TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Marca 2024, 00:55
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Rodzina nie tylko na Święta

Rodzina nie tylko na Święta

Na czas Bożego Narodzenia budzi się w nas chęć pomocy bliźniemu. Szukamy różnego rodzaju spełnienia się. Oddajemy zakupiony produkt do koszyka dla potrzebujących, robimy paczkę dla podopiecznych domów dziecka. A niektórzy chcą nawet wziąć na ten konkretny czas dziecko z domu dziecka. Wydaje im się, że w ten sposób w święta Bożego Narodzenia zrobią dobry uczynek. W większości jest to tylko odruch serca, bez zastanawiania się, co potem. Zapewne ci, którzy to robią chcą dobrze, ale nie myślą o ich przyszłości.

W polskiej tradycji święta Bożego Narodzenia oprócz wymiaru religijnego mają również w sobie bardzo mocny element rodzinny. Szczególnie Wigilia jest czasem, gdy wszyscy starają się być razem, często przyjeżdżają z odległych miejsc po to, by zasiąść do wspólnego stołu. Czas ten sprawia, że stajemy się bardziej serdeczni, częściej myślimy o tych, którzy już odeszli, których już nie ma blisko nas. Przy stole zostawiamy jedno wolne miejsce. Potocznie mówimy, że to dla przypadkowego wędrowca, który akurat w ten wieczór nie będzie miał gdzie się podziać. Wiemy, że dla niektórych Boże Narodzenie jest okresem bolesnym, bo przypomina o ranach, jakie zostały im zadane przez rodzinę. Tak zapewne jest w przypadku osób, które nie mają rodziny, domu w pełnym tego słowa znaczeniu. 

Najczęściej są to dzieci, które z różnych przyczyn zostały na świecie same. Nie wiedzą, co to ciepło rodzinne, nie mają własnego domu. Przebywają w domach dziecka i najczęściej nie mają nadziei na rodzinne święta.

 

Nie tylko na święta

Owszem, ostatnio dzieje się tak, że przed Bożym Narodzeniem do domów dziecka w całej Polsce zgłaszają się ludzie, którzy chcą zabrać jednego z wychowanków na święta. Inne placówki same zabiegają o to, by jak najwięcej dzieci spędziło ten czas w rodzinnej atmosferze. Jest to dobry zwyczaj, ale z drugiej strony jest to też tylko jednorazowa akcja. Często to tylko chwilowy poryw serca i chęci zaopiekowania się „sierotą”, choć jak mówią ci, którzy znają rzeczywistość domów dziecka, tam nie ma sierot. Brzmi to dziwnie, ale tak jest. Większość dzieci ma rodziców, tylko że rodzice mają z różnych względów ograniczone lub odebrane prawa rodzicielskie. Myśląc o jakimś materiale świątecznym przyszedł mi do głowy pomysł na artykuł o rodzinie, która nie tylko od święta pomaga dzieciom, które znalazły się w trudnej sytuacji. I tak po kilku telefonach trafiłam do państwa Pawła i Małgorzaty Mrowińskich mieszkających w Kaliszu. Państwo Mrowińscy od ubiegłego roku prowadzą rodzinny dom dziecka. Dochowali się trójki własnych dzieci i zawsze myśleli o tym, by pomagać innym, szczególnie dzieciom, które nie mają prawdziwego domu. Myśleli o adopcji, ale nie spieszyli się z podjęciem decyzji, bo są ludźmi młodymi i mają jeszcze czas, by dojrzeć do tak odpowiedzialnej decyzji. Jednak Pan Bóg miał swoje plany.

 

Początkiem był Pan Jezus

Jak mówi pan Paweł wszystko zaczęło się podczas adoracji Najświętszego Sakramentu w jednym z kaliskich kościołów. Poszedł tam z własnymi prośbami, intencjami, które chciał przedstawić Panu Jezusowi, a Ten zrobił mu ,,psikusa”. - Wewnętrznie słyszałem głos, który mówił: „.co z tymi dziećmi?” Zastanawiałem się, o co chodzi, o jakie dzieci. Przypomniałem sobie wtedy o pewnej sytuacji rodzinnej, gdzie zdarzył się wypadek i dzieci zostały pozbawione matki. Dzieci zostawały formalnie bez opieki. Pomyślałem, że chodzi o te dzieci, o to, by im jakoś pomóc – mówił pan Paweł dodając, że ten głos się coraz bardziej nasilał i nie mógł skupić się na własnych intencjach.

