TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 19 Kwietnia 2024, 23:57
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Taize, czyli (nie tylko kleryckie) tam i z powrotem (II)

Taize, czyli (nie tylko kleryckie) tam i z powrotem (II)

Są miejsca, które zyskują dla nas szczególną wartość. Wiążą się z nimi cenne wspomnienia i kiedy wracamy do nich, budzą się w nas te same emocje, które przeżywaliśmy. Czasem zadumani spoglądamy, by jeszcze raz przyjrzeć się temu, co zapisane w nas samych. Pozwólcie, że specjalnie dla was sporządzę zapis tego, czym Taize wyryło się we mnie.

Okazuje się, że siedzenie, szczególnie przedawkowane i na niezbyt wygodnym samochodowym fotelu, może być wyjątkowo męczące. Dlatego skrupulatnie wykorzystaliśmy wolny czas niedzielnego popołudnia i wygrzaliśmy się w promieniach słońca, przypiekającego powoli burgundzką krainę.

O godz. 15 czekały nas zapisy, prowadzone w jednym z segmentów Kościoła Pojednania (jego wnętrze jest podzielone na sektory, które w zależności od potrzeb można odgrodzić od siebie zasuwanymi roletami). Zostaliśmy zbombardowani porcją informacji o życiu wspólnoty i skierowani do namiotu R, gdzie nowo przybyłym przedstawiano „oferty pracy” - życie we wspólnocie to prawdziwe ora et labora. Od wolontariuszek (które z początku próbowały mówić do nas po angielsku, ale kiedy tylko się zorientowały, że jesteśmy z Polski, z radością przeszły na ojczysty) dostaliśmy cztery propozycje: kuchnia, zmywak, Oyak i „służba porządkowa”. Postanowiliśmy podzielić się na dwie grupy: Bartek, Sławek i Waldek wybrali pracę w Oyaku, zaś ks. Mateusz, Piotrek i ja zaryzykowaliśmy i postawiliśmy na pracę w kuchni (za zmywaniem żaden z naszej szóstki nie przepada, a praca polegająca na odmierzaniu patykiem z dwoma piłeczkami do tenisa na końcach dystansu i przypominanie o noszeniu maseczek to nie nasza bajka). Dziewczyny przekazały nam kartki z instrukcjami i poinformowały, że czekają nas spotkania wprowadzające z wolontariuszami, którzy nadzorują grupy wykonujące daną pracę. Brzmi strasznie poważnie... Na szczęście jedynie brzmi. Spotkaliśmy się z Ester i Christiną, wolontariuszkami, na kuchennym zapleczu. Poznaliśmy wtedy również Alrun, która tak jak my postawiła na pracę w kuchni. Wprowadzono nas do specjalnego pomieszczenia, gdzie każdy wdział pełną kuchenną zbroję - długi fartuch, crocsy, czepek, maseczkę. Kiedy byliśmy gotowi i odkażeni, kuchenne podwoje stanęły przed nami otworem. W środku - 11 ogromnych kotłów. Ester zakomunikowała: „Możecie być dumni! To druga największa kuchnia Francji! Wyprzedza nas tylko wojskowa w Paryżu”. Szczerze powiedziawszy początkowo się przeraziłem... Mieliśmy w sześciu gotować obiady na 500 osób! Na szczęście nie było tak źle... Wręcz przeciwnie. Gotowaliśmy na półproduktach, głównie tych zapuszkowanych - podstawą diety były warzywa. Obiad w Taize to zero mięsa (co wcale nie znaczy, że bezmięsne zero). Razem z Orshee (która mieszka w okolicy Taize i w wiosce pracuje jako szefowa kuchni) otwieraliśmy puszki, wrzucaliśmy wszystko do kotła, doprawialiśmy et voila. Kto by pomyślał, że soczewica w połączeniu z musem jabłkowym może być taka dobra...

