Trzy wizyty
Piszę te słowa w ostatnie dni maja. W seminarium działo się dość dużo. Poza najważniejszymi wydarzeniami każdego roku, czyli święceniami, mieliśmy okazję powitać w naszej wspólnocie niezwykle wyjątkowych gości.
Zacznijmy jednak od tego, co właśnie ze święceniami jest ściśle powiązane. Mowa o prymicjach. Jak co roku nowo wyświęceni kapłani zaprosili nas do pomocy w organizacji swoich Mszy prymicyjnych i do udziału w „prymicyjnych zabawach” (nazwa robocza, o tym za chwilę). Prymicje, jak każe tradycja, nasi bracia odprawili w swoich rodzinnych parafiach – w Krotoszynie u św. Jana Chrzciciela oraz w Ostrowie – w Miłosierdziu Bożym i u św. Pawła. Widać było, że dla świeżo upieczonych księży było to prawdziwe przeżycie. Powiem wam w sekrecie, że ks. Rafałowi, u którego boku posługiwałem, delikatnie drżały ręce (założę się że ks. Jędrzejowi i ks. Patrykowi także). Nic w tym jednak dziwnego – od dawna czekali na tę chwilę, więc kiedy nadeszła emocje musiały się w nich kotłować. Wszystkie trzy uroczystości były piękne. Pomijam okoliczności zewnętrzne – tym co się prawdziwie tej niedzieli liczyło byli nasi trzej nowo ustanowieni przedstawiciele Chrystusa i zgromadzeni wokół nich z wielką radością bliscy i przyjaciele.
Przejdźmy teraz od radości liturgiczno-duchowych do tych bardziej przyziemnych. W tym przypadku brakuje rozróżnienia nazw typu ślub-wesele; jeżeli ktoś zechce, może nazywać to wydarzenie „kapłańskim weselem”… w końcu poza brakiem panny młodej w niektórych przypadkach niemal nie widać różnic. Życzenia, prezenty, torty, tańce, rosół i kotlety schabowe. Gdyby ktoś zajrzał do sali w której odbywałaby się taka biesiada, mógłby wzrokiem szukać białej sukni – może rozczarowałby się na wieść, że najbliższy odpowiednik jest koloru czarnego i nosi go mężczyzna. Dla nas bynajmniej nie było to rozczarowujące – wręcz przeciwnie. A sutanna przy kręceniu piruetów furkocze lepiej niż niejedna ślubna sukienka… Tak więc bawiliśmy się razem z rodzinami naszych prymicjantów, zaproszonymi gośćmi – przyjaciółmi, parafianami, księżmi.
Kolejnymi wydarzeniami w naszej wspólnocie były trzy wizyty – zacznę może niezbyt chronologicznie, gdyż od drugiej z trzech (usprawiedliwia mnie jednak godność czcigodnego gościa). Otóż raz na jakiś czas w naszym domu pojawia się jego de facto główny gospodarz – ks. abp Stanisław Gądecki. Pojawia się nie tylko na obiadach związanych z najróżniejszymi uroczystościami – kilka razy do roku spotyka się z nami na tzw. egzorcie – wygłasza słowo związane z bieżącymi wydarzeniami ważnymi dla Kościoła w Polsce i na świecie. Tym razem opowiadał nam o swojej wizycie na Ukrainie – we Lwowie, w Kijowie, w Buczy i Irpieniu. Spotykał się tam nie tylko z przedstawicielami władz (czy to kościelnych, czy świeckich), ale także ze zwykłymi obywatelami. Przedstawił nam obraz jednocześnie dający nadzieję ze względu na odwagę i wysokie morale Ukraińców, jednakowoż przeplatane niepewnością i obawami o przyszłość – nie wiadomo jak długo wojna będzie zbierała swoje śmiertelne żniwo. Opowiedział nam także kilka anegdotek – o rakiecie wartej ok. 6,5 mln dolarów, która w dniu wyjazdu naszej delegacji trafiła w publiczne toalety na lwowskim rynku (co jak na obrany cel jest kwotą zadziwiającą) i o tym, jak ludzie zdążyli się przyzwyczaić do ogólnej wojennej atmosfery – kiedy włączają się alarmy bombowe, część zamiast uciekać do schronów wybiega na balkony, aby zobaczyć, gdzie tym razem poleci rakieta. Może wydawać się to w jakiś sposób zabawne, a uśmiech jest potrzebny w najtrudniejszych momentach. Modlimy się o pokój na Ukrainie. Nie wątpię, że Ty, drogi czytelniku, również.
Naszych kolejnych dwóch gości łączy pochodzenie. Nie z konkretnego kraju, a z kontynentu. Ich domem jest Afryka. Pierwszy z nich ks. Innocent Consolateur jest proboszczem katedry pw. św. Michała w Kigali, stolicy Rwandy. Podczas piątkowego spotkania opowiadał nam o historii swojego kraju, o wierze jego mieszkańców i życiu lokalnej wspólnoty Kościoła. Dziwnie było usłyszeć, że w niespełna 13-milionowym państwie do kapłaństwa przygotowuje się ok. 1000 kleryków (na nasze 38 milionów przypada jedyne 2200 alumnów).
Ostatnim z trzech gości był o. Izaak Antwi-Boasiako CSSp. Ten pochodzący z Afryki Misjonarz Ducha Świętego obecnie pracuje w Dublinie w Irlandii. Ostatni etap swojej formacji odbył jednak w Polsce, w Poznaniu. Z wielką radością odprawił dla nas Mszę św. W wygłoszonym słowie, opowiadając o swoich seminaryjnych przeżyciach i o tym, jak trafił do Polski, dodał nam otuchy, przypominając o obietnicy Pana, że nasz smutek zamieni w radość!
Tekst kl. Krzysztof Bogusławski
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!