Szlak Architektury Drewnianej
A gdyby tak połączyć skarby UNESCO, góry, wypoczynek,
modlitwę, powrót do korzeni i jeszcze odwiedziny u dawno nie widzianych krewnych?
Czemu nie?
W ubiegłym miesiącu w wieku 76 lat zmarł Charlie Haden. Pewnie wielu z was nie słyszało o tym człowieku, ale wierzcie mi, że niektórzy w dniu jego śmierci uznali, że skończyła się muzyka. Charlie Haden był jednym z najwybitniejszych kontrabasistów jazzowych i niestety również wielkim komunistą. Co do tego ostatniego mam nadzieję, że Pan Bóg jakoś sobie z tym poradzi, i może właśnie swoją przepiękną grą na kontrabasie Charlie zachwyci Pana, który jest źródłem Piękna i w ten sposób odpokutuje za swoje poglądy (bo na szczęście nie czyny). Osobiście nie jestem ani znawcą, ani nawet jakimś szczególnym fanem jazzu, ale tak się złożyło, że kiedy na potrzeby tego artykułu wyruszyłem w kierunku Małopolski w jednej z radiowych audycji oddawano zasłużony trybut zmarłemu muzykowi. Co ciekawe, wychowując się w umuzykalnionej rodzinie, Charlie już jako dwulatek zaczął śpiewać, ale mając lat czternaście zachorował na polio. Choroba uszkodziła jego struny głosowe, nie mógł śpiewać i wtedy zainteresował się kontrabasem. Można tutaj całkiem ładny wątek wyprowadzić, jak to z cierpienia i choroby przyszło większe dobro, bo kontrabasistą był znakomitym, ale nie o tym chciałem pisać. Jak się dowiedziałem z owej audycji radiowej Haden w ciągu swojej długiej muzycznej kariery kilka piosenek jednak zaśpiewał i nagrał. I właśnie jedna z nich została odtworzona na samym początku. Nie znam jej tytułu, ale w refrenie Haden kilka razy powtarzał, że odwiedzi swoją matkę, a przynajmniej ja tak to zrozumiałem. I pozostał mi w głowie ten refren właściwie przez całą moją podróż. Nucąc pod nosem „odwiedzę moją mamę” w pewnym momencie zacząłem myśleć o własnej mamie, której już nie mogę odwiedzić, chyba że na cmentarzu. I właśnie wtedy wracając do chwil spędzonych z mamą przyszły mi do głowy miejsca, w których mama się urodziła i mieszkała jako dziecko i młoda dziewczyna. Tato czasami nazywał mamę „krakowskim nasieniem” i kiedy spojrzałem na mapę z leżącymi na południowy wschód od Krakowa miejscami, które chciałem odwiedzić i opisać, okazało się, że rodzinne strony mamy leżą dokładnie pośrodku obszaru z ośmioma „pinezkami”. Wtedy postanowiłem, że „odwiedzę moją mamę” w miejscach jej dzieciństwa i jeśli możliwe spotkam się z kuzynami, których nie widziałem od dobrych kilkunastu lat. I że głównym celem tego artykułu nie będzie zachęcenie Was do odwiedzenia kilku kościółków i cerkwi, ale gorący apel, aby podczas wakacji tak wybierać destynacje, by można było odwiedzić swoich krewnych i miejsca pochodzenia rodziców, odnaleźć swoje korzenie i wrócić do źródeł. Aby lepiej zrozumieć swoich przodków, podtrzymać więzy rodzinne i przede wszystkim przypomnieć sobie, skąd pochodzimy.
