TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 20 Kwietnia 2024, 12:17
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Od Świętego Jakuba do Świętego Jakuba

Od Świętego Jakuba do Świętego Jakuba

monika

Rok Wiary, czyż to nie idealny czas na pielgrzymowanie? Spakowałam więc wszystkie niezbędne rzeczy do mojego plecaka (8 kg) i w drogę. Wyruszyłam do Barcelony z Tłokini – parafia Świętego Jakuba, a właściwie z Poznania (samolotem). Kolejny dzień w Barcelonie był typowo turystyczny, a od godz. 21. czekała  mnie noc spędzona w autobusie w drodze do Leon, nad ranem byłam więc już na miejscu.
Było przed 7. rano, gdy przechodziłam przez wyludnione Leon. Kiedy dotarłam pod katedrę, spotkałam wybierających się w trasę pielgrzymów z plecakami z obowiązkową muszlą - znakiem rozpoznawczym Camino. Wczesna pora, sobota – i gdzie tu kupić credencial, czyli obowiązkowy paszport pielgrzyma, w którym kolekcjonuje się stempelki. Po kilku minutach zorientowałam się, że nikt w Hiszpanii nie mówi po angielsku i razem z poznanym Włochem poszukaliśmy albergue - schroniska dla pielgrzymów, gdzie mogliśmy zakupić owy credencial, ja podwójnie, bo na Camino de Salvador dostaje się specjalny paszport na drogę z Leon do Oviedo…, a na tę właśnie drogę się zdecydowałam.
Pierwsze kilometry trasa biegnie równolegle z Camino Frances, najbardziej obleganą trasą, ale jako jedyna uciekłam w prawo. Nie przeszkadzały mi 34 stopnie ciepła i plecak na plecach. Pierwsze góry i widoki były bardzo malownicze, ale najważniejsze było to, że byłeś tylko Ty, Panie, na tej trasie. Po jakiś 15 kilometrach samotnej wędrówki spotkałam jedynego człowieka na tej drodze i to na motorze. Zatrzymał się, by zrobić zdjęcie i z prawdziwym zapałem pokazywał mi inne swoje fotografie z Camino de Salvador, chwalił trasę i mnie... chyba.
Nauczyciel historii z Rumunii powiedział kiedyś: ,,Camino never dissapoint you” - ,,Ta Droga nigdy Cię nie zawiedzie”. I tak też się stało - jeśli się ufa, dojdzie się do celu. Kiedy kończy ci się woda i masz już dość wchodzenia na górę, a później z niej schodzenia i nagle widzisz długą pętelkę drogi, ale też skrót, pewnie wydeptany przez nielicznych pielgrzymów przed tobą, i już się zastanawiasz, czy iść drogą jakubową, czy na skróty, w końcu jesteś spragniony, pierwszy dzień podobno zawsze jest najgorszy, ale wybierasz tę prawdziwą, wyznaczoną sobie trasę i nagle widzisz napis ,,AQUA” – i źródełko wody zdatnej do picia – i jak tu nie wierzyć w Boga ;-) Dotarłam do La Robla – pierwszego miasteczka, które znajduje się 27 kilometrów od Leon. Weszłam do albergue, a na miejscu była tylko para Niemców i starszy Hiszpan, który będzie mi towarzyszył przez kolejne dni. W miasteczku trwała FIESTA, było wesołe miasteczko i pełno ludzi. Niemcy gotowali makaron, ja oczywiście wygłodzona po całym dniu, ale nie, wcale nie, no dobrze, może troszeczkę miałam pretensję, że jednak nie poczęstowali mnie tym makaronem. Postanawiam więc wybrać się do jakiegoś sklepiku, kupić owoce i chlebek. Z oddali widziałam wieżę kościelną i postanowiłam zbliżyć się do niej. Miałam szczęście, bo trafiłam na Mszę św. Plan na jutro to Polladura de la Tercia.
Wyruszyłam około godziny 7. rano. Przed południem dobrze się szło, minęłam rano kościółek Buen Suceso, po przeciwnej stronie była rekomendowana kafejka ze śniadaniem, ale jakoś nie byłam głodna. Wchodząc za jakąś godzinkę do La Gordon pożałowałam, że owej kawy tam nie wypiłam, bo w mieście wszystko było pozamykane, z kościołem włącznie. Szłam więc trochę zdenerwowana, a tu na obrzeżach miasta wyłoniła się stacja benzynowa z barem i kupiłam Cafe Americano, a do niej dostałam cukierek Tofino. Pytacie, czy to takie ważne? Otóż tak, bardzo ważne - znajdujesz się 2650 km od domu, sama, właśnie byłaś zła, że nie wypijesz dziś już kawy, a tu dostajesz do niej cukierek POLSKIEJ firmy „Solidarność”! Przeszłam pierwsze 16 km w całkiem dobrym tempie docierając do pierwszego miasteczka Bruiz. Minęłam po drodze poznanego wczoraj starszego Hiszpana, też wybierał się do Polladura i mówił, że będzie z nami jeszcze jedna kobieta. Dotarłam