TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 21 Lipca 2025, 09:40
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

The Voice

The Voice

voice

W swoim pierwszym solowym występie w kościele baptystów w Newark zaśpiewała, mając jedenaście lat, starą szkocką pieśń „Prowadź mnie Ty, o wielki Boże”. Ostatnią piosenką była wykonana podczas przyjęcia w Beverly Hills, dwa dni przed śmiercią, „Jezus kocha mnie”, ta sama, w której towarzyszyła swojej filmowej siostrze w „The Bodyguard”. Pomiędzy tymi religijnymi songami było 170 milionów sprzedanych płyt, ponad 400 nagród, sława, miłość, narkotyki, tragedie. I podpis: Whitney Houston. The Voice. Głos dużą literą.

W trzeci poniedziałek lutego w USA świętuje się Presidents Day ustanowiony z okazji urodzin najsławniejszego z prezydentów George’a
Washingtona. Większość ludzi cieszy się dniem wolnym, natomiast pracują niemal wszyscy zatrudnieni w handlu, ponieważ w ten dzień klientom oferuje się bardzo atrakcyjne zniżki i wyprzedaże. Osobiście tłumów nie lubię, zakupów też nie, a tłumy i zakupy razem to już zupełny dramat, więc 20 lutego postanowiłem wybrać się do Newark i Westfield: w tym pierwszym miejscu znajduje się kościół do którego uczęszczała Whitney, w tym drugim cmentarz, na którym zaledwie dwa dni wcześniej zostały złożone, obok ojca, jej doczesne szczątki.

 

Ukrywana fascynacja

Nie chciałbym, abyście myśleli, że odbyłem jakąś pielgrzymkę, bo na pielgrzymki wybieram zupełnie inne miejsca, miejsca naznaczone obecnością Boga i świętych, a z czasów, kiedy wybierałem się do Paryża na cmentarz Pere-Lachaise, tylko i wyłącznie po to, aby zobaczyć grób Jima Morrisona, ignorując obecność na nim na przykład Chopina, nie zostało już we mnie nic, poza zażenowaniem. Ale muszę się przyznać, że w jakiś sposób chcę zadośćuczynić zmarłej wokalistce za moją postawę z czasów młodości, kiedy zachwycałem się jej niesamowitym głosem, a jednocześnie wstydziłem się do tego przyznać, bo to był taki pop, a ja przecież słuchałem wówczas Pink Floyd i Dire Straits, King Crimson i Doorsów od wspomnianego Morrisona. Czytałem więc o niej sporo w tamtych czasach (po kryjomu ;-) i co jeszcze mnie szczególnie zachwycało oprócz głosu, to to, że nawet w komunistycznych czasopismach nie udawało się ukryć, jak często podkreślała swoją wiarę w Boga i swoją wdzięczność Bogu za talent. I jak mówiła, że najbardziej lubi śpiewać dla Pana Boga. Nawet pod prysznicem. Za to pokochałem Whitney (bardzo wstydliwie, faktem jest, że dopiero wczoraj zamówiłem po raz pierwszy w życiu kilka jej płyt) i nawet dramatyczny upadek jej kariery po małżeństwie z Bobbym Brownem i skandaliczny jedyny występ Houston w Polsce nic tu już nie zmienią. Niestety, dzisiejsze wydarzenia również w naszym kraju pokazują to aż nazbyt boleśnie: osoby, które porywają nas swoimi dziełami, książkami, filmami, głosem, aktorstwem, niemal nigdy nie są w stanie pociągnąć nas przykładem swojego życia czy poglądami.

 

„Nie żartujmy, jestem czarna”

W Westfield od dworca do cmentarza Fairview trzeba maszerować dobrych 30 minut, a i sam cmentarz okazuje się bardzo rozległy, natomiast groby Whitney i jej ojca są dokładnie na przeciwległym krańcu, więc mam dużo czasu, aby się pomodlić i porozmyślać. Te same myśli będą mi towarzyszyć później podczas spaceru do New Hope Baptist Church w Newark, w którym Whitney była ochrzczona, w którym śpiewała w chórze i w którym wreszcie odbyła się ceremonia pogrzebowa.

