Tu zaczął i tu wrócił
Co wybrać: miejsce szczególnie naznaczone obecnością św. Jakuba, czy jedno z najlepiej wspominanych schronisk na szlaku?
Kiedy wychodzę z Caldas de Reis jest kilka minut po siódmej i właściwie idę po ciemku. Przede mną jedynie około 20 kilometrów i ciążąca świadomość, że to już przedostatni dzień. I z jednej strony jest pragnienie, aby smakować każdą mijającą chwilę i nie spieszyć się, z drugiej - gdzieś z tyłu głowy myśl, że jeśli chcę się załapać na municypalne albergue w Padrón albo podobno bardzo klimatyczne albergue w klasztorze franciszkańskim w Herbón, to muszę się mocno streszczać, bo miejsc w nich nie można rezerwować, a pielgrzymów na trasie całe tabuny. I jakiś zloty środek trzeba znaleźć.
Jeszcze trochę o Portugalii
W pewnym sensie dylemat pomaga mi rozwiązać napotkany po drodze ks. Luìs z Portugalii, którego poznałem wczoraj podczas Mszy w Caldas. Luìs jest misjonarzem, a obecnie pracuje w seminarium w Porto i od pięciu dni pielgrzymuje z ośmioma klerykami: pięciu z Mozambiku i trzech z Angoli. Jak się okazuje w całym seminarium misjonarskim w Porto nie mają ani jednego rdzennego Portugalczyka, tylko chłopaków z Afryki.
Fajnie się rozmawia z Luìsem, ponieważ jego doświadczenia są uniwersalne. Właśnie od niego dowiaduję się bardzo ciekawej rzeczy. Pamiętacie to powiedzenie: „Lizbona się bawi, Coimbra studiuje, Braga się modli a Porto pracuje"? Dla moich celów podmieniłem sobie Bragę na Fatimę (bo Bragi nie było na moim szlaku), ale okazuje się, że coś mocno chrześcijańskiego w tej Bradze jest! To właśnie dzięki biskupowi tego miasta, św. Marcinowi z VI wieku, po dziś dzień w Portugalii dni tygodnia nazywa się po chrześcijańsku, a nie pogańsku, nawiązując do starożytnych obchodów Wielkanocy, kiedy ludziom przysługiwało siedem dni odpoczynku, począwszy od niedzieli. I tak niedziela to domingo, czyli Dzień Pański, a potem jest segunda-feira (drugi dzień wolny, czyli nasz poniedziałek)), terça-feira (trzeci dzień wolny, czyli nasz wtorek) i tak aż do piątku, a potem sábado (szabat) i znowu domingo. Nie wiem, czy to jasno wyraziłem, ale to ciekawy chrześcijański akcent.
Sześć km więcej dla św. Jakuba
Ponieważ jednak Luìs idzie za wolno nie tylko dla jego afrykańskich chłopaków, którzy są daleko z przodu, ale również dla mnie, więc po jakimś czasie zostawiam go i przyspieszam odbijając na Herbón i w ten sposób już o 11.30 docieram do albergue przy klasztorze franciszkańskim. Okazuje się, że jestem szósty w kolejce, a miejsc jest 30. Czyli mam gdzie spać. Ponieważ na miejscu jest też dwoje Polaków (on z Holandii ona z Londynu) zawierzam im swój plecak i moje miejsce w kolejce i ruszam dalej w trasę. Jak to? Ano tak! Nie mogę sobie pozwolić na to, by nie zobaczyć Padrón, miasta niesłychanie ważnego na szlaku jakubowym, bo według tradycji tam właśnie Święty Jakub miał rozpocząć swoją ewangelizację Galicji po przybyciu z Jerozolimy i również tam miało być przetransportowane drogą morską jego ciało po męczeńskiej śmierci (wówczas znowu był w Jerozolimie). A ponieważ jutro rano jak będę zmierzał do Santiago wszystko będzie zamknięte, więc chętnie dzisiaj nadkładam te trzy kilometry w jedną stronę i trzy z powrotem, aby tam się pomodlić. Domyślacie się też zapewne, że w związku z powyższym, nadal jestem w znakomitej formie, co nieustannie mnie zadziwia. Naprawdę warto było. W ołtarzu kościoła św. Jakuba znajduje się słup, do którego jego uczniowie Teodor i Atanazy mieli zacumować łódź z ciałem Apostoła. W czasach antycznych ten słup służył jako ołtarz poświęcony Neptunowi. To był mocny moment medytacji i modlitwy.
Uroki klasztornego albergue
Kiedy wracam do klasztoru w Herbón z przykrością stwierdzam, że wszyscy już zostali wpuszczeni do środka, tylko… mój plecak leży na zewnątrz.
Kochani rodacy zapomnieli o mnie i szczerze mówiąc, nie wiem jak by to było z ewentualnym przebaczeniem, gdyby nie to, że jednak miejsce dla mnie jeszcze się znalazło :) Wieczór był pełen miłych wrażeń, bo najpierw mieliśmy wspólną kolację dla wszystkich pielgrzymów (zdarza się to coraz rzadziej na trasie Camino) z pyszną zupą z soczewicy przygotowaną przez miejscowych hospitalleros, a potem wspólną Mszę celebrowaną prze ojca franciszkanina (czyli jednak to jest nadal prawdziwy klasztor z prawdziwymi zakonnikami) z obrzędem wręczenia wszystkim specjalnej franciszkańskiej „composteli”, czyli certyfikatu pielgrzyma. I na koniec nocleg w dwuosobowych celach, w których kiedyś spali zakonnicy. Ma to swój urok, ale nieprędko zasypiamy. Mimo że towarzystwo jest międzynarodowe rozmowy nie cichną i wszyscy są jednakowo podekscytowani: jutro wchodzimy do Santiago!
Caldas de Reis -> Herbón 20 km (+6)
Klasztor w Herbón słynie z uprawy zielonych papryczek, które franciszkanie
przed wiekami przywieźli zza oceanu. Niestety nie dali nam ich spróbować.
Zdjęcia: Figura św. Jakuba
w szczycie ołtarza. Ołtarz główny kościoła św. Jakuba
w Padrón. Fragment słupa,
do którego zacumowała łódź
z ciałem św. Jakuba
Z klerykami z Porto i ich rektorem ks. Luísem. Poniżej: Troje Polaków - z Holandii, Polski i Anglii
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!