Święci poza podium
Zdjęcie po lewej: figura św. Charbela z rozłożonymi ramionami, na których przewiesza się wstążki z wypisanymi prośbami. Zdjęcie po prawej: pomnik Jana Pawła II wykonany z materiałów zebranych przez dzieci
W Polsce niektórzy kręcą nosem na kolejne pomniki Jana Pawła II, a sam papież Franciszek mocno się obruszył na wieść, że w Buenos Aires stanęła pierwsza jego statua. Natomiast w Meksyku bardzo się szczycą, że liczba monumentów na cześć papieża z Polski, przekroczyła dotychczas rekordową liczbę pomników dedykowanych Benito Juarezowi, prezydentowi Meksyku z XIX wieku, który wsławił się „wielką reformą”, wymierzoną między innymi przeciw Kościołowi. Ale w Meksyku czczą też innych świętych, których warto przypomnieć.
Wspomniałem już w jednym z poprzednich tekstów, że Meksykanie mają swoistą, wręcz trudną do przyjęcia hierarchię Świętych, w której na pierwszym miejscu jest oczywiście Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe, na drugim Jan Paweł II bez najmniejszych skrupułów już dzisiaj nazywany Świętym, a przynajmniej Wielkim, no i ku przynajmniej częściowemu pocieszeniu teologów, na trzecim miejscu tego swoistego pobożnościowego podium znajduje się sam Pan Jezus. Jednakże podczas naszej wędrówki przez dawne ziemie Majów i Azteków mogliśmy się przekonać w odwiedzanych katedrach i świątyniach o kolejnej trójce Świętych, którzy zajmują ważne miejsce w pobożności ludowej. Jak nam powiedziała nasza przewodniczka liderem tej „grupy pościgowej” poza podium jest Święty Juda Tadeusz.
Patron spraw beznadziejnych
Skorzystajmy z okazji, aby powiedzieć kilka słów o Apostole, o którym wiemy stosunkowo mało, bo też i niewiele informacji przekazuje nam Pismo Święte, choć przypisuje mu się nowo testamentalny List Świętego Judy, a także apokryficzną Ewangelię wg św. Tadeusza. We wspomnianym liście Juda nazywa siebie bratem innego Apostoła, Jakuba Młodszego: jeśli przyjąć to za fakt prawdziwy, Juda Tadeusz byłby synem Marii Kleofasowej, jednej z trzech słynnych Marii obecnych pod krzyżem Jezusa, i Alfeusza, który przez wielu egzegetów jest uważany za brata św. Józefa, co z kolei czyniłoby Judę Tadeusza kuzynem Jezusa Chrystusa. Apostoł Juda Tadeusz miał wielkiego pecha, moglibyśmy dzisiaj powiedzieć, ponieważ otrzymał imię, które było co prawda synonimem wielkiej chwały i sławy w Starym Testamencie (wystarczy wspomnieć Judę jednego z dwunastu synów Jakuba, czy Judę Machabejczyka), ale niestety zostało zupełnie zdeprecjonowane przez Judę, zdrajcę Jezusa. Dlatego też w Średniowieczu Juda nie cieszył się szczególną pobożnością, a w narracjach ewangelicznych doczekał się drugiego imienia: u św. Marka i św. Mateusza jest nazywany po prostu Tadeuszem. To imię pochodzi od aramejskiego taddajja, co oznacza pierś, a w niektórych manuskryptach jest też nazywany Lebeuszem, od aramejskiego libba (serce), a więc w sumie na jedno wychodzi, bo w obu przypadkach podkreśla się, że był „człowiekiem o wielkim sercu”, czyli odważnym. Nie wiemy czy była to rzeczywista cecha jego charakteru, czy też chodziło o odróżnienie go od Judy zdrajcy. Ciekawostką jest, że Euzebiusz z Cezarei w swojej „Historii Kościoła” deklaruje, że Juda Tadeusz był żonaty, mało tego, to on miał być narzeczonym ze słynnego wesela w Kanie Galileskiej, a także rolnikiem. W Ewangelii nie mamy potwierdzenia tych informacji, natomiast u św. Jana znajduje się jedyne zdanie przypisane św. Judzie Tadeuszowi, podczas opisu Ostatniej Wieczerzy: „Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota: Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” (J 14,22). Wynika zeń troska Apostoła o rozszerzenie misji Chrystusa na cały świat i zdaniem niektórych autorów, właśnie dlatego zasłużył na przydomek „człowiek wielkiego serca”, czyli Tadeusz.
Według najstarszych tradycji zachodnich razem z Szymonem Gorliwym ewangelizował z wielkimi sukcesami dwanaście prowincji Imperium Perskiego, gdzie mieli również obaj ponieść śmierć męczeńską pod ciosami topora, maczugi albo włóczni rozwścieczonych kapłanów, którym zniszczyli ołtarze bogów słońca i księżyca. Tradycje wschodnie zaś mówią o Armenii, gdzie po uzdrowieniu króla Abgara Juda miał zostać ukrzyżowany i przeszyty strzałą z łuku. Jeszcze inne źródła donoszą o śmierci w okolicach Bejrutu w Libanie, gdzie miał być pobity maczugami i pozbawiony życia toporem. Z tymi różnymi atrybutami jest najczęściej przedstawiany św. Juda Tadeusz w ikonografii, również w Meksyku.