do Polladura po 15. i już zastanawiałam się, czy nie iść dalej do Pajares, czyli przejść wysokość ponad 1500 m n.p.m. i zanocować w Pajares, ale tak tu było pięknie i spokojnie, a nocleg miał być w starej szkole, a nauczycielce po prostu nie wypadało nie zostać tu na noc ;-) Na miejscu rzeczywiście była Hiszpanka. Caroline okazała się psychoterapeutką z Barcelony, która wybrała się tylko na Camino de Salvador, ale niestety przydarzyła jej się kontuzja. Oczywiście mnie - fizjoterapeutkę, uważa, zesłał Bóg i jeśli mogę jej jakoś pomóc, będzie bardzo wdzięczna. Powiem nieskromnie, że z powrotem postawiłam ją na nogi. Jak się okazało, nasza trójka do końca szła w tym samym komplecie, czyli Hiszpan – profesor filozofii, Hiszpanka – psychoterapeutka, i ja fizjoterapeutka. Albergue okazało się donativo - czyli opłata co łaska, co nas bardzo satysfakcjonowało. Miła niespodzianka, bo hospitaleiro podarował nam specjalne chusty pielgrzymkowe Camino de Salvador. Z muszlą… Ostrzegał nas też, żeby jutro za wcześnie nie wychodzić, bo niektórzy gubią się we mgle. Słuchając więc jego rady wyszłam przed 8., wschód słońca i te chmury, kolory i tak sobie myślałam, że spokojnie, dam radę do tego Pola de Lena. Byłam pierwsza w albergue, więc zapowiedziałam wizytę moich Hiszpanów, a kobieta zaproponowała posiłek za 9 Euro dla nas wszystkich, z czego skorzystaliśmy wieczorem.
Następnego dnia rano postanowiłam wyjść razem ze swoimi współtowarzyszami. W pewnym momencie szlak się rozdzielał na dwie trasy, prowadzącą przez malownicze góry i ścieżki, ale dłużą o 4 km, i krótszą wzdłuż drogi. Ja wybrałam tę pierwszą, „dziką” opcję, a Caroline i Jose Ramon krótszą. Cały dzień było pochmurno, a gdy wreszcie dotarłam do Pola de Lena z chmur zaczął padać deszcz. Niestety schronisko okazało się zamknięte, a na drzwiach widniała informacja, iż w takiej sytuacji trzeba udać się na posterunek policji celem otrzymania karty, pieczątki i klucza. Tam bardzo miły posterunkowy, niestety nie mówiący po angielsku, zameldował mnie i dał klucze.
Rano ostatni odcinek i byłam w Oviedo. Wyszłam przed 8., gdyż czekał mnie ponad 30-kilometrowy odcinek i to pod górkę, pożegnałam się z Caroline, która odczuwała jeszcze ból nogi i być może podzieliła ten odcinek na dwa etapy. Wyszłam z miasta, niestety po pół godzinie zaczął padać deszcz. Znajduję się cały czas w Asturii, mijając kolejne domy widziałam na drzwiach i w oknach wizerunek Matki Boskiej z Covagongi. Jak się później dowiedziałam, patronki Asturii (odpowiednik naszej Matki Boski Częstochowskiej). Patrzyłyśmy sobie w oczy i w końcu wyszło słonko i pojawiło się niebieskie niebo… Usiadłam więc na kawę i croissanta. Na szczęście, już nie w deszczu i po asfaltowej drodze znowu pokonałam znaczne zmiany wysokości.
Wiedziałam, że w Oviedo w albergue jest tylko 30 miejsc, a tam niektórzy zaczynają dopiero swoją drogę przez Camino Primitivo. Szłam więc nie robiąc dłuższych przerw. Weszłam na wzniesienie, a z niego miałam piękny widok na Oviedo. Widać było już cel, ale i zmęczenie było ogromne. Weszłam do miasta i jak zwykle zgubiłam szlak. Poszłam więc do centrum, pytając ludzi, gdzie jest katedra. Wielu turystów, czyściutkich, a ja z plecakiem, zmęczona. W końcu zobaczyłam katedrę i poczułam się tak, jak kilkanaście lat temu wchodząc z pielgrzymką na Jasną Górę. Po modlitwie poszłam intuicyjnie w kierunku Camara Santa, Świętej Komnaty, w której dostaje się San Salvador - specjalny certyfikat.
W duchu pomyślałam, że tak naprawdę dla mnie Camino mogłoby się już skończyć, misja wypełniona, choć przeszłam dopiero 130 km, a do Santiago prawie 400. Nim położyłam się spać, poszłam jeszcze raz do katedry. Po drodze spotkałam Jose Ramona i Caroline. Ona wracała do swojego domu w Barcelonie, a Jose Ramon kontynuował szlak na Camino Primitivo, ja natomiast rozpoczynałam Camino del Coste. Rano udało mi się być na Mszy św., wiedziałam, że droga do Santiago będzie owocna i tak było. Przechodząc góry i idąc nad morzem 20 sierpnia doszłam do Santiago de Compostella.

Monika Baran

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!