Osiem pinezek na mapie
Początkowo projekt był nastawiony na mniej sentymentalne, a bardziej kulturowo-religijne przeżycia. Po tym jak moje redakcyjne koleżanki zabrały Czytelników na wakacje do klasztoru, na Szlak Cysterski, czy wreszcie na Szlak Orlich Gniazd, ja obrałem jako cel Szlak Architektury Drewnianej w Małopolsce. Po pierwsze dlatego, że miałem w pamięci całe mnóstwo drogowskazów kierujących do takich miejsc. Po drugie ponieważ Kraków, Wieliczka, Krynica, Zakopane, Nowy Targ, czy choćby Krościenko dla oazowiczów, to miejsca chętnie odwiedzane, choć niekoniecznie zwracamy uwagę na wszystkie przydrożne atrakcje. Po trzecie wreszcie, ponieważ w naszej diecezji znajduje się ponad 80 drewnianych kościółków i wszystkie one są doskonale znane naszym Czytelnikom i mamy licznych zwolenników takich świątyń. Pomyślałem więc, że moja sugestia może skłonić kogoś do dłuższej przejażdżki szlakiem drewnianych świątyń, albo chociaż do odwiedzenia niektórych przy okazji wakacji w jednym z wyżej wymienionych miejsc. Pozostało tylko wybrać przykładowe świątynie i ruszać na szlak. Okazało się jednak, że bynajmniej nie jest to proste zadanie, bo na małopolskim szlaku znajdują się aż 252 obiekty drewniane, w tym 125 kościołów i 49 cerkwi! Wyznaczono tam cztery trasy (1. Kraków i okolice; 2. Nowy Sącz – Gorlice; 3. Orawa, Podhale, Spisz i Pieniny; 4. Tarnów i okolice), które liczą razem ponad 1500 kilometrów. Ostatecznie znalazłem odpowiednie kryterium wyboru, ponieważ okazało się, że cztery kościółki i cztery cerkwie zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO i w związku z tym są one otwarte przez cały letni sezon (czego nie można powiedzieć o pozostałych obiektach), nie ma więc ryzyka, że dojeżdżamy do świątyni i możemy jedynie „pocałować klamkę”. Stąd mój wybór i osiem „pinezek” na mapie. Na początek jednak, ponieważ „zboczyłem” z „pinezkowego” szlaku, musiałem „pocałować klamkę”, a właściwie zamkniętą kratę w drewnianym kościółku, w którym przed laty została ochrzczona, przyjęła Pierwszą Komunię i bierzmowanie moja mama. Stałem kilkanaście minut przy tej kracie modląc się i oglądając ołtarze i obrazy, na które kiedyś patrzyła odmawiając swoje modlitwy młoda Milka. W ołtarzu głównym był wówczas cudowny obraz Przemieniania Pańskiego, dzisiaj znajdujący się w nowym sanktuarium wybudowanym tuż obok. Pięknym i okazałym, ale nie posiadającym już tego klimatu co stara, drewniana świątynia. Jak się później okaże, zaledwie dwa z odwiedzanych przeze mnie kościołów są nadal głównymi świątyniami parafii, natomiast pozostałe są filiami, w których sakramenty celebruje się sporadycznie. Tym bardziej trzeba się cieszyć, że udaje się zachować je od zniszczenia i zapomnienia, zatrzymać czas.
Czas zatrzymany w drewnie
Jak wspomniałem, na moim szlaku znalazły się cztery kościoły, które w lipcu 2003 roku zostały wpisane na listę UNESCO, a także cztery łemkowskie cerkwie, dołączone do listy dziesięć lat później. Jadąc od strony Krakowa pierwszym po drodze obiektem jest kościół św. Leonarda w Lipnicy Murowanej (nieopodal Czchowa). Pierwszą świątynię miano wybudować na miejscu pogańskiej gontyny już w 1141 roku, a obecny kościółek, zwany też cmentarnym z racji znajdujących się wokół mogił, wzniesiono pod koniec XV wieku i jest on uważany za obiekt, który zachował się w najmniej zmienionym kształcie ze wszystkich małopolskich kościołów rzymskokatolickich. Najcenniejszymi elementami wyposażenia kościółka były trzy gotyckie ołtarze z początków XVI wieku, które skradziono w 1992 roku, a po ich odnalezieniu, umieszczono w Muzeum Diecezjalnym w Tarnowie, a tutaj mamy ich kopie. Przypomnę, że Lipnica Murowana słynna jest również z konkursu na palmy wielkanocne, więc również w tym okresie warto tutaj przybyć i odwiedzić kościółek św. Leonarda.
