TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Sierpnia 2025, 02:55
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Maj, a więc czas rozkwitania

Maj, a więc czas rozkwitania 

Maj, wiosna, nabożeństwa, święcenia… Jeżeli kleryk to pączek (nie mylić z produktem cukierniczym), to właśnie w maju na V roku rozkwita, „przeobrażając się” w diakona, a rok później, w maju na VI roku, dojrzewa owocując jako świeżo wyświęcony, rumiany prezbiter.

W tym roku kwiatków niewiele, tak samo owoców. Kościelni „sadownicy” badający zmiany w ilości młodych zapisujących się do seminariów i kończących je alarmują, że to kolejny „sezon” z około 20-procentowym spadkiem. Cóż za nieurodzaj…
Ostatnimi czasy wszystko nam się dwoi w oczach. No dobrze, może nie wszystko. Ale na pewno dwoją się nam święcenia. Decyzją naszych przełożonych (inaczej niż w zeszłym roku, kiedy to święcenia odbywały się w obu diecezjach tego samego dnia, osobno dla kleryków poznańskich i kaliskich) cała nasza wspólnota brała udział w święceniach diakonatu i prezbiteratu, zarówno w Kaliszu i Ostrowie, jak i w Poznaniu.
8 kleryków z V roku z naszej metropolii (2 kaliskich i 6 poznańskich) zostało wyświęconych na diakonów – w konkatedrze w Ostrowie Wielkopolskim w czwartek, 12 maja i w bazylice archikatedralnej w Poznaniu w sobotę, 14 maja. Wszyscy podczas uroczystej jutrzni w czwartkowy poranek podpisali swoje zobowiązania, m.in. do zachowania celibatu i posługi dla swojej diecezji.
7 diakonów z naszej metropolii (3 kaliskich i 4 poznańskich) wyświęcono na prezbiterów – w katedrze kaliskiej w czwartek, 19 maja i w archikatedrze poznańskiej w sobotę, 21 maja.
Piszę ten tekst jak zwykle znacznie wcześniej, niż go odczytacie. Wobec tego uroczystości związane ze święceniami są wciąż przed naszą wspólnotą. Chciałbym, żebyśmy byli na bieżąco, ale siłą rzeczy nie będę się rozwodził nad tym, czego jeszcze nie widziałem. Chciałbym jednak opowiedzieć wam troszkę o tym, czego już jako wspólnota zdążyliśmy w tym maryjnym miesiącu doświadczyć.
Oczywiście jako prawowierni, bogobojni i maryjni katolicy również klerycy praktykują pobożne odmawianie Litanii loretańskiej, oddając należytą cześć Matce Boga. W tym roku nasi bracia z V roku, co dopiero diakoni, raczą nas rozważaniami snutymi nad najróżniejszymi maryjnymi pieśniami – słyszeliśmy o teologii Bogurodzicy, czy wyjątkowym miejscu w sercach Polaków piastowanym przez Czarną Madonnę. Nasi bracia, jako że musieli dobrać 17 pieśni (tyle nabożeństw majowych ze względu na zawiłości różnych majowych wydarzeń możemy przeżyć), skierowali swoją uwagę także ku tym mniej znanym – pierwszy raz odkąd pamiętam w seminaryjnej kaplicy rozbrzmiały Rozwińmy błękitne sztandary, a absolutną premierą była Matko Boża Tulecka. Oczywiście nawet to stanowi tylko mały kawałeczek bogactw ze skarbca pieśni maryjnych.
Maj to także ostatni odcinek przed czasem zaliczeń i egzaminów. Pogoda również zaczyna nas rozpieszczać, więc do serc i myśli wkrada się powoli wakacyjna sielanka, szczególnie, że jak każe tradycja, w tym miesiącu odbywa się Dzień Sportu. Jak w minionym roku mogliśmy opuścić seminaryjne mury na cały dzień i po Mszy oraz śniadaniu „odfrunąć” w wybranym kierunku – jedni ku właściwemu celebrowaniu tego dnia przez jakieś fizyczne aktywności, inni ku relaksowi w kinowych fotelach, a inni ku swojemu pokojowi i dniowi nadrabiania zaległości, tudzież odpoczynku w domowych pieleszach.
Osobiście należę do tej pierwszej grupy. Pisząc ten artykuł nieomal stękam z bólu – moje ręce dają mi do zrozumienia, że to, co im wczoraj zrobiłem, zakrawa o masochizm. Otóż Dzień Sportu spędziłem na malowniczej Wełnie, zasiadając w kajaku, wymachując wiosłem. Wybraliśmy się na spływ 6-osobową grupą, chcąc wyrwać się na chwilę z nurtu seminaryjnej codzienności, zaczerpnąć pełną piersią świeżutkiego powietrza, nie zatrutego poznańskim smogiem. Tą samą rzeczką płynęliśmy i rok wcześniej – tak nam się spodobało, że wybraliśmy się ponownie w to samo miejsce.
Nie wzięliśmy pod uwagę jednej rzeczy: trasa, która w zeszłym roku była dość ekstremalna i najeżona przeszkodami (ale przez to dla nas, wielbicieli wyzwań bardziej atrakcyjna), w tym roku, kiedy poziom wód jest znacznie niższy, stała się istnym szlakiem przetrwania. Dwa razy musieliśmy przenosić nasze kajaki lądem, a kiedy nie było takiej możliwości, bo brzegi były zbyt strome, aby zejść na ląd i je spokojnie przetaszczyć na drugą stronę blokującego przepływ pnia, trzeba było się nagimnastykować, aby jakoś przebić się dalej. Ostatecznie byliśmy bardzo zadowoleni – nawet wysmarowani błotem po kolana.

kl. Krzysztof Bogusławski

Galeria zdjęć

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!