecież wedle tej miary należy oceniać ich aktywność, aby uniknąć tzw. anachronizmu, czyli maniery recenzowania przeszłości według niedostępnej jeszcze dla niej kryteriów. Wspomniane instytucje przeważnie dobrze diagnozowały zagrożenia dla wiary natury teologicznej i prawidłowo na nie reagowały. Czyż bowiem np. pasterze Kościoła i jego uczeni mieli zgadzać się na herezje i tolerować schizmy? Czyż mieli zaniechać zabiegów nad ratowaniem przed nimi powierzonej ich pieczy wiernych? Natomiast uczciwie należy powiedzieć, że od błędów aż roi się w wystąpieniach reformatorów, Lutra, Kalwina oraz ich następców i naśladowców, których działalność była świadomym, konsekwentnym aktem antykatolickiej agresji. Jako taka charakteryzowała się ona niebywałą napastliwością, upartą, zapiekłą nienawiścią do papiestwa oraz słownictwem, któremu nie brakowało bluźnierstw (zwłaszcza przeciw Mszy świętej), wulgaryzmów i nieprzyzwoitych, obscenicznych obrazów.
Całe właściwie dzieje Reformacji to historia nieprzejednanej wrogości do Kościoła katolickiego, dyskryminacji i represji wobec jego wyznawców tam, gdzie stali się oni mniejszością (Anglia, Prusy itd.). Źródła w postaci tekstów i ikonografii były zawsze na wyciągnięcie ręki, ale nie odwoływano się do nich, nie szukano ich z przyczyn najczęściej politycznych. Tak więc skoro Kościół katolicki wyznaje błędy, grzechy i słabości swoich dzieci, to winniśmy pamiętać, że nie tylko katolicy grzeszyli przeciw protestantom, ale również odwrotnie, także niekatolicy są winni krzywd i niesprawiedliwości zadanych katolikom i Kościołowi jako całości. To zaś, że wspólnoty wyrosłe z Reformacji nieprzechowały np. misterium Eucharystii i sakramentu kapłaństwa nie jest jakąś ich obiektywną, neutralną cechą, specyficzną przypadłością, symetryczną i równoważną względem znamion katolicyzmu, ale błędem i następstwem grzechu, skutkiem świadomego zwrócenia się przeciwko wierze i dyscyplinie Kościoła.
Historycznie rzecz biorąc, to nie Kościół katolicki odłączył się od innych Kościołów i wspólnot, ale one odłączyły się od Kościoła rozbijając aż do dzisiaj jego jedność.
Tekst ks. Piotr Jaroszkiewicz
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!