Smażone, czerwone pomidory
W opowieściach o Światowych Dniach Młodzieży osobny i niezwykle ważny rozdział stanowią ci, których domy na czas spotkań z papieżem, stają się domami młodych pielgrzymów. Zresztą nie tylko domami, ale i świetnymi restauracyjkami!
Już na samym początku muszę to powiedzieć: droga młodzieży, a zwłaszcza ta, która wybiera się na krakowskie i być możne kolejne ŚDM, uczcie się języków obcych! Nie lekceważcie ich! I wcale nie dla dobrych ocen, ani po to, by znaleźć lepiej płatną pracę, ani nawet dlatego, że wypada, by współczesny wykształcony człowiek znał choć w stopniu komunikatywnym jakiś język. Wcale nie dlatego! Jeśli zamierzacie uczestniczyć w światowych spotkaniach młodzieży z papieżem, uczcie się języków po to, by na własnej skórze przekonać się, że stają się one kluczem do przygód, których mówiąc wyłącznie po polsku, nigdy, ale to przenigdy byście nie przeżyli. Jedną z takich przygód jest mieszkanie u rodzin goszczących pielgrzymów.
Włoski od kuchni
„Debiutanci”, że tak powiem, wolą trafiać na noclegi do szkół, domów zakonnych, hal wystawowych i wszystkich tych miejsc, gdzie pozostają razem ze swoją grupą. Ale „recydywiści”, a tym bardziej „weterani”, marzą o tym, by na czas ŚDM zamieszkać u jakiejś miejscowej rodziny: rzymskiej, torontońskiej, paryskiej albo sydnejskiej. Pomijając fakt, że mają tam chociażby dużo swobodniejszy dostęp do łazienki, żelazka czy innych cywilizacyjnych udogodnień, których w miejscach masowego noclegu zwykle brakuje, bardzo często trafiają też na doskonałą miejscową kuchnię, której smaki fantastycznie wprowadzają w poznawanie kultury kraju, w którym jesteśmy. Szczególnie dawało się to odczuć we Włoszech. Osobiście nigdy nie zapomnę wieczoru, kiedy w środku upalnej, włoskiej nocy (bo ze spotkania z Janem Pawłem II wracaliśmy bardzo długo), w Pescarze, prosto z lodówki wjechało na stół prostokątne, szklane naczynie z jakimś kremowym deserem obficie posypanym kakao. - To jedyne ciasto, jakie potrafi zrobić moja mama - uśmiechnął się z przekąsem nasz gospodarz Alessandro, mój rówieśnik zresztą. Ciasto kojarzyło nam się zwykle z pieczeniem, a nie z lodówką, ale ponieważ było naprawdę gorąco, rzuciliśmy się na nie, jak na lody. Okazało się przepyszne. I miało dziwnie brzmiącą nazwę: tiramisu. Dziś tiramisu w Polsce zna każdy, ale 20 lat temu, było to coś naprawdę egzotycznego. Dwanaście lat później* ,w Pesaro, trafiłam do domu młodego kucharza o imieniu Lorenzo, który jak się szybko okazało, talent kulinarny odziedziczył po mamie Teresie, naszej gospodyni. Kiedy oboje zorientowali się, jakimi jesteśmy fanami włoskiej kuchni, każdego wieczoru serwowali nam inną potrawę. W tym np. ravioli ze szpinakiem i mozzarellą. Kiedy po każdej z ciepłych kolacji domagaliśmy się przepisów na kolejne dania, Teresa rozkładała na stole mnóstwo produktów spożywczych i używając wyłącznie włoskiego, którego ani w ząb nie znaliśmy, urządzała nam lekcję gotowania połączoną z lekcjami włoskiego. Uovo - podnosiła jajko i patrzyła, czy dobrze zapisujemy na kartkach, a potem rozbijała je i pokazywała, jak przyrządzić smażonego w oliwie faszerowanego pomodoro, czyli pomidora. Prawda, że to lekcje włoskiego, jak z hollywoodzkiego filmu?
