Sayonara Nippon!
Ostatnią historią, jaką opowiedziałem, było spotkanie z Matką Bożą z Akita, bo odchodząc powinniśmy zawsze czuć na plecach spojrzenie Matki. Czas najwyższy powiedzieć Japonii „żegnaj”, ale mam nadzieję, że chodzi tu raczej o „do zobaczenia”.
Niestety, nie udało się opowiedzieć wszystkiego, więc dzisiaj pozwolę sobie napisać o tym, co powinno było znaleźć się w tym cyklu, ale niestety z braku miejsca się nie znalazło. Sporo miejsca poświęciliśmy historii chrześcijaństwa i atakom bombowym na Japonię podczas II wojny światowej, a właściwie tak naprawdę to ograniczyliśmy się tylko do tych dwóch wymiarów historii. A pisząc o tym byłoby niesprawiedliwością nie przypomnieć dwóch postaci.
Takashi Paweł Nagai
Pierwszą z nich jest człowiek, który nawrócił się na naszą wiarę po lekturze Pascala, ale może jeszcze bardziej - dzięki żonie. Takashi Nagai, bo o nim mowa, urodził się w roku 1908 i od samego początku miał doprawdy „pod górkę”, ponieważ jeszcze przed urodzeniem utknął w drogach rodnych. Tylko bohaterstwo jego matki, której życie było zagrożone, ale jednak nie zgodziła się na uśmiercenie swojego dziecka, sprawiło, że przeżył. Chciał być lekarzem, ale miał problemy ze słuchem i to skłoniło go do zajęcia się dopiero co powstałą dziedziną radiologii. Następstwem zajmowania się raczkującą dziedziną wiedzy i narażania się na nieznane wówczas niebezpieczeństwa była rozwijająca się białaczka. Takashi podczas wojny mandżurskiej odbywał służbę wojskową, a jednocześnie studiował katechizm katolicki podarowany mu przez narzeczoną, która była chrześcijanką. W 1934 roku ochrzcił się i przyjął imię Paweł na cześć Pawła Miki, jednego z wielu japońskich męczenników z Nagasaki, których historię już znamy. W tym samym roku Takashi poślubił Midori - Marię, która odegrała wielką rolę w jego nawróceniu i z którą miał czworo dzieci. Takashi zetknął się również z o. Maksymilianem Kolbem i to też miało wpływ na jego formację. Wielką tragedią dla Takashiego była utrata żony w ataku atomowym na Nagasaki. Dzięki stopionemu łańcuszkowi różańca, który był ich ulubioną modlitwą, rozpoznał zwęglone ciało swojej żony po trzech dniach od wybuchu bomby. Nagai znajdował się w krytycznym momencie w budynku uniwersytetu odległym zaledwie 700 metrów od epicentrum wybuchu. Chociaż sam odniósł poważne obrażenia i rany głowy, natychmiast ruszył na pomoc innym. Jego fachowa wiedza pomogła później światu zrozumieć tragiczne konsekwencje użycia bomby nuklearnej. Intensywny udział w ratowaniu ofiar wybuchu bomby atomowej, wcześniej nabyta białaczka, objawy rozwijającej się choroby popromiennej odbierały resztki siły Takashiemu, który zaczął żegnać się ze światem w obliczu nadchodzącej śmierci. A jednak, w sposób cudowny, on sam przypisał to wstawiennictwu Matki Bożej, choroba wycofała się i Nagai przeżył jeszcze 6 lat, mogąc w ten sposób napisać książkę „Dzwony Nagasaki”, która zyskała światowy rozgłos. Kiedy umarł, kondukt pogrzebowy miał się ciągnąć przez pięć kilometrów, a przemowa burmistrza Nagasaki nad jego trumną trwała półtorej godziny.
Muszę z żalem przyznać, że kiedy byłem w Nagasaki przechodziłem obok muzeum doktora Nagai, ale nie wstąpiłem tam. Nie miałem wówczas wiedzy, kim on był, moi przyjaciele mówili mi o słynnym lekarzu... Jego historię poznałem parę dni później w muzeum bomy atomowej, gdzie znajduje się różaniec jego żony. Niestety, nie było już czasu, aby ponownie wrócić do wspomnianego muzeum, które usytuowano w jego gabinecie. Może następnym razem?
Sh?saku End?
