Pomaganie - obowiązek, czy lans w mediach?
Szef wszedł do biura z tacą pełną pączków, zaparzyliśmy kawę. Tegoroczny tłusty czwartek rozpoczęliśmy jednak od gorzkich informacji. Zaczęło się. Rosja zaatakowała Ukrainę. Od dziecka słyszałam opowieści o drugiej wojnie światowej i dowiedziałam się z nich, co znaczy prawdziwe okrucieństwo. Kiedy we własnym życiu doświadczyłam wybuchu wojny, w głowie uruchomiło się automatycznie milion strachów i obaw.
Co prawda to nie mój kraj został napadnięty, ale kraj sąsiedzki to i tak wiele. Zbyt wiele jak na luty, zimę i padający nadal śnieg. Matki z dziećmi, starsze osoby uciekające w strachu przed wojną. Zostawili wszystko, co mieli, chroniąc życie swoje i dzieci. Praktycznie każda rodzina została rozdzielona. Codziennie drżą o los tych, którzy zostali na froncie Ukrainy. Jestem matką i nie wyobrażam sobie, jak wielkie cierpienie muszą przechodzić ci ludzie. Jak ogromny strach ich obezwładnia, kiedy słyszą nadlatujące bomby. To potwornie przykre i przerażające, że w XXI wieku taka sytuacja ma miejsce. Sądziłam, że ludzkość na tyle rozwinęła się cywilizacyjnie, że do takich form agresji nigdy więcej nie dojdzie. Łzy cisną się do oczu, kiedy widzimy przestraszone twarze tych, którym udało się uciec.
W szkołach i przedszkolach zorganizowano zbiórki dla uchodźców. Postanowiliśmy się dołączyć i wybraliśmy się rodzinnie na zakupy. Muszę przyznać, że miłym widokiem były pustki na półkach sklepowych z produktami z listy najpotrzebniejszych produktów. To znaczy, że wiele osób ruszyło z pomocą. Zorganizowana została również zbiórka pieniędzy w firmie, gdzie pracuję. Zebraliśmy naprawdę dużą sumę, zrobiliśmy zakupy. To całkiem sporo, ale okazuje się i tak być kroplą w morzu potrzeb. Nie zmienia to jednak faktu, że nadal gotowi jesteśmy pomóc w miarę możliwości, jak tylko będziemy mogli. Dlaczego? Bo jesteśmy ludźmi.
Wyjątkowość sytuacji pokazuje, jacy naprawdę jesteśmy, czym się podzielimy. Pieniędzmi, ubraniami, jedzeniem, dachem nad głową. Są tacy, którzy nie mają najmniejszego zamiaru dać od siebie czegokolwiek i nie jest im z tym źle. Twierdzą, że pomoc jest w zasadzie głupotą. Nie rozumiem tego, jako kobieta i matka bardzo współczuję tym, którzy z dnia na dzień zostali pozbawieni wszystkiego, niejednokrotnie dzieci miały na sobie dwa dni te samą pieluszkę, a dla siebie nie mają nawet bielizny na zmianę. Uważam, że brak empatii z mojej strony świadczyłby o dość głębokim zaburzeniu osobowości. Zdrowemu emocjonalnie ciężko jest się nie poruszyć wewnętrznie. Nigdy, przenigdy nie chciałabym znaleźć się na miejscu tych kobiet. Dywagacje polityczne, wyciąganie faktów historycznych sprzed lat, do momentu tu i teraz, uważam za nieetyczne. Moim ludzkim obowiązkiem jest wyciągnąć rękę do kogoś, kto tej pomocy potrzebuje. W większości są to osoby niewinne, a w dużej części dzieci.
W mediach pojawiło się mnóstwo informacji, zdjęć i filmików nagranych o tym, kto ile dał. Udokumentowanie zmaterializowanych środków pieniężnych jak najbardziej powinna mieć miejsce, ale niestety zauważam bardzo dużo przechwałek i lansu w pomaganiu. Czy aż tak bardzo trzeba udowadniać światu, że ma się dobre serce?!
Przypowieść Jezusa o miłosiernym Samarytaninie jest na dzisiejsze tygodnie bardzo aktualna. Bez zbędnych rozmyślań, na ile dana osoba zasługuje na miłosierdzie, Samarytanin po prostu pochylił się nad potrzebującym. Człowieczeństwo zostało oddane drugiemu człowiekowi. Tak właśnie powinno być. To dla nas wszystkich ogromny sprawdzian, którego efekty powiedzą o nas więcej niż jakiekolwiek słowa.
Katarzyna Krupińska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!