TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 28 Marca 2024, 15:50
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Przy drodze do Jerozolimy

Przy drodze do Jerozolimy

ziemia swieta

Po rozstaniu z qumrańskimi grotami udajemy się w stronę Jerozolimy. Rozpoczynamy wstępowanie do Miasta Świętego. Idziemy tak, jak wędrowały rzesze pielgrzymów, począwszy od czasów Salomona, gdy na jednym ze wzgórz, nieopodal pałacu królewskiego, wzniesiono mury świątyni.

Droga raz wznosi się, raz opada. Zakręca licznymi serpentynami. U jej początków, na pierwszych kilometrach, gdy z naszych oczu zniknęła już panorama Jerycha, współcześnie ustawiony drogowskaz zaprasza do odwiedzenia meczetu proroka Mojżesza. To nie pomyłka. Ta starotestamentowa postać jest także czczona w świecie muzułmańskim. Oczywiście interpretacja jej roli w dziejach jest zdecydowanie różna od tego, co przekazuje tekst biblijny. Nie wdając się teraz w szczegóły zmierzamy do tego miejsca modlitwy. Według arabskiej tradycji tu właśnie znajduje się grób Mojżesza. Oczywiście ma on charakter czysto symboliczny. Pamiętamy przecież, że Biblia podkreśla, iż nikt nie wie, gdzie ów grób się znajduje. Ostatnim miejscem, w którym pojawia się jego osoba jest góra Nebo położona na wschodnim brzegu Morza Martwego. Tym, którym była bliska osoba Mojżesza nie przeszło przez myśl, iż jego ciało mogło zostać pochowane poza Ziemią Obiecaną. Klimat nie pozwalał też na jego dalszy transport. I tak domysły, legendy i przypuszczenia przyczyniły się do powstania symbolicznego grobu. Określa się go mianem cenotafu. Swym kształtem przypomina maleńki dom, zakończony półkolistym dachem. Cały jest przykryty zielonym materiałem. Od reszty pomieszczeń jest oddzielony kratą. Przylega doń meczet. Na zewnątrz usytuowano mur chroniący sanktuarium. Do muru przylegają liczne pomieszczenia. Służyły one jako pokoje. Całość bowiem budowli to dawny karawanseraj – rodzaj zajazdu dla podróżnych, głównie arabskich pielgrzymów, którzy zatrzymywali się tutaj w drodze do Mekki lub podczas powrotu z tej wyprawy.