Kiedy Whitney miała 4 lata w Newark wydarzyły się zamieszki na tle rasowym. Choć miasto to razem z Waszyngtonem należało do pierwszych w USA wielkich miast z przewagą czarnej ludności, to jednak w policji zaledwie 11% funkcjonariuszy reprezentowało większość mieszkańców. Właśnie aresztowanie przez białych policjantów czarnoskórego taksówkarza spowodowało słynne Newark Riots w 1967 r., w wyniku których straciło życie 26 osób, 725 było rannych, a 1500 aresztowanych. Po tych wydarzeniach rozwój miasta się załamał, a rodzina Whitney Houston wyprowadziła się do East Orange. Czy te wydarzenia zapisały się w świadomości czteroletniej dziewczynki? Bóg jeden raczy wiedzieć. Faktem jest, że rasizm był jeszcze dotkliwy w kolejnych dekadach, nawet przed premierą filmu „The Bodyguard” w niektórych zapowiedziach prasowych, próbowano nie eksponować faktu, że biały ochroniarz pracuje dla czarnej gwiazdy. „Nie żartujmy, jestem czarna” - mówiła wówczas Whitney, która jednakże szybko spotkała się z zarzutami swojej społeczności, że jest zbyt „białą” gwiazdą, że zbyt oddaliła się od czarnych korzeni. Niektórzy biografowie wręcz uważają, że małżeństwo z Bobbym Brownem wokalistą jednoznacznie kwalifikowanym jako „black”, było próbą znalezienia akceptacji wśród swoich. Czy tak było rzeczywiście? Trudno powiedzieć, niestety na pewno małżeństwo stało się początkiem końca Whitney jako „good girl”. Narkotyki, skandale i coraz rzadsze przebłyski geniuszu, którym niewątpliwie Bóg hojnie obdarował czarnoskórą piosenkarkę.

 

Bo to zły facet był?

Kiedy docieram do grobu piosenkarki, przybywa również policja, aby przygotować miejsce na przybycie najbliższych krewnych, m.in. matki i córki, aby w spokoju mogli się pomodlić na grobie Whitney, co w poprzednie dwa dni było właściwie niemożliwe. Myślę o tej pełnoletniej już córce, Bobbi Cristinie. Jest takie video z piosenką „My love is your love” gdzie Whitney występuje z kilkuletnią wówczas córeczką. Zawsze się wzruszam, gdy to oglądam, ponieważ Whitney jest już rozkapryszoną gwiazdą, a Bobbi Cristina jest smutna, jakby zastanawiała się, co ona robi na tej wielkiej scenie. I tylko, kiedy mama na chwilę zatrzymywała wzrok na córeczce jej twarzyczka rozświetlała się uśmiechem... Dzisiaj Bobbi Cristina ma już za sobą pobyty w tych samych klinikach odwykowych, które nie pomogły skutecznie jej matce. Na niebie pojawiają się helikoptery, ale przecież ja nie jestem paparazzim. Zostawiam rodzinę jej żałobie. 

Przyjaciele twierdzą, że ulubioną piosenką Whitney Houston była napisana przez Sama Cooke’a „A change is gonna come”, której słowa mówią między innymi: „to było ciężkie życie, ale boję się umrzeć, nie wiem co tam jest poza niebem..., ale zmiana nadejdzie, o tak”. Cóż, dla Whitney zmiana nadeszła, ta ostateczna, natomiast tutaj nic się nie zmienia, zwłaszcza w show-biznesie: w momencie śmierci Whitney trwało przyjęcie na cześć Clive’a Davisa, który ją odkrył. Whitney umarła, a oni kilka pięter niżej tańczyli dalej. Show must go on.

Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!