Niedziela dzień wspólnoty | dzień 20
Oprócz błękitnego nieba, nic mi dzisiaj nie potrzeba? Bzdura! Nikt nie jest samotną wyspą, potrzebujemy siebie nawzajem.
Panie i panowie, 20 dzień mojego pielgrzymowania! Jestem z siebie dumny jak nie wiem co! Z tej dumy postanawiam wyjść jeszcze przed świtem (zwłaszcza, że w dużej sali naszego albergue same ranne ptaszki, niby starają się nie hałasować, ale i tak spać nie dają). Szczerze powiem, że o 7.20 jest jeszcze ciemno i ocean wygląd zjawiskowo, a chmury są niczym wąż snujący się po ciemnym niebie, ale zimno jest! A ja mam tylko koszulkę na krótki rękaw. Więc jedyne rozwiązanie to iść szybko, żeby się rozgrzać, ale jak idę szybko to co
rusz o coś się potykam (nie chce mi się wyciągać czołówki). Tak więc postanawiam solennie, że więcej po ciemku nie będę chodził. Św. Jakub, którego uwieczniono na pomniku w pozycji siedzącej, wydaje się w pełni ze mną zgadzać. Lepiej usiąść i poczekać aż będzie jasno.
Nie mają już wina
Pamiętacie, że jestem już w Hiszpanii, prawda? No i kiedy słońce definitywnie wyjdzie robi się cudowny dzień! Zresztą, nie może być inaczej, bo dzisiaj niedziela. Najpierw, przez ładnych kilkanaście kilometrów, idę przy linii oceanu. Potem szlak troszkę się oddala, ale nie na tyle, aby nie słyszeć jego szumu.
Oczywiście pamiętam o Eucharystii i pierwsza myśl jest taka, aby znaleźć ładne miejsce na plaży i tam odprawić Mszę na jakimś kamieniu („I uczynisz mi ołtarz z kamienia” Wj 20, 25). I znajduję super miejscówkę! Wyciągam swojego „małego księdza” i okazuje się, że buteleczka na wino jest pusta… Jakże bym chciał, żeby Maryja wypowiedziała swoje słynne słowa do Jezusa, ale takie rzeczy nie dzieją się na zawołanie ;) Z żalem zostawiam ołtarz z kamienia idę dalej. Najprościej by było „wbić” się gdzieś do hiszpańskiego kościoła, ale nic na trasie nie pasuje, bo szczerze mówiąc Hiszpanie jakoś nie rozpieszczają swoich parafian ilością Mszy. Nawet w niedzielę.
A propos niedzieli. Wczoraj Anika napisała do mnie, że skoro codziennie odprawiam Mszę Świętą, ale też codziennie robię pranie, to jak się zorientuję kiedy jest niedziela? Dobre pytanie! Ale znalazłem świetną odpowiedź, że Camino to po prostu jest jedna wielka niedziela ;)
I tak w tę niedzielną niedzielę rozglądając się za kościołem, albo chociaż za barem, gdzie można kupić wino, idę non stop bez odpoczynku i jak się później okaże, przejdę tak aż 31 km, co jest moim rekordem. Ale wcześniej, gdzieś tak na 20 km spotykam Gianfranco. Rzecz jest o tyle śmieszna, że wyszedł on przynajmniej godzinę przede mną, a kiedy go spotykam, idzie on w moim kierunku, jakby już wracał ;) Trochę się z niego podśmiewam, bo pomylił drogę, ale do owego 31 km idziemy razem, a Gianfranco czyni solenne postanowienie, że od jutra nie chodzi po ciemku, tylko wyrusza na trasę razem ze mną po świcie. Na 31 km robię małą przerwę na posiłek (Gianfranco jest już po obiedzie i idzie dalej) więc potem już sam pokonuję kolejne 5 km do A Ramallosa.
Tęskno za wspólnotą
Zanim dojdę do celu mijam miasteczko Baiona, gdzie zwiedzam kilka pięknych kościołów, ale w żadnym nie odprawia się Msza o tej porze. Kupuję więc wino w barze i idę prosto na nocleg, przechodząc obok pięknego mostu romańskiego z XIII w. już w A Ramallosa i docieram do bardzo fajnego albergue umiejscowionego w dawnym konwencie, więc jest nawet kaplica. Tam właśnie celebruję Mszę, sam, i bardzo mocno odczuwam brak mojej wspólnoty. Kiedy szedłem moje pierwsze Camino nie miałem jeszcze parafii, ale teraz mam. I niedziela bez moich ludzi, bez naszej scholki, dzieci, szafarzy, młodzieży, hmmm… słabo jest.
Tak jak wczoraj myślałem o tym, żeby walczyć o miłość, tak dzisiaj mam taką refleksję, aby zawalczyć o swoją wspólnotę. Nie poddawać się, bo ksiądz jest jak buc chodzący (jak ja). Nawet zostać po niedzielnej Mszy z innymi i pogadać z 15 minut to już jest jakaś wspólnota… A buc niech sobie siedzi w zakrystii. A może się okazać, że i buc przyjdzie i że wcale nie jest taki buc, tylko zalękniony i wycofany. Niedziela to dzień Pański, jasne, ale i dzień wspólnoty. Bardzo mi jej dzisiaj brakuje.
Albergue kosztuje aż 18 euro za noc, ale mam jedynkę, choć łazienka wspólna na korytarzu. A to oznacza, że na pewno jutro będę spał tak długo, aż mnie budzik nie obudzi, a nie jak w dormitorium, gdzie ranne ptaszki (masochiści?) muszą wstać w środku nocy, wiecie, o co chodzi ;). Już po swojej Mszy Świętej dowiaduję się że w albergue jest polska grupa z ojcem dominikaninem, którzy właśnie tutaj w 20 osób zaczynają swoje Camino zorganizowane przez biuro podróży. I sobie zrobią te nieco ponad 100 kilometrów do Santiago. Mam mieszane uczucia do takiej formy, ale tylu moich przyjaciół męczy mnie o wspólne Camino, więc kto wie? Z Gianfranco idziemy na kolację,
a jutro mamy wyruszyć razem. Na moich warunkach, o godzinie, która ja uznam za słuszną ;) Czyli na pewno się wyśpię!
Trasa: A Guarda-> A Ramallosa 36 km
Na trasie znajduje się klasztor Santa Maria de Oia z XII wieku. Niegdyś cysterski, dzisiaj prywatny. Oglądałem wnętrze… przez dziurkę od klucza.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Film z drogi | dzień 20
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!