Słyszę dalej od pana Pawła, że powiedział wprost Panu Jezusowi, że jeżeli Jego pragnieniem jest, by wziąć te dzieci i nimi się zaopiekować to dobrze, ale musi to być wspólna decyzja z małżonką. - Prosiłem Boga o jedno, jeśli to ma być Jego działanie i przez Niego, to niech będzie w jedności z żoną i z naszymi dziećmi. Kiedy podzieliłem się z żoną tym, co usłyszałem od Pana Jezusa powiedziała wówczas, że też o tym myślała – wspominał pan Paweł.

 

Odpowiedź na wołanie Pana

 - To było takie niesamowite, że w tym momencie sprawa pewnych dzieci sprawiła, że bardziej zaczęliśmy myśleć o stworzeniu takiego azylu, w którym znalazłyby miejsce maluchy pozbawione rodzinnego domu – mówił pan Paweł. Ku zaskoczeniu żony podjął pierwsze kroki w tym celu. Na początku zwrócili się do ośrodka adopcyjnego z zapytaniem, jak wygląda adopcja. Potem uczestniczyli w specjalnym kursie, który przygotowywał ich do tego, żeby zostać rodzicami zastępczymi. Pani Małgorzata wtrąca, że wiele rozmawiali z przyjaciółmi, którzy funkcjonują jako rodzina zastępcza. Wówczas zrodziła się myśl, czy czasem nie podjąć się większego wyzwania i nie pójść na całość, czy nie otworzyć rodzinnego domu dziecka. Jak się okazuje w Kaliszu takiego jeszcze nie ma.  – Po namyśle, ale przede wszystkim po naszych wspólnych modlitwach zdecydowaliśmy się utworzyć rodzinny dom dziecka – mówił pan Paweł. Jednak od pragnień, od podjęcia decyzji do zrealizowania droga była daleka – dodał. Zajęło im to dwa lata. Wpłynęły na to pewne wymogi prawne. Mrowińscy zwrócili się do władz miasta z prośbą o mieszkanie, gdyż własne było zbyt małe na prowadzenie takiej placówki. Jednak miasto nie było przygotowane na taką działalność. 

- Z pomocą Bożą, po wspólnych modlitwach wszystko się udało, udało się kupić dom i go wyposażyć. Wreszcie mogliśmy zacząć – mówił z radością pan Paweł dodając jeszcze, że dopóki były plany, by to małżonka zrezygnowała z pracy i została dyrektorem domu to wszystko „szło pod górkę”. Ale kiedy już podjęli decyzję, że to właśnie on zrezygnuje z pracy i zostanie dyrektorem placówki wszystko zaczęło się układać. Bo to przecież do niego zwrócił się Pan Jezus podczas adoracji. 

 

Jedność w wielości

Przyszedł wreszcie czas na przyjęcie dzieci. Jak mówią, mieli pewne sugestie, co do nich, ale tylko, jeśli chodzi o wiek. Mając trójkę własnych dzieci, musieli mieć przecież na względzie wspólne wychowywanie. Swoje dzieci zawsze wychowywali tak, by umiały wyciągać pomocną dłoń do innych i dlatego pociechy przyjęły decyzję rodziców bez wahania. Ich najstarsza córka chciała, by były to młodsze dzieciaczki. I tak do 5-osobowej rodziny przybyło jeszcze pięciu nowych członków. Pełnoprawnych, bo państwo Mrowińscy nie lubią i nie chcą mówić my i oni. Chcą, by to była jedna rodzina, by wszyscy mieli takie same prawa i oczywiście obowiązki.  - Dzieci, które do nas przyszły to rodzeństwo; czterech chłopców w wieku od 6 do 12 lat oraz pięcioletnia dziewczynka – mówi pani Małgorzata. - Dzieci wcześniej były rozdzielone, były w dwóch różnych domach dziecka. Na początku baliśmy się, jak to będzie z taką gromadą. Było głośno – uśmiecha się radośnie pani Małgorzata. Poza tym nie było większych problemów. Dzieci szybko zaaklimatyzowały się w domu. Szybko nawiązały relacje ze starszymi dziećmi. Państwo Mrowińscy bali się, jak to będzie ze wspólną modlitwą, z chodzeniem na Eucharystię. Pan Paweł mówił, że wcześniej, kiedy tylko jechali wspólnie gdzieś samochodem modlili się, nie wiedział, jak to przyjmą te dzieci. Jednak ku jego radości chętnie się z nimi modlą. Uczą się modlitw. W domu tradycją jest też to, że przed niedzielną Eucharystią rodzina zbiera się i rozważa słowo Boże. W Adwencie częściej. Dziś grono to się powiększyło, starsi chłopcy bardzo chętnie uczestniczą w tej tradycji. Chętnie chodzą do kościoła, są ministrantami. Jeden z chłopców dodaje, że bardzo lubią kiedy wujek, bo tak nazywają pana Pawła, czyta czytania i im je omawia. Drugi mówi, że maluchy to szybko się nudzą i idą się bawić. 

