TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 23 Sierpnia 2025, 07:46
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Pan powołuje a Porto pracuje | dzień 15

Pan powołuje a Porto pracuje  | dzień 15 

Sam sobie pielgrzymuję, sam nocuję i sam się delektuję fajną kolacyjką. Bywa i tak. Nawet w wielkim mieście.

Dzisiaj rozpoczynam trzeci tydzień pielgrzymowania i z jednej strony bardzo się cieszę, bo jednym z powodów, dla których tak długo czekałem na swoje kolejne Camino był fakt, że nie uznaję zbyt krótkich tras. Tak jakoś mi się we łbie ukształtowało, że na dwa tygodnie to nawet nie ma co wychodzić. Może również dlatego, że na moim pierwszym Camino, po dwóch tygodniach zaczęło mnie boleć prawie wszystko i pielgrzymka stała się też cierpieniem, a poza tym, rzeczywiście po dwóch tygodniach następuje jakiś reset, takie odrealnienie, przestaje się dokładnie liczyć czas, normalność jest gdzieś daleko i wchodzi się w taki… tryb (?) bardzo pierwotny, niewielkich potrzeb i głębokiego przeżywania rzeczy najnormalniejszych na świecie. Nie wiem, czy coś z tego zrozumieliście, ale tak się właśnie czuję.

Ale z drugiej strony, jest mi trochę smutno, bo Celine i Alessio idą w drugą stronę, do Fatimy, więc na trasę wyruszam sam. Tutaj też jest taka refleksja natury ogólnej: jak na początku szedłem przez dobrych kilka dni samiutki i już sobie tak wszystko super ustawiłem, kiedy jaka modlitwa, ile Różańców śpiewanych, ile recytowanych, to mi tak dobrze było w tej samotności, że aż się trochę krzywiłem, kiedy Włoch Giuseppe poprosił byśmy szli razem. A teraz, jak znowu jestem sam, to mi się przykrzy za Giuseppe, Danielą czy nawet za kalifornijskim Chińczykiem Makiem. Dziwna jest natura pielgrzyma, przyznacie, prawda?

Porto pracuje, ale miejsca dla mnie brak

W każdym razie idzie mi się świetnie i fizycznie nie mam żadnych, ale to żadnych nawet najmniejszych dolegliwości. A poza tym mam dzisiaj naprawdę krótką trasę, bo po wczorajszych 44 kilometrach dzisiaj zaledwie 20. No i dochodzę do Porto, czyli sprawdza się mój mały plan: pięć dni do Fatimy, pięć dni do Coimbry i pięć dni do Porto. Będzie oczywiście okazja do małego zwiedzania, bo na miejsce powinienem dotrzeć około południa. Jak może pamiętacie mam do zweryfikowania nieco przerobione przeze mnie portugalskie powiedzenie: Lizbona się bawi, Coimbra studiuje, Fatima się modli, a Porto pracuje. Trzy miasta mam już pozytywnie zweryfikowane, dzisiaj kolej na czwarte.

Trasa nie jest szczególnie trudna, a do odnotowania jest z pewnością jej trakt, który pamięta czasy rzymskie. W każdym razie już o 11.00 jestem nad rzeką Douro i podziwiam panoramę Porto przy wspaniałej pogodzie. Przechodzę nad rzeką mostem Dom Luis I, a szlak prowadzi prosto do katedry. Niestety kolejka do kasy biletowej jest tak długa, że postanawiam najpierw dotrzeć do miejscowego albergue i zarezerwować sobie nocleg. Po drodze odwiedzam kilka kościołów, modlę się w jednym z nich należącym do karmelitów, potem krótko spaceruję po budynku stacji kolejowej Sao Bento, której atrakcją są przepiękne azulejos przedstawiające sceny z historii Portugalii. Potem kieruję się do albergue. I muszę wam powiedzieć, że już w tym momencie doskonale wiem, że fraza „Porto pracuje” jest absolutnie prawdziwa. Do bólu! Porto pracuje, bo żeby obsłużyć taką masę turystów, jaka się przewala przez to miasto, muszą ciężko pracować dziesiątki tysięcy ludzi, a może nawet i setki. To jeden dowód na „Porto pracuje”. A drugi? Proszę bardzo: Porto to jeden wielki plac budowy. Non stop słychać odgłosy ciężkich maszyn, dźwigów, młotów pneumatycznych i co rusz trzeba omijać zamknięte na czas remontów ulice i strefy miasta. Więc Porto pracuje jak jasna cholera! W sumie to człowiek sobie myśli, że mogłoby pracować trochę mniej, byłoby przyjemniej, ale jest jak jest ;)

