Wiele ojców i matek
Trzy wydarzenia są kanwą do tego tekstu. Pierwsze z nich było nieplanowane i zmusiło mnie do opuszczenia innego ważnego wydarzenia, które bardzo by się nam tutaj przydało, ale cóż? Tak bywa. Tajemniczo, prawda? A jeśli jeszcze dodam, że mam wielką nadzieję, iż adresatem tego wstępniaka jest może jedna osoba, a może dwie, a może troszkę więcej, ale na pewno nie wszyscy czytający zwykle tę rubrykę, to już w ogóle atmosfera zaczyna gęstnieć. Może się więc teraz pytasz drogi Czytelniku, czy chodzi o Ciebie? Czy te słowa są do Ciebie? Mam wielką nadzieję, że tak, chyba że... jesteś związany węzłem małżeńskim. Ale i tak proszę, przeczytaj do końca.
Wydarzeniem pierwszym i niespodziewanym była śmierć ojca mojego przyjaciela księdza. I pogrzeb wypadł w dniu, w którym w kaliskiej katedrze miały miejsce święcenia kapłańskie i to jest wydarzenie, na którym zawsze staram się być, ale tym razem pojechałem, aby być razem z kolegą. Podczas tego pogrzebu przypomniałem sobie jeszcze bardziej, że każdy ksiądz ma wiele matek i ojców, bo przecież tak właśnie się zwracamy do wszystkich rodziców naszych kolegów księży. Więc w pewnym sensie byłem na pogrzebie taty... I uścisnąłem płaczącą mamę... Miałem też świadomość tej wielkiej rodziny, jaką my księża jesteśmy. I jeszcze zacytuję słowa przyjaciela, który żegnał ojca. Powiedział on do swojego biskupa: „Teraz, po śmierci mojego taty, jeszcze bardziej będziesz mi ojcem”. Mocne. Piękne. I jeszcze jeden fakt z tamtej soboty. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy przyjechałem do seminarium we Wrocławiu 28 lat temu, aby rozpocząć moją formację, byłem zszokowany, kiedy jeden z przełożonych, którego zobaczyłem po raz pierwszy w życiu, widząc mnie powiedział: „No co tam panie Klimek?” Przestraszyłem się, że „już wszystko o mnie wiedzą” ;) Wyobraźcie sobie, że ten przełożony, dzisiaj starszy kapłan, również był na pogrzebie. Widziałem go z daleka, przypomniałem sobie ów „pierwszy raz” i byłem przekonany, że po tylu latach, tylu brakujących włosach i tylu nabytych kilogramach na pewno mnie nie pozna. Tymczasem, kiedy przechodziliśmy obok siebie już podczas liturgii ścisnął moje ramię i wyszeptał do ucha: „Cześć Andrzejku”. Wzruszyłem się, jakby jakieś koło wokół mnie się domknęło. Koło mojego cudownego, wspaniałego, szczęśliwego kapłaństwa, w którym nigdy nie byłem sam. Dwa kolejne wydarzenia, które potwierdziły te mocne uczucia i doznania to jubileusze 25-lecia kapłaństwa dwóch innych przyjaciół, podczas których oprócz więzi kapłańskiej mogłem dostrzec i doświadczyć również miłości ludzi świeckich, parafian, przyjaciół, którzy KOCHAJĄ swoich księży. Jesteśmy potrzebni i kochani!
Dlatego, drogi Czytelniku, adresacie tego wstępniaka, jeżeli czujesz w swoim sercu, że być może Pan Bóg czegoś od Ciebie chce, że dobrze się czujesz w SPRAWACH BOŻYCH i LUDZKICH, to nie wahaj się ani chwili!
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!