Kościół to nie metro w Tokyo
Kiedyś zdarzyło mi się być na niedzielnej Mszy Świętej w pewnym wiejskim kościele, w którym zauważyłem dziwne zachowanie miejscowych wiernych. Otóż, pomimo wolnych miejsc w ławkach ludzie przystawali obok, ale nie zajmowali miejsc siedzących. Osobiście jestem przyzwyczajony do widoku ludzi, którzy tak mocno wzięli sobie do serca słowa Pana Jezusa, żeby nie zajmować pierwszych miejsc, że zawsze zatrzymują się pod chórem i tam stoją przez całą liturgię zbliżając się do ołtarza – jeśli w ogóle – tylko podczas Komunii Świętej, ale po raz pierwszy widziałem sytuację, gdzie ludzie szli nawet w okolicę pierwszych rzędów ławek i tam stali. I nie siadali. Msza się rozpoczęła i ławki pozostawały puste, a ludzie obok stali. Dopiero po śpiewie „Chwała na wysokości Bogu” ludzie powchodzili do ławek i już do końca te miejsca siedzące zajmowali. Zapytałem później pochodzących z tej parafii moich krewnych, o co w tym wszystkim chodziło i oni mi wyjaśnili, że to zwyczaj, który się ostał po dawnej praktyce wykupywania sobie miejsc w kościelnych ławkach. Krótko rzecz ujmując na każdej konkretnej Mszy niedzielnej miejsca w ławkach były wykupione i inne osoby mogły je zająć dopiero po „Chwała”, jeśli „dzierżawcy” do tego momentu nie pojawili się w kościele. Kiedy ja odwiedziłem ten kościół praktyka opłacania miejsc w ławkach już dawno została zarzucona, ale przyzwyczajenia pozostały.
Przyszła mi do głowy ta refleksja po dwóch wydarzeniach, w których miałem przyjemność uczestniczyć. Pierwszym był festyn rodzinny w mojej parafii, w którego przygotowanie i przeprowadzenie zaangażowało się sporo osób dobrej woli. I to właśnie dzięki tym zaangażowanym kilka setek innych ludzi mogło przeżyć piękny, wspólnotowy moment radości i relaksu. Drugim wydarzeniem było spotkanie z księdzem biskupem proboszczów parafii, w których pojawili się mężczyźni chętni do podjęcia posługi stałego diakonatu, co jest absolutną nowością w naszej diecezji. I tam dyskutowaliśmy również z kapłanem z innej diecezji, gdzie ta posługa z powodzeniem funkcjonuje od kilku lat. Obok innych spostrzeżeń pojawiło się również i to, że posługa diakona stałego czasami spotyka się z większym oporem ze strony księży niż pośród wiernych świeckich.
Pewnie się zastanawiacie, co wspólnego znalazłem w obu tych wydarzeniach. Więc najpierw sprawa pozytywna: zdałem sobie sprawę, ile różnych pięknych charyzmatów jest w naszym Kościele, niektóre jeszcze zupełnie nieodkryte i na jak różnorakie sposoby można się włączyć w życie parafii. Nie każdy musi od razu zostać diakonem, szafarzem, wstąpić do Koła Różańcowego czy Kręgu Biblijnego. Można się zaangażować choćby i tylko raz w roku pomagając przygotować festyn parafialny. Piszę o tym teraz, bo wakacje są czasem mniejszego napięcia duszpasterskiego i wtedy być może łatwiej nam ten potencjał zauważyć, a z kolei urlopy i wyjazdy mogą pomóc w zrozumieniu, że nie ma osób niezastąpionych. A w Kościele i w kościołach jest dość miejsca dla wszystkich. I zawsze będą wolne miejsca. Jeśli zaś ktoś twierdzi, że nie chodzi do kościoła i się w nic nie angażuje, bo przecież wszystko jest już zajęte i obstawione, to nie ma pojęcia o czym mówi. A druga obserwacja jest trochę smutna: mam wrażenie, że są pośród nas sytuacje, gdzie – nawiązując do pierwszego akapitu – ci którzy „opłacili” swoje miejsca w kościele woleliby, aby ich ławki pozostały zawsze puste, nawet kiedy ich nie ma. A ci co stoją, niech stoją.
Moi drodzy, nasz kościół to nie przepełnione metro w Tokyo, gdzie się już szpilki nie wbije. Zawsze można się troszkę przesunąć i zrobić miejsce dla innych.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!