Nasi na Madagaskarze
Chociaż Madagaskar położony jest wiele tysięcy kilometrów od Polski u wybrzeży Afryki, można tam spotkać tzw. poloniki i to żywe.
Po raz ostatni wracamy do mojej wyprawy na Madagaskar, choć nie ukrywam, że jeszcze parę tematów by się znalazło. Podróże zawsze są fascynujące i kształcące, ale przecież nie publikuję w „Poznaj świat” czy w „Misyjnych drogach”, a w „Opiekunie” musimy zajmować się też innymi sprawami. Nawiasem mówiąc, kiedy z uwagi na drastyczny wzrost kosztów musieliśmy w celu uratowania możliwie niskiej ceny naszego periodyku zmniejszyć ilość stron nie sądziliśmy, że będziemy musieli często z żalem rezygnować z tego czy innego materiału ze względu na brak miejsca. Co dwa tygodnie musimy więc dokonywać wyborów czasem bolesnych, więc dzisiaj żegnamy się z Madagaskarem.
Nuncjusz Apostolski
Co sobie zostawiłem na sam koniec? Kiedy się podróżuje po różnych krajach przewodnicy często wyszukują dla nas tzw. poloniki (albo z łaciny polonica), czyli przedmioty albo miejsca związane z Polską znajdujące się właśnie poza jej granicami. Otóż na Madagaskarze poloniki mamy żyjące, bo mam na myśli polskich misjonarzy i misjonarki, którzy robią tam fantastyczną robotę w naprawdę trudnych warunkach. Myślę, że nikt mi nie będzie miał za złe, jeśli opisując te swoiste polonica na Madagaskarze rozpocznę od tego, który był spiritus movens całej naszej wyprawy i bez którego moja znajomość świata byłaby znacznie uboższa. Ks. abp Tomasz Grysa, nuncjusz apostolski na Madagaskarze, bo o nim mowa zorganizował dla nas, swoich kolegów z roku wiele wypraw, ale po raz pierwszy gościł nas w takiej randze. Nie wiem, jak inni koledzy, ale ja sobie nawet nie zdawałem sprawy, że ta podróż, właśnie z tego powodu, będzie inna od wszystkich poprzednich. Ale z drugiej strony mogliśmy zobaczyć, co to znaczy pełnić posługę przedstawiciela Ojca Świętego w tak biednym kraju jak Madagaskar. I mogliśmy doświadczyć, że bycie dyplomatą niekoniecznie oznacza bycie zawsze dyplomatycznym i nie ogranicza się do polityki gabinetowej. Ja nie wiem, czy tak funkcjonują wszyscy nuncjusze (szczerze w to wątpię), ale sposób pojmowania służby przez ks. Tomasza jest niezwykle ujmujący. Żeby było jasne, przed objęciem przez niego urzędu w Antananarywie, było na Madagaskarze wielu polskich misjonarzy i misjonarek i jak już wcześniej opisywałem w wielu miejscach w kaplicach i szkołach patrzą na nas z portretów św. Jan Paweł II, św. Faustyna czy bł. ks. Jerzy Popiełuszko. Więc naprawdę to czego nie udało się dokonać polskim politykom, którzy niegdyś myśleli o zakupie zamorskiej kolonii, doskonale udało się polskim misjonarzom. I pod tym względem ks. Tomasz wchodzi w bardzo dobrze przygotowany grunt. Natomiast z pewnością świeżym powiewem jest jego sprawowanie urzędu. Wnioskuję to po tym, że w większości miejscowości witano nas uroczyście, ponieważ po raz pierwszy w historii pojawiał się tam przedstawiciel Ojca Świętego. Z rozmów z miejscowymi kapłanami wynikało, że jego poprzednicy niechętnie wychylali się ponad konieczne obowiązki, natomiast ks. Tomasz nawet podczas urlopu nie stracił żadnej okazji, aby nawet niewielkim grupom katolików przekazać papieskie błogosławieństwo. Dlatego trudno się dziwić, że jak wcześniej opisywałem, w jednej z wiosek przygotowano nawet koszulki okolicznościowe dla wszystkich mieszkańców. No i oczywiście nie mogliśmy pominąć żadnego z żeńskich klasztorów, jeśli takowe były w okolicy naszego przejazdu. Kiedy uczestniczyłem w ceremonii przyjęcia sakry biskupiej przez ks. Tomasza w poznańskiej katedrze w listopadzie ubiegłego roku pomyślałem, że jeszcze nigdy nie miałem tak dogłębnego poczucia, że pastorał i mitra trafiły w odpowiednie ręce. A przecież kilka sakr biskupich już przeżyłem. Natomiast tam, na Madagaskarze, widząc ks. Tomasza w białej sutannie pośród miejscowych biednych, ale przeszczęśliwych ludzi, a także słuchając jego dostosowanych do słuchaczy, a przecież trafiających prosto do serc homilii, z trudem uświadamiałem sobie, że mówi je ten sam erudyta i poliglota, który kilka lat temu musiał używać swojej oratorskiej mocy i wiedzy, aby w siedzibie ONZ przeciwdziałać szkodliwym rezolucjom. Może to zabrzmi górnolotnie dla czytelników, ale przychodzą mi na myśl słowa św. Pawła z Pierwszego Listu do Koryntian: „Dla Żydów stałem się jak Żyd, aby pozyskać Żydów. Dla tych, co są pod Prawem, byłem jak ten, który jest pod Prawem - choć w rzeczywistości nie byłem pod Prawem - by pozyskać tych, co pozostawali pod Prawem. Dla nie podlegających Prawu byłem jak nie podlegający Prawu - nie będąc zresztą wolnym od prawa Bożego, lecz podlegając prawu Chrystusowemu - by pozyskać tych, którzy nie są pod Prawem. Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział”. Tak mi się wydaje czyni ks. Tomasz na dyplomatycznej glebie, na którą został posłany. I naprawdę jest dla nas wzorem. Wszystkie poprzednie artykuły wysyłałem ks. Tomaszowi, ale tego chyba nie wyślę...