Kolejne dwa kościoły znajdują się w okolicach Gorlic. Na północ od miasta mamy kościół pw. św. Michała Archanioła w Binarowej i przyznam szczerze, że tę świątynię z trudem opuściłem. Może dlatego, że pochodzący z około 1500 roku kościół został zniszczony przez powódź w 2010 roku i paradoksalnie dzięki tej tragedii został odrestaurowany i świeci dzisiaj być może największym blaskiem w swojej historii, a może z powodu licznych polichromii na ścianach, które wręcz zachęcają do głębszej kontemplacji. Oprócz 21 scen Męki Pańskiej, mamy tu Naukę dobrego umierania, Skład Apostolski, Siedem sakramentów, a nawet modlitwę „Ojcze nasz” przedstawioną w siedmiu kolejnych prośbach. Prześliczna jest też pochodząca z 1425-1430 Madonna z Dzieciątkiem w głównym ołtarzu, a także jeszcze starsze (z końca XIV w.) płaskorzeźby świętych dziewic Barbary, Katarzyny, Doroty i Małgorzaty.
Na południe od Gorlic znajduje się kościół św. Filipa i Jakuba w Sękowej z około 1520 roku (prawdopodobnie drugi na tym miejscu). Nie będę opisywał jego wnętrza (część ołtarza głównego jest aktualnie w renowacji), ale zaznaczę, że był on chętnie przedstawiany przez wielu artystów, takich jak choćby Stanisław Wyspiański (jako student wykonał śliczny szkic), Józef Mehoeffer czy Włodzimierz Tetmajer.
Ostatni kościółek rzymskokatolicki, który odwiedziłem jest bodaj najbardziej znany, również dlatego, że znajduje się pomiędzy Krościenkiem a Nowym Targiem i chodzi oczywiście o kościół św. Michała Archanioła w Dębnie Podhalańskim. Tak, tak, ten, w którym wziął ślub Janosik z Maryną. Co ciekawe, kiedy nowożeńcy wyszli z kościoła (przez zakrystię) znaleźli się bezpośrednio na Polanie Chochołowskiej, czyli jakieś... 50 kilometrów dalej. Wiadomo: wiara czyni cuda. Miłość też. Turyści w kościele za żadne skarby nie chcieli uwierzyć, że Kwiczoł zmieścił się w ławce przy ołtarzu... Pyzdra ok, ale Kwiczoł? A całkiem poważnie. Kościół zawiera tyle wartych podkreślenia dzieł sztuki, że naprawdę nie starczy miejsca w tym krótkim opracowaniu na choćby część z nich. Ale czego przemilczeć nie można, to choćby w skrócie: polichromia (w 33 kolorach) w tym kościele z około 1500 roku jest najstarszą w całości zachowaną w Europie, malowane gotyckie tabernakulum z XIV wieku (dzisiaj na północnej ścianie), krucyfiks z 1380 roku, a także namalowany na lipowej desce obraz św. Agnieszki i św. Katarzyny z 1280 r. (w kościele wisi jego kopia). A co powiecie na dzwonki po dziś dzień używane, które mogą pochodzić nawet z V wieku? Tu naprawdę zanurzamy się w zupełnie innych czasach.
Świątynie jak niebo
O ile pomiędzy opisanymi wyżej kościółkami odległości są dość znaczne, to jeśli chodzi o cerkwie z listy UNESCO, bez problemu można je wszystkie odwiedzić w jeden dzień i zapewniam Was, że będzie to cudowny dzień. Dzisiaj wszystkie te cerkwie są pod opieką parafii rzymskokatolickich i takie też liturgie się w nich odbywają, ale prześliczne ikonostasy, czyli zdobione ikonami ściany oddzielające w cerkwiach miejsce ołtarzowe od nawy głównej przeznaczonej dla wiernych, wyraźnie przypominają nam ich genezę. Wszystkie one zostały zbudowane przez społeczności łemkowskie, przegnane stąd po II wojnie światowej (akcja „Wisła” się kłania). Najstarszy wariant cerkwi łemkowskiej charakteryzował się trójdzielnym układem: prezbiterium, nawa (największa) i babiniec, nad którym z czasem zaczęto wznosić wieże. (Nawiasem mówiąc u nas w redakcji to „babiniec” jest największy). Tak jest w przypadku najpiękniejszych cerkwi w Owczarach, Kwiatoniu i Powroźniku.