Taką pielgrzymkę każdy wyznawca islamu powinien odbyć raz w swoim życiu. To właśnie od tych pomieszczeń zaczęła się w XIII w. po Chr. historia tego miejsca. Przez okna poszczególnych pokoi możemy jeszcze raz podziwiać przepiękne krajobrazy Pustyni Judzkiej i zarys Wyżyny Transjordanii. Uwagę przykuwa okoliczny cmentarz. Dość zaniedbany. Tu nie przykłada się tak wielkiej wagi do wyglądu grobów i cmentarzy. W tym przypadku dochodzi jeszcze jedna sprawa. Ten cmentarz skrywa ciała osób, które zmarły w drodze do świętego miejsca lub podczas powrotu. Traktowane są więc przez muzułmanów jako te, od których Bóg – z jakichś powodów związanych z ich życiem – odwrócił swe oblicze. Na koniec wspomnijmy o jeszcze jednej – dość przykrej rzeczy – stąd w Wielki Piątek ruszały hałaśliwe procesje w stronę Jerozolimy, by zakłócać powagę obrządków chrześcijańskich. Jednak pod koniec lat 40. rząd Jordanii, do której ówcześnie należał ten teren, zakazał tego typu prowokacyjnych zachowań i na szczęście sprawa ta należy dziś do przeszłości. Opuszczamy meczet. Wracamy na drogę prowadzącą do Jerozolimy. Idziemy pod górkę. To właściwie mało powiedziane. Zaczynamy się wspinać na znaczne stromizny. Do tego jeszcze upalne słonce. I znikąd cienia. Mijamy punkt, na którym zaznaczono poziom Morza Śródziemnego. Na odległości kilku kilometrów różnica 400 m wysokości. Dziś jest w tym miejscu dobrze przygotowany parking, na którym zawsze czeka wielbłąd. Jeden i ten sam. Myliłby się ten, kto myślałby, że można go wynająć na podróż w głąb pustyni lub do któregoś z okolicznych miast (to znaczy Jerycha lub Jerozolimy). Z błędu wyprowadza nas właściciel zwierzęcia. Z uśmiechem oferuje możliwość wejścia na wielbłąda, zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia, a nawet niewielkiej rundy po parkingu. Cena od jednego do kilku dolarów. Zawsze jacyś chętni się znajdą. Pamiątka miła, miejsce nietypowe. Tylko czasem ma się wrażenie, że wielbłąd większą sympatią darzy tych, którzy fotografują się przy napisie wyrytym na kamieniu informującym o zmianie wysokości. Ale przecież z czegoś trzeba żyć, szczególnie tu na pustyni.
Wspomniane spotkanie zazwyczaj kończy się miło dla wszystkich stron. Ale na tej drodze nie zawsze tak było. Jeszcze do niedawna pielgrzymowanie bardziej odległymi terenami, jak ten, wiązało się z ryzykiem utraty dobytku, a nawet życia. Wąska droga, rozpadliny skalne, szybko zapadający zmrok to atuty miejsca odpowiedniego dla ludzi o niecnych zamiarach. Wystarczy brak doświadczenia podróżnika lub odłączenie się od grupy. Nie mówiąc o pojedynczych kupcach czy wędrowcach. Jeszcze w XIX w. po Chr. ten teren był miejscem napadów licznych band. Podobnie działo się w czasach Jezusa. Ludzie niosący towary lub pieniądze do Jerozolimy, bądź wracający z nimi. Wiele dogodnych miejsc do uczynienia zasadzki. Wystarczyło tylko cierpliwie czekać. Warto jeszcze dodać, że droga w czasach rzymskich biegła bliżej potężnej rozpadliny zwanej obecnie Wadi Kelt. Wprawdzie w okolicy była woda, ale teren choć malowniczy, był bardzo trudny do pokonania. Nie dawał pola manewru czy ucieczki. Dla wielu wędrówka tą drogą mogła być ostatnią w ich życiu.

To właśnie to miejsce stało się tłem przypowieści Jezusa o dobrym Samarytaninie. Pewnego człowieka schodzącego z Jerozolimy do Jerycha napadli zbójcy. Ograbionego i zranionego zostawili przy drodze. Możemy sobie wyobrazić, jaki los czeka tego człowieka leżącego w upalnych promieniach słońca. Co będzie po zapadnięciu zmroku, gdy pojawią się zwierzęta pustyni. Do tego zakrwawiony człowiek jest nieczysty. Dlatego mijają go kapłan i jego pomocnik lewita. Idą do Jerozolimy, do świątyni. Krew może wykluczyć ich ze służby świątynnej. Inaczej czyni Samarytanin, uważany za wroga. Zalewa rany oliwą i winem, które były używane jako środki lecznicze. Zawozi do przydrożnej gospody. Pokrywa koszty pobytu i zapewnia wyrównanie dalszych przy swym powrocie. Tą przypowieścią Jezus odpowiada na pytanie: kto jest moim bliźnim? Komu mam pomagać? Czy przypowieść ta była relacją o jakimś konkretnym wydarzeniu?  Niekoniecznie. Choć z pewnością opierała się na zdarzeniach rozgrywających się na owej drodze. W przeciwnym wypadku byłaby mało zrozumiała i niewiarygodna dla słuchaczy. Inaczej podeszli do tej kwestii krzyżowcy. Przy drodze, nieopodal miejsca, z którego widać Jerozolimę, zbudowali niewielki zamek strzegący drogi. Miejsce to określano mianem „Gospody Dobrego Samarytanina”. Dziś odrestaurowane fragmenty służą turystom, a wszystkim przejeżdżającym przypominają: bliźni to ten, kto przychodzi potrzebującemu z pomocą.

Tekst i foto ks. Krzysztof P. Kowalik

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!