Nauczanie jest misją
Co roku 14 października obchodzimy święto wszystkich nauczycieli i przyjęło się, że w szkołach dzieci ofiarują swoim opiekunom kwiaty i podarunki. Z biegiem lat coraz trudniej wykonuje się ten zawód. Podobno młodzież jest coraz
trudniejsza. Dziwne, bo powtarza to każde pokolenie… i z coraz gorszej młodzieży wyrastają coraz lepsi dorośli.
Nauczycielu, mówili do Jezusa. Uczniowie darzyli Go szacunkiem, kochali Go i byli Mu wierni. Zwracali się z pytaniami, prośbami, czuli się Jego nieodłącznymi towarzyszami. Byli posłańcami próśb innych ludzi. Dlaczego Chrystus był aż tak kochany? Myślę, że była to miłość odwzajemniona, bo uczniowie czuli się przy Nim wyjątkowo kochani. Nie opuścili swego mistrza, bo wiedzieli, że daje im to, co najcenniejsze. Dawał im wiedzę, dzięki której ich życie na zawsze się odmieniło i było czymś niezwykłym. Co więcej, po Jego śmierci przekazywali nabytą wiedzę (o Bogu oczywiście) dalej. Czy nie jest to największym marzeniem każdego, kto podejmuje trud edukacji?
Opieka i przekazywanie (skuteczne) wiedzy jest bardzo poważnym wyzwaniem. Moja dwuletnia córka uczęszcza do żłobka i tam zajmują się nią panie nauczycielki wraz z paniami pomocnicami. Nie miałam pojęcia, ile wiedzy trzeba zdobyć, by móc zajmować się grupą bobasów! Zanim założyłam rodzinę, nie wiedziałam nic o edukacji przedszkolnej, a tym bardziej o żłobkach. Tymczasem osoby pracujące w tych instytucjach to również nauczyciele. Opiekunki, ale również prowadzą z dziećmi zajęcia, mające na celu stymulowanie ich rozwoju, poszerzanie wiedzy o otaczającym świecie i funkcjonowanie w grupie rówieśników. Sama nie wiem, czy trudniej jest zapanować nad rozkrzyczaną grupą trzylatków i dopilnować, by każde miało suchą pieluchę, czy nad klasą nastolatków, które są zbuntowane, obrażone na cały świat. Wiele historii ze szkoły opowiadanych przez moich rodziców czasem przypomina filmy grozy. Konkretny łomot za brak pracy domowej to częste zjawisko. Dzieciak nie umie? Dzieciak będzie bity. Nie popieram przemocy i nie uważam również, by ta miała zbawienny skutek na efektywność przyswajanej wiedzy lub nabywania umiejętności. Nie popieram także przemocy wśród uczniów, absolutnie nie popieram przemocy wobec nauczycieli, bo również się zdarza.
Dlaczego nauczyciele narzekają na swoich podopiecznych? Jakie społeczeństwo, tacy uczniowie. Dziecko nie jest oderwanym bytem, ale kwintesencją tego, co jest mu dostarczane w środowisku domowym, sąsiedzkim, osiedlowym, miejskim itp. Nauczyciel natomiast przypomina mi grającego w dwa ognie. Może oberwać z obu stron. Rodzice są coraz bardziej roszczeniowi i wymagają od kadry pedagogicznej coraz więcej. Rzadko mają czas w swoim zabieganym życiu na poświęcanie dziecku uwagi albo nie umieją bądź nie chcą znaleźć w nim przyczyny braku postępów w nauce. Jak mama lub tata powie, że kolejna pała to wina pani, to jak dziecko ma się zmobilizować do nauki? Z drugiej strony wychowawca musi wywiązać się z programu nauczania i wyniki z dziennika są brane pod uwagę, jako efekt jego pracy i w jakimś stopniu jego umiejętności pedagogiczne. W sumie otrzymuje dość niską płacę, jak na poświęcony czas i zaangażowanie. Zamiast wygodnie wylegiwać się na kanapie, musi poprawiać kartkówki i sprawdziany.
Matka chrzestna mojej córki podjęła wyzwanie edukatorskie i coraz lepiej jej idzie. Zdradziła mi, co jest największym sukcesem nauczyciela. Uczeń musi czuć szacunek, ale jednocześnie sympatię. Wraz z nią na pewno nie idzie zniechęcenie, strach, nuda. Trzeba umieć zachęcić i zaciekawić dziecko swoim przedmiotem. Zmuszanie do zakuwania przyniesie tylko efekt ZZZ – zakuć, zdać, zapomnieć. Energia i czas wyrzucone w przysłowiowe błoto. Pamiętam z liceum dziewczyny biegające do toalety przed lekcjami niemieckiego. Ja miałam angielski, ale nie nazwałabym się orlicą. Maturę zdałam i w zasadzie czułam tylko ulgę, a nie pewność, że potrafię się komunikować w języku obcym. Odmieniła mnie pani z lektoratów na studiach. Przychodziła do nas uśmiechnięta od ucha do ucha. Zachęcała do mówienia. Znajomość tabelek gramatycznych nie była najważniejsza, a odwaga. Zrozumiałam, że nici z nauki, jeśli nie zacznę stosować w praktyce mojej wiedzy. Nie bałam się już uwag, krzywego spojrzenia, krytyki i minusów z jedynkami przy moim nazwisku. Mówiłam, jak umiałam. Jeśli zrobiłam błąd, pani poprawiała mnie i na koniec mojej wypowiedzi (nadal z tym pięknym uśmiechem) podsumowywała, że było super! Jakie super, myślałam, dukam jak gamoń! Rok później pojechałam na zawody motocyklowe, jako fotograf. Poznałam tam piękną i sympatyczną Litwinkę Jurate, z którą się zaprzyjaźniłam. Jurate pięknie mówiła po angielsku. Przegadałyśmy po osiem godzin dziennie przez trzy dni. Później pisałyśmy do siebie maile. Co najważniejsze? Z uśmiechem rozmawiałam z nią tak, jak umiałam, a poprawności uczyłam się z jej wypowiedzi.
Jak zostałam najlepszą germanistką w gimnazjum w roku 2003? Nasza wspaniała pani, która uczyła nas i jednocześnie pisała pracę magisterską, robiła nam kartkówki ze słówek. Z każdego tematu wybierała 20 nowych wyrazów i na następnej lekcji weryfikowała wiedzę. Nie wystawiała ocen, a plusy lub minusy (pięć plusów to piątka). Przez cały rok udało mi się nazbierać sporo piątek, a i na sprawdzianach dobrze mi szło. Wygrałam szkolny konkurs, a na koniec roku otrzymałam celujący. Chcieć to móc. Zasada ta działa zarówno dla uczniów, jak i nauczycieli.
Katarzyna Smolińska
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!