Cerkiew pw. Opieki Bogurodzicy w Owczarach (blisko Sękowej i Gorlic) pochodzi z drugiej połowy XVII wieku w swojej najstarszej części, a ikonostas pochodzi z XVIII wieku. W cerkwi poznaję grupę małżeństw z Francji, które na motocyklach przemierzają cały Szlak Architektury Drewnianej w Małopolsce. Później będę się z nimi spotykał w innych cerkwiach, podobnie jak z turystami z Niemiec, Kanady i Japonii. Dwie uwagi na marginesie turystów. W cerkwi pw. św. Jakuba Młodszego Apostoła w Powroźniku (z około 1600 r.) opowiedział nam pan kościelny, że kiedy przybywają tam Japończycy są zawsze doskonale przygotowani i choć nie potrafią się z nim dogadać, to na przykład gestami pokazują, że chcą wejść też do zakrystii, bo wiedzą, że kiedyś była to pierwsza malutka cerkiew, do której później dobudowano resztę. A Polacy rzadko są zorientowani, a czasami wręcz irytujący. Ten sam kościelny opowiada, że ponieważ Ksiądz Proboszcz, aby znaleźć miejsce na ołtarz posoborowy część ikonostasu przeniósł na tylną ścianę prezbiterium, często spotyka się z krytyką naszych turystów, dlaczego i jakim prawem tego dokonał. Natomiast kiedy do swojej dawnej cerkwi przybywają Łemkowie z terenów gdzie ich przesiedlono, nikt z nich nie ma o to pretensji, wręcz przeciwnie, wszyscy płaczą z radości i dziękują, że Kościół katolicki używa i dba o ich świątynię.
Cerkiew pw. św. Paraskewy w Kwiatoniu z XVII wieku jest jedną z najlepiej zachowanych jeśli chodzi o bryłę architektoniczną, a jej ikonostas pochodzi z początków XX wieku. Generalnie w cerkwiach zawsze przychodzą mi do głowy słowa jednego z hierarchów grekokatolickich, który podkreślał, że ich świątynie i liturgie mają przypominać niebo swoim bogactwem i tak właśnie się tutaj czuję odmawiając moje brewiarzowe modlitwy, czy podczas Eucharystii, w której uczestniczyłem w cerkwi pw. św. Michała Archanioła w Brunarach, bo jak już wspomniałem wszystkie cerkwie dzisiaj są w zarządzie parafii katolickich.
