TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Sierpnia 2025, 07:48
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Szczęście na śmietnisku

Szczęście na śmietnisku

W roku 2021 Pokojowego Nobla otrzymała dwójka dziennikarzy z Filipin i z Rosji za działalność w obronie wolności słowa. Pośród pozostałych 234 nominowanych osób był też ojciec Pedro Opeka, za „pomaganie najbiedniejszym z biednych”. Ale Nobel ostatnio z habitem ma nie po drodze. A szkoda!

Dwa tygodnie temu opisałem kulisy spotkania z Bruno Navezem, potomkiem wychowanka mojego wielkiego poprzednika na liskowskiej parafii ks. prałata Wacława Blizińskiego. 

Pierwsze słyszę!

Właśnie podczas tego spotkania po raz pierwszy padło imię padre (czyli ojca) Pedro Opeki. Kiedy Bruno z żoną usłyszeli, że już kolejnego dnia lecimy do Antananarywy, czyli stolicy Madagaskaru, natychmiast mnie zapytali, czy planujemy wizytę u padre Pedro. Szczerze przyznałem, że nie mam pojęcia o kim mówią i nie bardzo sobie przypominałem, aby w programie wizyty przygotowanym przez naszego gospodarza arcybiskupa Tomasza pojawiło się takie nazwisko. Bruno i Beatrice kręcili głowami z niedowierzaniem, jakbym co najmniej twierdził, że będę w Paryżu i nie zobaczę wieży Eiffela, albo w Rzymie Watykanu, pokazywali mi jakieś zdjęcia ze swojego telefonu, ale ja w dalszym ciągu nie rozumiałem o co im chodzi. To znaczy rozumiałem, że chodzi o jakiegoś misjonarza, który robi coś dobrego, ale dlaczego aż takie „wielkie halo”, nie potrafiłem pojąć. W końcu, także dzięki naszemu koledze Tomaszowi, byłem też w Kalkucie swego czasu i modliłem się przy grobie św. Matki Teresy, więc naprawdę wielkie dzieła miłosierdzia widziałem na własne oczy. Oczywiście tego nie powiedziałem głośno, ale chyba pomyślałem. W każdym razie zobowiązałem się, że zapytam naszego Nuncjusza, czy nie mógłby nas zabrać do padre Pedro i w ten sposób zakończyliśmy ten temat. Aha, Bruno zapytał mnie jeszcze, czy nie chciałbym się z nimi przejechać zobaczyć miejscowy wulkan, który właśnie się uaktywnił, ale podziękowałem mu, bo właśnie się tam wybieraliśmy z całą grupą. W końcu nie codziennie się widzi wybuchający wulkan, prawda? Tak... Powiem wam tylko, że ten wulkan to było absolutne nic w porównaniu z tym, co zobaczyliśmy dwa dni później. Bo po odjeździe moich nowych znajomych Bruna i Beatrice, zapytałem Księdza Arcybiskupa, o co chodzi z tym padre Pedro i czy go zobaczymy odpowiedział, że oczywiście: „Nie da się być w Antananarywie i nie odwiedzić padre Pedro i jego AKAMASOA”. I ta nazwa rzeczywiście była w naszym programie. 

Antananarywa 

Przejazd z lotniska do ośrodka Episkopatu Madagaskaru, gdzie mieliśmy nocować w Antananarywie, był o tyle niezbyt uciążliwy, że jak nam wytłumaczył nasz gospodarz, na wizytę papieża Franciszka w 2019 roku zrobiono specjalnie nową drogę. Więc nie było dziur. Tutaj was muszę wtajemniczyć. Na Madagaskarze mówi się tak: na Reunion, kolonii francuskiej jeździ się prawą stroną jezdni; na Mauritiusie, dawnej kolonii angielskiej, jeździ się lewą stroną, a na Madagaskarze tą stroną, gdzie nie ma dziur! Na szczęście prawie nowa droga z lotniska oszczędziła nam dziur, ale nie oszczędziła natychmiastowego widoku olbrzymiej biedy, który to obraz pogłębiał się za każdym razem, kiedy w korkach wolno przesuwaliśmy się w naszym klimatyzowanym autobusie pośród bardzo, bardzo biednych ludzi. I bardzo, bardzo biednych dzieci, które za każdym razem, kiedy widziały białych, a dla nich „biały równa się bogaty”, wyciągały ręce w proszącym geście. Później będziemy rozmawiać z różnymi księżmi i siostrami zakonnymi, którzy tutaj pracują i oni będą nam mówili, że tym o co najbardziej zabiegają, jest nauczenie dzieci godności i oduczenie ich mentalności żebraków. W każdym razie obraz biedy był niesłychanie dojmujący. A także obraz ludzi, których ich własne państwo opuściło, państwo jest właściwie nieobecne i nie pomaga ludziom wychodzić z biedy. Nie czas tutaj na dywagacje polityczne, ale Madagaskar to jedno z biedniejszych państw świata, gdzie rządzący martwią się tylko o siebie i swoje wpływy, ludzie mają radzić sobie sami. Niewiele dzieci chodzi do szkoły, a te które nie chodzą muszą pracować, a w większych ośrodkach próbują też żebrać. Podkreślam to, abyście to sobie dobrze zwizualizowali: rzesze dzieciaków, w brudnych ubraniach z rękami w proszącym geście, pośród ścieków i brudów przedmieść wielkiego miasta z trzeciego świata. To mieliśmy przed oczyma. 