 

Rodzinne święta 

Nie mogłam się nadziwić atmosferą tego domu. Czuć było wielką radość, ciepło i życzliwość. No i oczywiście wielką wspólnotę. Nie mogłam więc nie zapytać o Święta. Święta w takim gronie z pewnością muszą być wspaniałe. Tyle ludzi przy stole. Jak się dowiedziałam dzieciaki przybyły do  domu Mrowińskich w ubiegłym roku 19 listopada. I kiedy przyszedł czas świąt Bożego Narodzenia, był to, można powiedzieć, czas sprawdzianu. Dzieci nie znały tradycji świąt, nie znały potraw, które spożywa się na kolację wigilijną. Pani Małgorzata mówi, że były zaskoczone tym, jak oni spędzają ten czas. A w ich rodzinie i domu kładzie się duży nacisk na przeżywanie świąt w sposób bardzo tradycyjny, a przede wszystkim na przeżycia duchowe. Dziś wszyscy czekają na ten dzień i to nie tylko ze względu na prezenty, ale jak mówi jeden ze starszych chłopców, czekają na powtórne przyjście Chrystusa. Są przekonani, że teraz już będą bardziej świadomie przeżywać czas świętowania. Świętowania w gronie rodzinnym. Pan Paweł dodaje, że nie wyobraża sobie, jak mogliby robić z żoną to, co robią bez Pana Boga. Bez modlitwy i zawierzania mu swoich trosk. 

 

Szara codzienność

Jak pisałam wcześniej, pan Paweł mówił, że dla podjęcia się takiego zadania trzeba było zrezygnować z dotychczasowego życia. Mężczyzna zrezygnował z pracy zawodowej i zajął się domem. Jest teraz przede wszystkim dyrektorem założonego domu rodzinnego, a poza tym, jak sam mówi: fryzjerem, kucharką, opiekunką, psychologiem, no i wychowawcą. Często z żoną nie mają czasu dla siebie. Pan Paweł wyznał, że czasami robią sobie randki, które polegają na tym, że zamykają się na 15 minut w pokoju, gdzie przy kawce i ciastku spędzają chwile tylko we dwoje. Oczywiście nie zawsze się im to udaje, przy takiej gromadzie zawsze ktoś coś chce. Korzystając z uprzejmości znajomych czasami udaje się państwu Mrowińskim gdzieś wyjść. Najbardziej zależy im na wspólnym wyjściu na sobotnie spotkania wspólnoty rodzin przy parafii św. Rodziny w Kaliszu. Rodzina jest dla nich najważniejsza i pragnieniem ich jest, by o rodzinie, o jej wartościach mówiło się coraz więcej w każdej dziedzinie życia. Wracając do obowiązków, prowadząc taką działalność jest bardzo wiele pracy papierkowej, ,,jeżdżenie” po urzędach itd.  - Istniejemy jako jednostka budżetowa i musimy rozliczać się z powierzonych nam środków. W ostatnim czasie spełniło się ich marzenie o stworzeniu dzieciom domowej świetlicy. I dzięki pomocy innych powstała ona zaledwie w trzy dni. Mają teraz miejsce, gdzie mogą razem się bawić. Jest to taki mały, wielki prezent na święta. Często siadają razem gromadką i oglądają filmy. 

Po wizycie w tym szczególnym domu, po doświadczeniu miłości, którą czuło się w powietrzu, mogę tylko powiedzieć: szkoda, że nie ma więcej takich domów. Domów, gdzie najmniejsze pociechy znajdą prawdziwą rodzinę i zaznają szczęścia bycia dzieckiem. Dzieci były po prostu szczęśliwe, że są razem i że mają tak wspaniałego wujka i ciocię. Powtarzały to często. Patrząc na ich oddanie można być pewnym, że dzieci idąc w dorosłe życie wyniosą prawdziwe wartości. W dzisiejszym świecie jest to bardzo ważne.

Arleta Wencwel

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!