Święci Kosma i Damian oraz pan Antoni
Cerkiew parafialna greckokatolicka św. Kosmy i Damiana w Wojkowej nie należy do światowego dziedzictwa UNESCO i wybrałem się tam dzięki małej, rodzinnej grupce przypadkowo spotkanych turystów. Do wspomnianej wyżej cerkwi w Powroźniku zarówno oni, jak i ja dotarliśmy już po zamknięciu obiektu (była już prawie 19.00) i próbowaliśmy dodzwonić się do odpowiedzialnego za obiekt kościelnego, ale akurat był on na Mszy św. w kościele parafialnym. Grupka turystów zamiast biernie czekać postanowiła odwiedzić inną cerkiew w pobliskiej Wojkowej. Podążyłem za nimi, ale cerkiew w Wojkowej również była zamknięta. Znowu dzwonimy do odpowiedzialnego, który obiecuje, że za 5 do 7 minut przyjdzie i otworzy specjalnie dla nas cerkiew. Punktualnie po 7 minutach przybywa pan Antoni, jak się okazuje 88-letni kościelny. Kiedy przedstawiam się jako ksiądz, natychmiast prosi mnie o spowiedź po zakończeniu naszego zwiedzania, na co oczywiście się zgadzam. Po wejściu do cerkwi pan Antoni prosi mnie o modlitwę, bo jak twierdzi, na pewno zrobię to lepiej od niego, co nie do końca było prawdą, jak się później okaże. Odmawiam więc krótką modlitwę, a następnie głos zabiera pan Antoni, który mimo wieku z wielką miłością opowiada nam o historii świątyni rzucając datami i nazwiskami jak z rękawa. Najwięcej uwagi poświęca świętym Kosmie i Damianowi, patronom cerkwi, która dzisiaj służy jako filialna kaplica rzymskokatolicka. Po opowiedzeniu jak wspaniałymi byli lekarzami i leczyli za darmo i „odręcznie” czyli „od ręki”, natychmiast, pan Antoni zagłębia się w historię Kościoła powszechnego opowiadając o papieżach, cesarzach i wymieniając daty, których ja absolutnie nie pamiętałem. Pomyślałem, że starszemu panu język się rozwiązał i teraz już będziemy musieli wysłuchać historii Kościoła aż do czasów współczesnych. Oczywiście myliłem się, bo pan Antoni „doprowadził” nas do jednego z nich, cesarza Justyniana Wielkiego, który dzięki wstawiennictwu Kosmy i Damiana został uzdrowiony z ciężkiej choroby i powrócił, pan Antoni nie cesarz, do cerkwi i naszej w niej obecności zapraszając do wspólnej modlitwy, którą tym razem sam poprowadził. Lepiej ode mnie, bo trzymał nas na kolanach 10 minut i to dosłownie, bo turyści stwierdzili, że modliliśmy się przynajmniej z pół godziny ;-). Czas im się trochę dłużył, ale pan Antoni zawarł w modlitwie wszystko co istotne w tym momencie dla świata, Polski, a także miejscowej wspólnoty parafialnej, mnie jako księdza i turystów. Wierzcie mi, była to lekcja modlitwy, pasji i miłości do własnej świątyni. I na koniec, kiedy już grupka turystów ruszyła do Powroźnika, bo tam już czekał na nas miejscowy kościelny (tym razem młody człowiek, ale również pełen pasji, którą jak sam przyznał „zaraził” się od wiekowego kościelnego z Wojkowej), pan Antoni przyjął zgodnie z prośbą sakrament pokuty. A ja mogłem tylko podziękować Bogu za to świadectwo i po raz kolejny stwierdzić, że czasem warto zboczyć ze szlaku.
Zwiedzanie z nawiedzaniem
Chciałbym, aby moje refleksje na temat ślicznych drewnianych świątyń stały się dla kogoś zaproszeniem, by podczas wakacji odnajdywać takie miejsca, a właściwie perełki, gdzie można wejść na chwilę modlitwy, a czasami zachwycić się wiarą i miłością takich ludzi, jak pan Antoni. Ale jeszcze bardziej chciałbym Was zachęcić do takiego planowania wakacyjnych wyjazdów, aby można było wrócić do korzeni, do stron swoich rodziców, czy dziadków, aby można było odwiedzić dawno nie widzianych krewnych, odnowić rodzinne więzy i umocnić się nawzajem. Połączyć zwiedzanie z nawiedzaniem. Moje rozmowy z kuzynami, których odwiedziłem przy okazji, zachowam oczywiście dla siebie, ale wiedzcie, że były to najpiękniejsze dla mnie chwile przeżyte podczas tych kilku dni w Małopolsce, a przecież widziałem cuda architektury i sztuki. Bo oczywiście świat jest piękny, ale to człowiek jest ukoronowaniem Bożego stworzenia. Człowiek. Za rok, a może wcześniej, wybiorę się na Kielecczyznę. Co tam jest ciekawego? Jeszcze nie wiem, ale tato był „scyzorykiem” ;-). Aha! Byłbym zapomniał... Charlie, dzięki! Niech Pan da ci wieczne odpoczywanie i zagraj TAM coś dla mojej mamy.
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!