Dobre były nie tylko efekty naszej pracy. Każdy dzień we wspólnocie zaczyna się Mszą św. o 7.30 (dla chętnych). Nie było na niej tłumów - codziennie koło 30 osób. Każda Eucharystia sprawowana była w językach angielskim, francuskim, niemieckim i polskim. Dosłownie każda - celebransi posługiwali się swoim rodzimym językiem - tak samo lektor i psalmista. Po Mszy – modlitwa poranna, na której pojawiają się już praktycznie wszyscy. Jej „rdzeniem” (podobnie jak modlitw południowej i wieczornej) jest fragment z Pisma Świętego, odczytywany przez któregoś z braci (każdy przy wejściu „pobiera” kartkę z tekstem w swoim języku), kilka minut modlitwy w ciszy i kanony, odśpiewywane przez wszystkich w wielu różnych językach - zachwyciło mnie to, że do śpiewu włączały się różne głosy. W pewnym momencie czułem się, jakby otoczył mnie ogromny (profesjonalny!) chór. Ten śpiew, pełen skupienia, nabożeństwa, a nawet delikatności, intymności, poruszy serce każdego. Modląc się w Kościele Pojednania w Taize nie masz zielonego pojęcia, kim jest osoba klęcząca obok – chrześcijaninem, muzułmaninem, niewierzącym... Nie wiesz nic o jej światopoglądzie. I nie przeszkadza ci to. Kiedy razem modlicie się w sobotni wieczór, trzymając w rękach zapalone świeczki, radując się ze zmartwychwstania Chrystusa, to właśnie On staje się centrum życia twojego i każdego, kto modli się razem z tobą. Nie znam żadnego innego miejsca, w którym byłoby to możliwe...

Serce drgało nie tylko podczas modlitw. Jednym z punktów w codziennym „rozkładzie jazdy” jest prowadzona przez jednego z braci konferencja oparta na fragmencie Ewangelii i rozważanie go w kilkuosobowych grupach. Praca w kuchni sprawiła, że trafiliśmy do zmiany popołudniowej z około setką innych uczestników. Brat podzielił nas na grupki – chociaż mieliśmy być rozdzieleni Piotrek „zatrudnił” mnie jako swojego pomocniczego tłumacza. Razem z nami w grupce wylądowali Hana i Marisa z Niemiec, Pillar z Hiszpani oraz Matthieu z Francji. Do każdego fragmentu Ewangelii przygotowano dla nas pytania pomocnicze. Byliśmy tak rozgadani, że zazwyczaj kończyliśmy w okolicach trzeciego (było ich zwykle osiem). Rozmawialiśmy, rozważaliśmy, a Bóg przez Ewangelię mówił do nas i przez nas. Każde z nas szybko otworzyło się na resztę - zniknęły bariery, uprzedzenia i dzieliliśmy się swoimi przeżyciami, problemami, pytaniami (2 kleryków, katoliczka, protestantka, i 2 „niewierząco-poszukujących”!). Tak się jakoś złożyło, że praktycznie co drugi dzień do naszej grupki dołączali się „jednorazowi” goście - jak na przykład para podróżująca przez Francję, która zatrzymała się w Taize na jeden dzień. Każda z tych osób dzieliła się z nami kawałeczkiem samej siebie.

Mógłbym pisać jeszcze wiele - materiału z jednego tylko tygodnia starczyło by na całą książkę. Każda z osób, które spotkaliśmy, była wyjątkowa i często szukała w Tazie odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Niektórzy ją znajdowali, jak chociażby Marisa, która właśnie w Taize poczuła, że jest Ktoś, Kto jest przy niej cały czas, trzyma ją za rękę i okrywa płaszczem swojej miłości. Pięknym czasem były również wieczory spędzane w Oykau – miejscu spotkań, gdzie można kupić coś ciepłego do zjedzenia. Ba! Na miejscu można również nabyć kubek wina lub piwa. Poznaliśmy tam Ewę, która okazała się być utalentowaną skrzypaczką. Razem z innymi muzykami, którzy chętnie umilali innym wieczory swoją grą rozbujała w sobotni wieczór niezłą taneczną imprezę. Wkrótce przyszło nam się pożegnać - wyjechaliśmy w niedzielny poranek. Po drodze odwiedziliśmy Ars, gdzie u najsławniejszego proboszcza świata uczestniczyliśmy we Mszy, zajrzeliśmy do jednego czy drugiego miejsca i wkrótce stanęliśmy na polskiej ziemi. 

Powiem wprost - Taize to dobra lokata na wysoki procent dla twojego czasu. Zainwestuj go - zyski wypłaci tobie sam Pan Bóg. 

Tekst kl. Krzysztof Bogusławski

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!