Jak herbata się z cytryną gotowała
W 2000 roku cały nasz autokar miał nocować w urokliwym miasteczku Nazzano, oddalonym od Rzymu o około 40 kilometrów. Niestety zdarza się czasami, że oficjalna miejscowa organizacja z różnych powodów nieco szwankuje i w sierpniu 2000 roku, w Nazzano, właśnie trochę zawiodła. Nie wdając się w szczegóły, okazało się, że pozostaniemy bez śniadań i kolacji. Do końca pobytu, czyli przez jakiś tydzień. Obiady mieliśmy mieć codziennie, tyle że w Rzymie. Co ciekawe, nocowaliśmy w przytułku. Jednakże nie w takim, jak w filmach o dziewiętnastowiecznych, upadłych poetach. Był nowoczesny, czysty i sympatyczny. Wyglądał raczej jak schronisko turystyczne. Kiedy właściciele przytułku, a należał on do pewnej miejscowej rodziny, zorientowali się, że zostaliśmy bez posiłków, w mgnieniu oka porozumieli się z kilkoma zaprzyjaźnionymi rodzinami i ze swoich własnych produktów, każdego dnia, przygotowywali nam śniadania i ciepłe obiadokolacje. Dania były bardzo proste, bo robione z produktów, które akurat udało im się zgromadzić danego dnia w wystarczającej ilości. Prostym daniem, które wówczas podbiło moje serce i kubki smakowe był makaron ze świeżymi ziołami. Wszyscy wcinaliśmy, aż się uszy trzęsły, wychwalając nasze „wieczerze na gwoździu” pod niebiosa. Był jednak pewien problem. Nasi gospodarze raczyli nas dużymi ilościami wody i kawy, a my, Polacy, nie mogliśmy przecież żyć bez herbaty, czego - co warto wiedzieć - żaden rdzenny Włoch zrozumieć nie potrafi. Nie mniej, nasi dobroczyńcy i pod tym względem chcieli nas zadowolić. Dziwili się co prawda, że w czasie 40-stopniowych upałów chce nam się pić gorącą herbatę, ale ostatecznie postanowili jej nam dostarczyć tyle, ile trzeba. Tylko, że herbata serwowana przez nich smakowała jakoś nietypowo i nikt z nas nie umiał wyjaśnić dlaczego. Czy gatunek był specyficzny? Czy cytryny z przydomowych sadów były zbyt kwaśne? Tajemnicę herbaty z Nazzano zostało w końcu dane odkryć mnie. Pewnego ranka postanowiłam wejść do kuchni i poprosić o jeszcze jeden kubek. Kucharka uśmiechnęła się i wskazała mi na kuchnię gazową. Wyraźnie chciała mi zakomunikować, że mam sobie zaparzyć ją sama. Na kuchni stał duży, żeliwny gar w którym intensywnie coś bulgotało. Zaczęłam rozglądać się za czajnikiem, ale nigdzie go nie było. Dałam znak kucharce, że nie mogę go znaleźć. Roześmiała się, nie wiadomo skąd wyczarowała chochlę i podeszła do bulgoczącego garnka. Wyciągnęła rękę po mój kubek. Uznałam, że źle się zrozumiałyśmy. Już chciałam jej powtórzyć, że szukam tee, a nie zupy, gdy spojrzałam do wnętrza garnka. W środku gotowała się z pasją herbata z czterema połówkami cytryn, a kucharka co chwilę, dosypywała do niego herbacianych liści!
* W 2007 Benedykt XVI na prośbę europejskiej młodzieży, której nie było stać na wyjazd na ŚDM do Sydney - urządził spotkanie kontynentalne w duchu ŚDM w Loreto. Podobne spotkanie zwołał w 1995 Jan Paweł II po spotkaniu w Manili. Odbyło się ono również w Loreto.
tekst Aleksandra Polewska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!