Pamiętaj, zawsze w prawo! | dzień 8
Co takiego jest w człowieku, że kiedy wszystko mówi mu, że ma postąpić w jeden sposób, on jednak decyduje się na inne wyjście? Czy to może być diabeł?
Budzik w komórce delikatnie zadzwonił o 6.30 i szybko go wyciszyłem, ponieważ wiem, że Riccardo, Portugalczyk który był jedynym oprócz mnie gościem świetnego albergue w Calvinios, lubi sobie pospać i nie spieszy się z wyjściem na trasę, więc nie chcę go budzić. Zwłaszcza, że wczoraj rozmawialiśmy do późna w nocy, może jeszcze będę miał okazję do tych naszych rozmów powrócić. W każdym razie, po wyciszeniu budzika, zanim jeszcze poderwę się z łóżka z pewną dozą lęku poruszam kończynami dolnymi, dotykam stóp i mięśni i... nic. Nic mnie nie boli! Od tygodnia jestem w drodze, rozpoczynam ósmy dzień wędrówki i nic mnie nie boli, absolutnie nic mi nie dolega, nie mam żadnego odcisku, najdrobniejszego nawet pęcherzyka. Cieszy mnie to oczywiście bardzo, bo 14 lat temu, podczas pierwszego Camino zaczynałem odczuwać pierwsze dolegliwości na tym etapie. A przecież nie jestem winem ze świetnego rocznika, które z wiekiem staje się coraz lepsze... Jest to dla mnie pewną tajemnicą, ale bardzo radosną. Pełen więc entuzjazmu wyskakuję z łóżka i po szybkim prysznicu wyruszam w drogę. Przede mną niedługi etap, bo planuję około 20 kilometrów, ale jak się okazuje jest to trasa, którą świetnie oddają słowa starej piosenki Kory i Maanamu: „z dołu do góry, z góry na dół, z ciemności w słońce, z ciszy w krzyk...”. Czasami więc, kiedy mogę, czyli raczej jak jest z górki, podśpiewuję sobie te słowa i ciężko sapię, kiedy grawitacja jest na moją niekorzyść.
Anioł siedział z prawej strony przybytku
Teraz będzie krótka dygresja, chyba raczej nie teologiczna. Spotkałem się z taką tezą, miał ją popierać pewien były ojciec duchowny seminarium w Kaliszu, którego znam i bardzo szanuję, ale nie usłyszałem jej od niego, lecz od jego wychowanków. Chodzi mianowicie o to, że jak mamy dylemat czy pójść w lewą czy prawą stronę, należy zawsze pójść w prawo. Owi wychowankowie wyjaśniali mi, że ojciec tłumaczył to faktem, że anioł, który zwiastował Zachariaszowi narodzenie św. Jana Chrzciciela, ukazał mu się w przybytku Pańskim po prawej stronie. Albo może chodziło o tego anioła, który w Ewangelii wg św. Marka stał po prawej stronie pustego grobu? Tak wam to opisuję, jak mi to tłumaczyli ci wychowankowie, w sumie wiedzieli, że dzwoni, ale nie wiedzieli, w którym kościele. W każdym razie gdy jest dylemat, trzeba iść zawsze w prawo, a nie w lewo. Teza ta podoba mi się z absolutnie pozabiblijnych i pozateologicznych przyczyn, możecie się zresztą domyślać, a dodatkowo wiele lat temu miałem takie doświadczenie, kiedy miałem do wyboru skręcić w lewo albo w prawo, wahałem się do ostatniej chwili, aż w końcu skręciłem w lewo i w konsekwencji (nie bezpośredniej) kilka minut później straciłem prawo jazdy za nadmierną prędkość (nie pochwalam absolutnie przekraczania prędkości). I teraz wracamy już na trasę ósmego dnia mojego Camino. Szedłem sobie samotnie, ale wesoło przez las i nagle natrafiam na stojące obok siebie dwie tabliczki wskazujące kierunek marszu. Jedna wskazuje drogę lekko w prawo, druga sugeruje dość ostry zakręt w lewo. I wyraźnie pod górkę. Nie lubię takich sytuacji i zaczynam się zastanawiać. W głowie rąbie mi jak dzwon głos: zawsze w prawo! Zawsze w prawo! Ale sobie myślę, że to może taka podpucha: nabiorę się, żeby nie iść pod górkę, pójdę w prawo, a potem pewnie się zacznie ostra jazda. I wbrew dzwonowi w głowie idę w lewo. Droga jest coraz bardziej stroma, ale ja ostro idę, nawet nie mam zadyszki, normalnie prawie frunę. Z daleka dobiega dźwięk pił karczujących, a w nozdrzach czuję silny zapach świeżego drzewa, który uwielbiam, jakbym nie był księdzem albo dziennikarzem, albo polonistą, albo historykiem, albo podróżnikiem, na bank byłbym stolarzem! Wreszcie kończy się podejście pod górę, zapach drzewa jest nadal silny, ale zapach tryumfu jeszcze silniejszy, jednak kiedy droga się wyrównuje nagle natrafiam na zwały ściętego drzewa położonego w poprzek mojej drogi. I nie są to grube pnie, ale bardzo cienkie, niemal jakby wielkie gęste krzaki. Wydaje mi się, że kilka metrów drogi jest zajęte, więc pomimo mężczyzny w koparce, który gestem ręki sugeruje mi wejście w las i obejście zawalonego drzewami odcinka drogi, ja uśmiecham się szeroko, unoszę w górę kciuk prawej dłoni na znak, że wszystko jest ok i zaczynam przedzierać się przez przeszkodę, która wydawało mi się, że zajmuje kilka metrów. Akurat! Kilka metrów! Po jakichś 10, 15 metrach nie było widać końca, a było naprawdę ciężko, bo ciągle się zapadałem. Mężczyzna w koparce aż wyłączył sprzęt, oparł łokcie na kierownicy i przyglądał mi się ze zdumieniem. Powinienem był się wrócić po kilku metrach, ale pomyślałem sobie, że... nie dam mu tej satysfakcji i dam radę! Co ja się tam umęczyłem, Bóg jeden wie i nie będę wam tutaj opisywał, jakimi słowami opisywałem swoją własną głupotę. Nie wiem ile to trwało, ale jakimś cudem dotarłem do końca tej przeszkody. Potem już było spokojniej choć ciągle z góry i pod górę. Natomiast, podobnie jak w inne dni, nieustannie mijam piękne, stare i młode, gaje oliwne.
Nie wszystko złoto co się świeci
Do Alvaiazere, które jest moją metą docieram w dobrej formie, w końcu to trzeci dzień z rzędu, kiedy robię zaledwie około 20 kilometrów. I muszę przyznać, że albergue z zewnątrz robi piorunujące wrażenie. Super! I pewnie bym się tam wpakował z radością, ale dwie Polki, które spotkałem wychodząc z Tomar wyraźnie mnie przestrzegły, że właśnie w tym imponującym z zewnątrz albergue są pluskwy. Chwała Panu za te dziewczyny! Nie nabrałem się, ale zobaczcie na zdjęciu, jak super to albergue wygląda! Znalazłem jakiś hostel, było trochę drożej, ale w jedynce i bez towarzystwa pluskwiaków różnoskrzydłych, które nocą żywią się ludzką krwią! Brrrrr.
Tekst i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 8
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!