Na marginesie peregrynacji relikwii bł. Carla Acutisa
Na samym początku muszę podkreślić, że ja jestem bardzo wielkim zwolennikiem tezy pewnego popadłego w niełaskę eks paulina, który mówił o lodówce pełnej duchowego pokarmu, którą dysponują (źle – bo nie szanują zawartości) katolicy. W przeciwieństwie choćby do protestantów, którzy mają tylko Pismo (i może dlatego tak bardzo je szanują) my mamy całe bogactwo, bo jeszcze Eucharystię i inne sakramenty, Matkę Bożą, Świętych, odpusty, no nasza duchowa lodówka jest pełna. I jak przy pełnej lodówce, wiele rzeczy tam się marnuje. Nie szanujemy, bo mamy za dużo. Bardzo mi zależy, żebyśmy z tego wszystkiego korzystali jak najwięcej, również ze Świętych, myślę, że nie muszę nikogo przekonywać, że mam wielką miłość do Świętych. Dlatego peregrynację relikwii błogosławionego Carla Acutisa w Polsce przyjąłem z wielką radością, nawet sam wcześniej udałem się do jego grobu w Asyżu i jako szczególną łaskę poczytuję fakt, że w kilkudniowym programie pobytu w naszej diecezji udało się gościć relikwie w mojej wiejskiej parafii. Ale nie mogę tutaj nie podzielić się dwiema refleksjami.
Sprawa pierwsza, pewien kapłan przekonywał nas już po peregrynacji, podczas spotkania duchowieństwa, że bł. Carlo Acutis ze swoim zaangażowaniem w Internecie, a jednocześnie głęboką duchowością jest świetnie „czytany” przez ludzi młodych. Przykro mi, ale nie bardzo mogę się z tym zgodzić, bo poza nielicznymi przypadkami młodych już zaangażowanych w życie wspólnotowe, pozostaje jedynie naszym pobożnym i słusznym pragnieniem, aby tak się stało. Oczywiście, że chcielibyśmy, aby młodzi zobaczyli, poznali i przyjęli na dłużej życiowy model bł. Carla, ale śmiem twierdzić, że ryzyko zatrzymania się na kilku cytatach „Eucharystia autostradą do nieba, Różaniec najkrótszą drabiną tamże i nie bądź kserokopią, bo Bóg cię stworzył oryginałem” jest bardzo wielkie. Przepraszam bardzo, ale tak obecny w naszym życiu św. Jan Paweł II dla wielu zatrzymał się na kremówkach i na „każdy ma swoje Westerplatte”. Niewątpliwie mamy do czynienia z kimś, kto ze swoim życiowym doświadczeniem jest znacznie bliżej naszych nastolatków, niż choćby św. Stanisław Kostka, czy bł. Karolina Kózkówna, ale wbrew temu, co powiedział mi jeden ksiądz, nie wystarczy postawić przed nimi relikwii, a Carlo zrobi resztę. Trzeba stworzyć jakąś płaszczyznę spotkania, która nie może być jednorazowym eventem, bo inaczej Carlo pozostanie fajny na krótko i to jedynie dlatego, że chodził w dżinsach i „najkach” i śmigał w Internecie. Kiedyś przez chwilę był popularny wśród młodzieży bł. Pier Giorgio Frassati zwany człowiekiem ośmiu błogosławieństw, ale jeśli ktoś z młodych dzisiaj o nim pamięta, to głównie dlatego, że palił fajkę i uwielbiał chodzić po górach (ba, dzisiaj te góry to chyba by były raczej faktem obciążającym).
Moja druga refleksja dotyczy, nazwijmy to wirtualnych reperkusji peregrynacji relikwii bł. Carla. Niektórzy księża zamieścili na profilach społecznościowych (i bardzo słusznie) filmiki nagrane podczas spotkań młodych organizowanych przy tej okazji i jest tam oczywiście dużo radości, tańca, śpiewu, czyli tak, jak być powinno. Spotkanie młodych bez radości, jest na pewno naznaczone jakimś deficytem. Filmiki te miały setki tysięcy odsłon i grube setki komentarzy. To co jednak przebijało z tych komentarzy momentami sprawiało tzw. opadanie rąk. One były oczywiście pozytywne, księża, którzy tańczą z dzieciakami byli wychwalani, wszyscy chcieli mieć takich księży, albo inaczej: tacy powinni być wszyscy księża! I co szczególnie mnie uderzyło: tak powinny wyglądać Msze Święte! Otóż, moi drodzy, filmiki nie były z Mszy Świętej. Msza Święta jest Najświętszą Ofiarą, pamiątką Męki i Śmierci Pana Jezusa, owszem Zmartwychwstania też, ale nie można z niej zrobić show. I jakkolwiek potrzebne są pewne działania, które pomogą dzieciom lepiej wejść w misterium Mszy Świętej, to jednak nie można jej spłycić do podskakiwania w rytm muzyki. Podobnie jak nie każdy ksiądz będzie w stanie tańczyć z dziećmi, choć na pewno każdy powinien mieć dla nich otwarte serce, dobre słowo i czas. Doskonale wiecie, że wychowanie dzieci i wyjście naprzeciw ich potrzebom, to nie tylko radosne i nieustanne „nic się nie stało” i „wszystko będzie dobrze”, ale to również trudne rozmowy, wymagania, czasami wyrzeczenia. Nie sądźcie, że obecność wiary i Kościoła w życiu waszych dzieci może być tego wszystkiego pozbawiona.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!