Akamasoa, czyli dobry przyjaciel

Poranek tego dnia spędziliśmy zwiedzając Pałac Królowej, a potem przyszła kolej na Akamasoa. I tutaj znowu potrzebuję waszej wyobraźni: poruszamy się małym autobusem w milionowej metropolii, gdzie jednak drogi są dziurawe i oprócz najbardziej reprezentacyjnych dzielnic bieda aż piszczy, dzieci żebrzą o pomoc, jest brudno, domy to może nie slumsy, ale bardzo ubogie. I nagle wjeżdżamy jakby w zupełnie inny świat. Jest brama i nagle widzimy wszystkie drogi wybrukowane kostką brukową, dzieci ubrane w czyste ubrania, domy są zadbane, niektóre wręcz bardzo ładne, ludzie się uśmiechają. Okazuje się, że jesteśmy na … wysypisku śmieci. A właściwie dawnym wysypisku śmieci. Podjeżdżamy na plac przed szkołą, wysiadamy z autobusu i natychmiast otaczają nas dzieciaki. Wydają się przeszczęśliwe, chcą sobie z nami zrobić zdjęcie, ale żadne z nich, podkreślam, ŻADNE nie wyciąga ręki w proszącym geście. Okazuje się jednak, że padre Pedro czeka na nas gdzie indziej, więc wsiadamy w autobus i jedziemy w inne miejsce, bo owszem, znajdujemy się co prawda na dawnym wysypisku śmieci, ale padre Pedro przekształcił je w wielką dzielnicę dla 30 000 osób! To całkiem spore miasto na wysypisku śmieci, ale nigdy byście nie powiedzieli, bo prezentuje się o niebo lepiej niż przynajmniej 90% stolicy. I wreszcie spotykamy padre Pedro. Dzisiaj ma 75 lat, ale w dalszym ciągu jest pełen werwy, na schody nie wchodzi, ale wbiega. Ogorzała twarz, siwa broda, błyszczące oczy i opończa. Nie wygląda na zakonnika albo może właśnie wygląda jak typowy zakonnik z Ameryki Południowej. Bardzo serdecznie wita się z każdym z nas. Zaprasza byśmy usiedli w kręgu. Jego współpracownicy przynoszą herbatę i ciastka, a padre Pedro zaczyna opowiadać. 

Dzieci nie mogą walczyć o jedzenie z dzikimi świniami

Urodził się w 1948 roku w Argentynie, ale jego rodzicami byli Słoweńcy. Wstąpił do Kongregacji Misjonarzy św Wincentego a Paulo zwanych potocznie lazarystami, wcześniej studiował w Słowenii i we Francji, a potem trafił na Madagaskar. „Jadłem i piłem to, co miejscowi i strasznie ciężko się pochorowałem, prawie umarłem. Chciałem stąd uciekać, prosiłem przełożonych, abym mógł wrócić do Argentyny, ale oni chcieli żebym został i wykładał w naszym seminarium, które mieliśmy w Antananarywie. Nie chciałem się zgodzić, ale ostatecznie uległem. I któregoś dnia znalazłem się na olbrzymim wysypisku śmieci i zobaczyłem jak dzieci walczyły o resztki jedzenia wyszperane ze śmieci ze szczurami i dzikimi świniami. Pomyślałem, że nie mogę tego tak zostawić i że to Opatrzność mnie tam posłała. I zacząłem rozmawiać z tymi ludźmi, chciałem, żeby oni sami odkryli w sobie ludzi i że mogą żyć jak ludzie. I tak się zaczęło” - opowiada padre Pedro. Dzisiaj w Akamasoa mieszka i godnie żyje prawie 30 000 ludzi, a drugie tyle jest przez nich wspomagane. Prawie 19 000 dzieci i młodzieży chodzi do szkół, a na terenie Akamasoa są też uniwersytet, szpital, ośrodki zdrowia, kamieniołomy, gdzie pracują dorośli i dzieci, drugim źródłem pracy jest wywóz śmieci. Ale wszystko to się trzyma dzięki padre Pedro, który nieustannie załatwia też pomoc z zagranicy, bo Akamasoa nie jest w stanie być samowystarczalne. Za mało możliwości pracy, za dużo biednych.

Na koniec naszego spotkania padre Pedro prowadzi nas do jednej ze szkół podstawowych, bo właśnie było zakończenie roku szkolnego. Weszliśmy do niepozornej hali i przeżyliśmy szok. Było tam 6 000 radosnych dzieci, które wiwatowały na cześć padre Pedro. Wystarczyło, że podniósł rękę i zapanowała cisza jak makiem zasiał... 6000 dzieci! Patrzyliśmy na to i wszyscy, jak jeden mąż, 14 facetów po pięćdziesiątce, mieliśmy łzy w oczach. To było niesamowite, a to zaledwie mały wycinek z wielkiego cudu, jakiego dokonał z Bożą pomocą padre Pedro. 

Wyjeżdżając z Akamasoa wszyscy mieliśmy przekonanie, że bez względu na to, co jeszcze nas spotka na Madagaskarze, najważniejsze już się wydarzyło. ■

Tekst i zdjęcie ks. Andrzej Antoni Klimek

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!