Nasze narodowe zrywy
Obchody okrągłej rocznicy
Porozumień Gdańskich po raz kolejny
okazały się nieporozumieniem
Miałem wtedy jedenaście lat i tak naprawdę z tamtych czasów pamiętam wielki długopis, którym wąsaty Wałęsa podpisywał Porozumienia Gdańskie, który notabene uważałem za strasznie obciachowy. Nie wiem dlaczego, ale ten wielki długopis kojarzył mi się z jakimś oszustwem. Kiedy chce się kogoś przekonać do czegoś fałszywego, używa się takich przesadzonych argumentów, żeby nikt nie miał wątpliwości. Ale ten wielki długopis był inicjatywą strony solidarnościowej, podczas gdy to strona rządowa dopuszczała się wówczas oszustwa, kupując kilka miesięcy spokoju, bo przecież wiemy co wkrótce się zdarzyło. Jeśli w moim domu były jakieś oczekiwania związane z tymi porozumieniami, to dotyczyły one przede wszystkim poprawy sytuacji materialnej, jako że moi rodzice pracowali w zakładach, które dziś nazywają się „budżetówką“, a wówczas były po prostu normalnymi miejscami pracy, czyli nie byliśmy ani prywaciarzami, ani badylarzami, ani partyjnymi, więc generalnie biednie było. „Może coś się zmieni“ - tak się mówiło z lekką nadzieją w głosie.
Dzisiaj, po trzydziestu latach, wiem na pewno, że wiele się zmieniło. Ale gdyby moja wiedza na temat tamtych wydarzeń miała się opierać na dzisiejszych doniesieniach prasowych to niestety nie byłaby ona głębsza niż ta, którą miałem jako jedenastolatek. I ciągle to podejrzenie, że coś tu jest nie w porządku. Że ktoś tu kogoś oszukuje. Bo co możemy przeczytać? Kto przybył na obchody, a kto nie przybył i dlaczego. Kto nie został zaproszony, a kto został wygwizdany. Kto się uważa za jedynego spadkobiercę tamtej „Solidarności“ i dlaczego dzisiejszej „Solidarności“ (to jest dopiero wyczyn!) zarzuca się, że zdradziła ideały i nie zasługuje na swoją nazwę. Ktoś chce w smutnych dźwigach pozamykanych stoczni widzieć naszą Statuę Wolności i symbol sukcesu, a ktoś widzi w nich tylko utracone miejsce pracy i niepewność jutra. Zamiast doniosłości, zadumy i wzmacniania historycznej świadomości roli tego ruchu, mamy kłótnie i wyzwiska. Ja wiem, że prawdziwej jedności nigdy w tym ruchu nie było, bo być nie mogło. Zbyt różne poglądy znalazły schronienie w ówczesnej Solidarności (i w Kościele), zbyt różne wizje przyszłości i niestety również różne interesy personalne i powiedzmy korporacyjne. Ale nie mogę pojąć, dlaczego tak łatwo rozmieniamy na drobne, czy po prostu porzucamy, a nieraz niszczymy nasze wielkie narodowe momenty porozumienia, wspólnoty i refleksji. Tak było z Porozumieniami Gdańskimi, tak było z Pokoleniem Jana Pawła II z czasów żałoby po Wielkim Rodaku, i tak też dzieje się z, nazwijmy ją w ten sposób, Zadumą Posmoleńską. Niby coś wielkiego się zaczyna, ale nim zdąży dojrzeć, okrzepnąć i wydać owoce, już wszystko wraca do smutnej normy.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!