Nie wiem w jaki sposób jego kult tutaj dotarł, ale na najbardziej reprezentacyjnej ulicy w Mexico City, ul. Reformy, jest kościół gdzie odbywają się największe uroczystości związane z jego świętem i podobnie jak cały świat katolicki świętuje Judę Tadeusza 28 października, tak Meksykanie w tym kościele obchodzą odpust 28 dnia każdego miesiąca! Wierni przychodzą z figurkami lub wręcz wielkimi figurami tego Świętego by je poświęcić, a następnie ustawić w domu w niewielkim ołtarzyku, najczęściej obok figury czy obrazu Maryi z Guadalupe.
Libański mnich i pustelnik
Kolejny ulubiony orędownik potomków Majów i Azteków, również uważany jest za patrona od spraw niemożliwych i beznadziejnych, często też wzywa się jego pomocy w prośbach o upragnione potomstwo. Św. Charbel Makhlouf żył w dziewiętnastym wieku w Libanie, a został kanonizowany przez Pawła VI w 1977 roku. Był chrześcijaninem obrządku maronickiego i na chrzcie otrzymał imię Józef. W wieku 23 lat, wbrew rodzinie wstąpił do zakonu, a dwa lata później przyjął śluby i imię antiocheńskiego męczennika z I wieku – Charbel. Po odbyciu studiów i otrzymaniu święceń kapłańskich osiadł na 16 lat w klasztorze św. Marouna w Annaya, gdzie jego głównym celem było zjednoczenie z Bogiem przez modlitwę i umartwienia, a później dostał zgodę od przełożonych na zamieszkanie w położonej w górach niedaleko klasztoru pustelni. Kilka godzin poświęcał na przygotowanie się do Eucharystii i tyleż samo na dziękczynienie po niej. W pustelni spędził ostatnie 23 lata swojego życia, a 16 grudnia 1898 roku podczas Eucharystii trzymając Hostię w dłoni, dostał udaru mózgu. Zmarł osiem dni później w Wigilię Bożego Narodzenia. Ojciec Charbel żył w odosobnieniu i pokazywał się zawsze z kapturem nasuniętym na twarz, pokornie patrząc w ziemię, unosząc wzrok tylko podczas adoracji i Eucharystii. Nie istniało żadne zdjęcie, ani obraz jego twarzy. 8 maja 1950 r., miało miejsce niezwykłe wydarzenie w klasztorze w Annaya, gdy grupa pielgrzymów, maronickich zakonników, zapragnęła zrobić sobie zdjęcie przy grobie ojca Charbela. Po wywołaniu zdjęcia okazało się, że jest na nim... dodatkowa postać, której nie było przed obiektywem aparatu. Najstarsi żyjący zakonnicy z klasztoru rozpoznali w tej postaci ojca Charbela. Na tym zdjęciu są wzorowane wszystkie podobizny
św. Charbela, również te, które widzieliśmy w licznych kościołach Meksyku. Kult św. Charbela przywędrował tutaj wraz z emigrantami z Libanu, ale bardzo szybko rozszerzył się na cały Meksyk. Co ciekawe, tutaj zawsze przedstawia się go z rozłożonymi ramionami, na których przewiesza się kolorowe wstążki z wypisanymi prośbami. Ponieważ wstążek i próśb jest tak wiele, że nie mieszczą się na ramionach, więc czasami potrzeba dodatkowej poprzeczki za plecami Świętego.
Patron, jakiego nam trzeba
Chciałbym wspomnieć jeszcze jednego Świętego, a właściwie Błogosławionego, o którym opowiedziała nam nasza przewodniczka, pani Ewa, kiedy udawaliśmy się autokarem do Puebla. Właśnie tam w roku 1600 zmarł w wieku 98 lat niejaki Sebastian Aparicio. Cóż takiego mnie urzekło w tym człowieku, który urodził się w Hiszpanii, a w wieku 30 lat w poszukiwaniu przygody przybył do Nowej Hiszpanii, czyli dzisiejszego Meksyku? Otóż, Sebastian, który w swojej starej ojczyźnie napatrzył się na różnego rodzaju wozy nie mógł zrozumieć, dlaczego tutaj się ich nie używa i dlatego szybko rozpoczął produkcję wozów na drewnianych kołach do przewożenia towarów. Bardzo szybko stał się wielkim przedsiębiorcą dającym pracę wielu Indianom, ale równie szybko zauważył, że wozy jego produkcji ciężko poruszają się po nieutwardzonych drogach. Meksykanie powinni być wdzięczni, że przedsiębiorca Sebastian nie mógł przemieszczać się z pracy do domu samolotem, jak niektórzy przywódcy państw w środkowej Europie, więc z problemem dróg musiał się zmierzyć. I zmierzył się. W ciągu kilkudziesięciu lat swojej działalności, podkreślmy w XVI wieku (!) Sebastian wybudował 1100 kilometrów dróg i połączył wszystkie najważniejsze miasta Nowej Hiszpanii. Sebastian nie miał szczęścia do rodziny, zmarły mu dwie kolejne żony, ale wielką miłością otaczał Indian, którym nie tylko dawał pracę i godziwą płacę, ale też budował dla nich szkoły i szpitale zasługując sobie na miano „ojca tubylców”. W wieku 70 lat postanowił zapukać do bramy klasztornej franciszkanów, ale go nie przyjęto ze względu na wiek i nagromadzone bogactwo. Sebastian sprzedał więc wszystko co miał, a pieniądze rozdał ubogim i zakonom i w końcu po dwóch latach przyjęto go i szybko uczyniono... kwestarzem. Chodził więc przez kolejne 23 lata po drogach, które wcześniej zbudował i zbierał kwesty na potrzeby zakonu. Zmarł w wieku 98 lat, a w 1789 roku został ogłoszony błogosławionym. Trudno się dziwić, że biedni Meksykanie uciekają się do jego orędownictwa, może i my Polacy, powinniśmy...
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!