Siostra Iwona
No dobrze, ale miało być o misjonarzach. Spotkaliśmy ich kilku na naszej drodze i jedną z nich była siostra Iwona Korniluk, franciszkanka misjonarka Maryi, która od wielu lat posługuje na ziemi malgaskiej i pracuje w szpitalu. Ale... o siostrze Iwonie przytoczę historię, której nie byliśmy świadkami, a którą poznałem dopiero pisząc ten artykuł. Pewna rodzina traci syna, ciężko przepracowuje żałobę. Prosi, aby zamiast kwiatów na cmentarz wrzucić ofiarę na szczytny cel i uzbierało się 16 tysięcy zł. Rodzina zaczęła się zastanawiać, na co przeznaczyć te pieniądze. Zmarły tragicznie w wieku 17 lat podczas prac polowych Filip przebąkiwał kiedyś o wolontariacie w Afryce. Pojawia się przyjaciel rodziny fizjoterapeuta Dominik, który dzwoni pewnego dnia i opowiada, że przyjechała do niego zakonnica z Madagaskaru i marzy o tym, by przejechać się konno, bo na tej afrykańskiej wyspie koni nie ma. Rodzina zmarłego Filipa chętnie ją gości. I jest to właśnie s. Iwona. Matka Filipa, pani Ewa, tak ją opisała „Niesamowita kobieta, z ogromną charyzmą, z jakąś aurą niezwykłej dobroci. Gdy od nas odjeżdżała, powiedziała, że może kiedyś znów się spotkamy na Madagaskarze”.
Z tego spotkania rozpocznie się ciąg wydarzeń, który doprowadzi do budowy na Madagaskarze szkoły za pieniądze zebrane na pogrzebie Filipa. Ja dodam tylko, że nic z tej charyzmy się nie zmieniło i nas też siostra zaangażowała do konkretnej pomocy i to tak skutecznie, że nawet już nie muszę tutaj apelować o pomoc (a taki był plan), bo zadanie już wykonane. Ale pomyśleć, że nawet przez swoje marzenia s. Iwona potrafi uruchomić łańcuch dobra. Niesamowite!
Ksiądz Marcin
I już całkiem na koniec został nam ks. Marcin Śpikowski. Tego pochodzącego z archidiecezji poznańskiej kapłana śmiało można określić mianem Bożego wariata, który nawet w drodze i formacji neokatechumenalnej znalazł sposób, aby związać się z Madagaskarem. Towarzyszył nam on przez niemal cały pobyt na Madagaskarze. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ jego głównym zadaniem jest koordynacja grup neokatechumenalnych i akurat okres naszego lata jest czasem wyjątkowo spokojnym, a nam przydała się jego wiedza i znajomość miejscowej kultury. Od niego dowiedzieliśmy się najwięcej o pierwotnych wierzeniach Malgaszy, o ich przywiązaniu do przodków i niektórych nieco makabrycznych zwyczajach, jak odkopywanie nieboszczyków. No i nie było sprawy, której ks. Marcin nie byłby w stanie załatwić. Ja zawdzięczam mu swoją piękną figurkę Matki Bożej. Przepraszam wszystkich innych misjonarzy i misjonarki z Polski, których spotkaliśmy, a o których nie wspomniałem. Mamy tam wielu naprawdę wspaniałych ludzi, Bożych szaleńców. Dziękuję Bogu, że mogłem ich poznać. ■
Teskt i zdjęcia ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!