Ojcze
Wiele lat temu, kiedy byłem proboszczem we włoskiej parafii, udaliśmy się razem ze wspólnotą młodzieżową do pewnej groty w górach, która służyła jako kaplica dla małych grup przeprowadzających rekolekcje.
Pojechaliśmy tam, aby w takich odmiennych niż zwykle klimatach odbyć nasze cotygodniowe „spotkanie w duchu Taizé”. Był to swoisty Krąg Biblijny, podczas którego rozważaliśmy wspólnie Ewangelię z przyszłej niedzieli, przeplatając refleksje śpiewem kanonów z Taizé. W grocie panował półmrok i nie było w niej nic oprócz krzyża na ścianie, cała reszta była dokładnie taka, jaką ją Pan Bóg stworzył, bez żadnej ingerencji człowieka. Ktoś zaproponował, aby zamiast Ewangelii rozważyć modlitwę „Ojcze nasz”. Muszę tu zaznaczyć, że podczas naszych spotkań nigdy nie było przymusu zabierania głosu, można było tylko się przysłuchiwać i modlić się śpiewem kanonów i było parę osób bardzo skrytych (tak, tak, nawet pośród Włochów się takie zdarzają), które rzeczywiście nigdy głosu nie zabierały i jedną z nich był Pino (Giuseppe). W półmroku groty śpiewaliśmy więc kanony i różne osoby zabierały głos, komentując od siebie wybrane wersety Modlitwy Pańskiej. Najczęściej te refleksje zaczynały się od słów: „Mnie najbardziej uderzają słowa...” i tu następował werset, a potem wyjaśnienie, dlaczego akurat ten fragment robił wrażenie. Wydawało się, że nasze refleksje zmierzają ku końcowi, gdy niespodziewanie po wybrzmieniu jednego z kanonów, gdzieś spod ściany rozległ się głos, którego właścicielem – ku zdumieniu wszystkich – był Pino. Powiedział tak: „Mnie najbardziej uderza słowo ojciec” i zamilkł. Nie powiedział nic więcej i zapadła cisza, której nikt nie ośmielił się przerwać. Pino kilka lat wcześniej wraz ze swoją małżonką stracili upragnionego synka kilkadziesiąt godzin po urodzeniu. Mieli co prawda już córkę Walentynę, ale marzyli o Lorenzo. I cieszyli się nim tylko kilkadziesiąt godzin. Pino ciągle nie mógł sobie z tym poradzić i słowo „ojciec” w jakiś sposób było dla niego traumą. Bo chciał być ojcem syna, ale zostało mu to zabrane. Bez względu na to jak staraliśmy się mu pomóc, uważał się za winnego. Albo może, że Bóg go uznał za niegodnego. Wyszliśmy z tej groty w milczeniu i pojechaliśmy do domu właściwie w ciszy.
Za każdym razem kiedy ktoś zwraca się do mnie „Ojcze”, a czasami się zdarza, choć nie za często, bo jednak na wsi dominuje swojskie „Proboszczu”, przypomina mi się Pino. I jednocześnie budzi się we mnie lęk, czy ja na to miano zasługuję. Na całe szczęście mamy celibat i nie musimy się mierzyć z biologicznym ojcostwem (pewnie byłbym beznadziejny, bo kochałbym dzieci szaleńczo i nieodpowiedzialnie), ale mamy być ojcami w świecie, któremu coraz bardziej ojców brakuje. Ostatnio jeden z kolegów zwierzył się, że nie lubi jak nasz biskup mówi do niego „ojcze” i jak się dobrze zastanowić, to pewnie ma rację (temat ojcostwa biskupów wobec księży i wiernych też wymaga głębszej refleksji). Ale znacznie ważniejsze jest to, czy jesteśmy ojcami dla naszych parafian i dla tych, którzy naszymi parafianami nie chcą się nazywać. Ważne jest też to, jak wspieramy ojców rodzin, również tych, których dzieci nie chcą żyć ich ideałami. A to dzisiaj często się zdarza. Wystarczy zobaczyć, na innym choć nie mniej ważnym polu, co robi zjednoczona Europa z ideałami swojego ojca założyciela Roberta Schumana...
Na zakończenie chciałbym jeszcze powiedzieć coś, czego mi się nigdy nie udało powiedzieć, wtedy kiedy powinienem był to uczynić. Miałem na to jakieś 21 lat, bo tyle miałem jak umarł mój ojciec. Ale nie zdążyłem. No to teraz. Tato, kocham cię, byłeś dobrym ojcem.
Ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!