Ten pan, jak czytamy w Wikipedii, urodził się w Tokio jako drugi syn urzędnika bankowego i nauczycielki gry na skrzypcach. W 1926 roku jego rodzina przeniosła się do Mandżurii, gdzie jego ojciec został wysłany służbowo. Siedem lat później, po rozwodzie rodziców, wrócił z matką i bratem do Japonii. W Kobe jego matka zainteresowała się katolicyzmem i w wieku jedenastu lat End? został ochrzczony. W czasie II wojny światowej studiował i pracował w fabryce, a po wojnie rozpoczął studia romanistyczne. W latach 1950-1953 przebywał na stypendium we Francji i podjął tam pierwsze próby literackie, ale też zachorował na gruźlicę, co zaowocowało częstymi pobytami w szpitalach. W zgodnej opinii krytyków literackich najważniejszą warstwę jego twórczości stanowi próba ukazania duchowych rozterek Japończyka-chrześcijanina w tradycyjnie buddyjskim środowisku.
Osobiście jestem bardzo wdzięczny End?, ponieważ to „z nim” wędrowałem przez Nagasaki szukając śladów chrześcijaństwa i jakby jego oczami i słowami patrzyłem na dylematy katolików w Japonii. Jedna z moich japońskich przyjaciółek jest zachwycona jedną z postaci wymyślonych przez End?, która najpierw ma za złe Matce Boskiej, że zabrała jej narzeczonego, by później stopniowo zrozumieć wiarę chrześcijańską. Mogłem coś pomieszać, bo tej powieści jeszcze nie czytałem ;). No właśnie, w dalszym ciągu mam jeszcze kilka książek Sh?saku do przeczytania i czekam na film Martina Scorsese oparty o jego powieść „Milczenie”. I to by było na tyle, jeśli chodzi o trybuty wielkim Japończykom, o których nie mogłem nie wspomnieć. A o czym jeszcze nie napisałem w moich reportażach?
Sushi, kapsuły do spania i inne osobliwości
Jedzenie. Jest naprawdę fantastyczne! I akurat najmniej chodzi mi tutaj o wspomniane sushi. Japończycy odżywiają się bardzo zdrowo i jedzą określone rzeczy w określonych porach roku. Pamiętam, kiedy leciałem do Japonii z USA znajomi radzili mi, że koniecznie muszę tam zjeść kraba królewskiego. Jednakże gdy pytałem o to danie w Japonii patrzyli na mnie dziwnie. Okazało się, że i owszem, jest to znany przysmak, ale w zupełnie innej porze roku. Amerykanie, jak wiadomo, jedzą wszystko, kiedy chcą. Może dlatego wyglądają, jak wyglądają. Kuchnia japońska pełna jest glonów, wodorostów i innych warzywo podobnych zielenin, których nazw nawet nie znam. A poza tym mają wspaniałe zupy na bazie rosołów (ramen i udon), w których makaron jest tylko jednym z wielu składników (bo jeszcze ryby, owoce morza, bambus, wieprzowina itd., wszystko naraz w rosole!). No i tempura, czyli owoce morza i warzywa smażone w delikatnej panierce... Rewelacja! I bardzo podoba mi się ich specjalizacja: w jednym miejscu się je ramen, w innym sushi, jeszcze inne bary serwują tylko kurczaka, albo przepyszne placki okonmiyaki...
Nie mogę nie wspomnieć o moim ulubionym (nie tylko dlatego, że najtańszym) capsule hotelu. Nie ma tam pokojów, a jedynie kapsuły, czyli otwory w ścianach metr na dwa. I też da się tam wyspać (zakładając, że żaden sąsiad nie chrapie ;). Powinienem jeszcze koniecznie napisać o czymś bardzo wygodnym, co się nazywa washlet. I więcej nie zdradzę, bo czuję się lekko zaambarasowany, zainteresowanych odsyłam do Internetu.
Całkiem na koniec. Japończycy to wspaniali ludzie. Biorąc pod uwagę czas spędzony z ludźmi różnych narodowości i volumen rzeczy, których się od nich nauczyłem, Japończycy biją wszystkich na głowę. Są wspaniali, a jednocześnie tak zadziwiająco nieporadni i dziecinni, pełni problemów i schematów w relacjach, uzależnieni od pracy i często odlegli od Boga. Tradycyjni z jednej strony i bezkrytyczni wobec nowoczesności i całego tego postmodernizmu z drugiej. I mimo tego wszystkiego, a może z powodu tego wszystkiego, dla mnie po prostu: kochani!
Tekst i foto ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!