Do albergue docieram dokładnie o 12.40, a więc w porze, w której spokojnie mogę oczekiwać wolnych miejsc, ale to jest Porto babe, a Porto pracuje, „turystów jak mrówków” i albergue z tanim noclegiem przyciąga nie tylko pielgrzymów (zawsze można powiedzieć, że właśnie tutaj się zaczyna Camino, bo wielu tak właśnie robi, a nikt nie sprawdzi czy naprawdę jutro pójdziesz dalej). Więc albergue ni tylko jeszcze nie jest otwarte, ale już wisi na nim kartka z napisem: Sorry, we’re full. Nawet nie trzeba szczególnie dobrze znać angielskiego, żeby zrozumieć, że tu się dzisiaj nie przenocuję. Na szczęście jest booking.com. Nie jest za tanio, ale mam cały apartamencik nie daleko od centrum dla siebie!

Decyzje, refleksje i bacalao

Po prysznicu, a także prywatnie sprawowanej Mszy w „moim apartamenciku” ruszam ponownie w miasto. Wracam do katedry, gdzie już prawie wcale nie ma kolejki, a ja i tak - jako ksiądz - jestem wpuszczony za darmo i po raz enty dziękuję Bogu, że mnie wybrał na swojego kapłana ;) Spokojnie zwiedzam przepiękną budowlę, w której czci się Matkę Bożą, patronkę miasta, gdzie spotykam też grupę młodych Czechów, jest ich dziewięcioro, wszyscy z olbrzymimi plecakami, dzisiaj rozpoczynają swoje Camino. W ogóle wydaje mi się, że od jutra na trasie będzie gęsto! I właściwie w tym momencie podejmuję decyzję, że pójdę wzdłuż morza, czyli szlakiem litoral. Jest dłuższy niż ten wewnątrz lądu, ale ufam, że piękniejszy i na pewno ma mniej górek, a ja na górkach męczę się niemożebnie.

Spędzam jeszcze trochę czasu na placu przed katedrą, gdzie jest wspaniała atmosfera z ulicznymi grajkami, a potem postanawiam zjeść nieprzypadkową kolację. Trochę mnie inspiruje fotka przysłana mi przez Niemkę Danielę, na której widać ją na wspólnej kolacji z Giuseppe, parą amerykańsko - chińską i Francuzem - wszyscy kompani z drogi zapoznani również przeze mnie w ostatnich dniach. Oni razem, a ja sam. Dlatego decyduję się na kolację nieprzypadkową, co znaczy, że nie wybieram restauracji na chybił trafił, ale powierzam się kulinarnemu doświadczeniu mojej japońskiej przyjaciółki Miyuki, która raz dwa podsyła mi namiary knajpki na wybrzeżu, gdzie serwują świetne bacalao, czyli dorsza. I tam kończę mój dzień w Porto. Dzień piękny również dlatego, że modląc się Godziną Czytań z Brewiarza znajduję słowa proroka Jeremiasza: „Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść”. Słowa z mojego obrazka prymicyjnego, które otworzyły mnóstwo pięknych wspomnień. Dobrze, że pozwoliłem się uwieść… I wcale mi nie chodzi o wejściówkę do katedry za darmo ;)

Grijó -> Porto 44 km
Jednym z najwspanialszych kościołów Porto jest Igreja e Torre dos Clerigos należący do konfraterni, której celem było zabezpieczenie bytu materialnego dla… ubogiego kleru.

Tekst i zdjęcia Ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 15

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!