Świecie nasz
W poprzednim numerze, kiedy głównym tematem były już listopadowe zamyślenia nad śmiercią i przemijaniem, w tym miejscu pojawiła się refleksja powyborcza, a więc w jakimś stopniu dotycząca naszej Ojczyzny, o której z kolei więcej w bieżącym numerze, podczas gdy ja się chcę zatrzymać nad „innym światem”, o którym swego czasu tak pięknie śpiewała Antonina Krzysztoń, a który nie jest daleko za lasami, ale „po prostu on jest tu”.
Nie do końca wiem, dlaczego zdecydowałem się, aby ten świat dzisiaj przywoływać, może dlatego, że właśnie odprowadziłem na cmentarz dwudziestotrzyletniego chłopca, dla którego rodziców nie potrafiłem znaleźć odpowiednich słów otuchy? Być może.
W każdym razie chcę powiedzieć, że nie ma we mnie lęku przed tym innym światem, bo przecież jest tam wiele osób, które kocham, mama, tato, brat, bratowa, że wymienię tylko najbliższych. I może właśnie ze względu na nich lubię ten świat przywoływać. I czasami chciałbym, aby choć na chwilę on się jeszcze nałożył z moim światem. Żeby jeszcze coś, oprócz modlitwy, można było razem zrobić, ale nie można. Można się tylko o niego ocierać... W tym innym świecie jest też, a właściwie przede wszystkim, Światłość Świata. Nie ma więc czego się lękać, a wręcz przeciwnie, jest do czego zdążać. I się niecierpliwić. I tęsknić. Ale czy mógłbym powiedzieć, że chciałbym tam pójść już teraz? Chciałbym móc tak powiedzieć, ale nie jestem gotowy, jestem bardzo przywiązany do tego świata, nie mniej niż dziesięć lat temu, a może nawet bardziej, choć to się przecież powinno zmieniać, im bliżej... To tutaj jest ciągle mnóstwo osób, które kocham i bardzo chcę, aby Bóg dał mi jeszcze szansę pokazać jak bardzo. Niektóre z nich od dawna, a ciągle Bóg stawia na mojej drodze nowe. Ale nawet w tym nie jest pełna prawda, bo wcale nie chodzi tylko o osoby, które kocham. Jest jeszcze mnóstwo innych rzeczy i zwyczajnych przyjemności codziennych, jak książki, filmy, kawa, góry i lepiej się zatrzymam, żeby nie było zgorszenia. I dzisiaj te wszystkie dobre momenty z drugą osobą, czy z książką smakują o wiele bardziej, bo z rozmysłem są przeżywane, a nie jak kiedyś w biegu. A ile obietnic, których jeszcze nie dotrzymałem, chociaż bardzo się staram nie składać zbyt wielu nowych?
Lubię iść na cmentarz, otrzeć się o ten inny świat i zanucić pod nosem: „jakby nigdy nic, brodzę już w smudze cienia i patrzę jak zachodzi słonko ojca i matki, jakby nigdy nic, przyjaciół paru na cmentarzach, jakby nigdy nic, rosną na nich kwiatki”. Oczywiście „wieczne odpoczywanie” też. Nie ma we mnie lęku. Jest pokój. Jest jakaś tęsknota. Ale z jaką radością i wolą życia z tego cmentarza wychodzę i wracam do tego świata! I myślę sobie, jeśli ten tutaj stworzył Pan Bóg i mimo że tak go schrzaniliśmy i tak jest tak wart intensywnego przeżycia, to jaki będzie tamten, gdzie my już nic popsuć nie możemy?
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!