TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 29 Lipca 2025, 00:13
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Kanonizacja dwóch papieży

Kanonizacja dwóch papieży

 relikwie

Gdyby było nastrojowo, wygodnie, ciepło i bezproblemowo szybko byśmy zapomnieli, co to znaczy dążyć do świętości. 
Ci, którzy byli na beatyfikacji Jana Pawła II doskonale już wiedzieli, co może ich czekać, pozostali mieli nadzieję, że nie będzie tak źle; że noc spędzona na rzymskiej ulicy może okazać się ciekawą przygodą. Jednak dla większości zarówno osób z naszych grup, jak i pielgrzymów z całego świata, nocne czuwanie przed kanonizacją Jana Pawła II oraz Jana XXIII nie miało nic wspólnego z czuwaniami znanymi z naszych świątyń, spotkań modlitewnych, czy pielgrzymek. Sześć godzin spędzonych niemal nieustannie na stojąco w napierającym tłumie niejedną osobę prowadziło do wniosku: ,,i po co mi to było?”. Nawet cicha osobista modlitwa była trudna, kiedy co chwilę ktoś popychał, czy potrącał, a trzeba było pilnować choćby kilku osób z grupy, żeby nie zostać zupełnie samemu w tym tłumie. Nie lepiej było tuż przed bramkami będącymi wejściem na plac św. Piotra, mimo że były one zamknięte tłum napierał do przodu, co powodowało coraz większy ścisk i tak bolących kości. A jednak w tym wszystkim wiele było takich osób, które potrafiły życzliwie porozmawiać (w różnych językach, bo połączyła nas przecież wiara), podać coś do picia lub jakąś przekąskę, czy podzielić się nakryciem. W niektórych miejscach słychać było spontaniczny śpiew uwielbienia w różnych językach, byli i tacy, kórzy bliżej poranka znaleźli sobie miejsce, by tańcem wyrazić swoją radośći.

Siła wspólnoty
Być może właśnie tym pytaniem: ,,i po co mi to było?” pozostawionym bez odpowiedzi można by zakończyć relację z czuwania przed kanonizacją dwóch wielkich Papieży, gdyby nie to, że każdy wiedział, po co tam przyjechał; każdy czuł moc wspólnoty, w jakiej się znalazł i każdy niósł ciężar odpowiedzialności za przywiezione z sobą intencje własne, ale przede wszystkim najbliższych. Siostra Faustyna, wyniesiona na ołtarze przez św. Jana Pawła II, zawsze podkreślała wielką modlitewną odpowiedzialność każdego człowieka za braci i siostry, szczególnie za cierpiących i grzeszników, a także dusze czyśćcowe. Myślę, że ta siła odpowiedzialności i wspólnoty pozwoliła nam dobrze przeżyć te trudne chwile. Pomagały telefony i smsy z Polski z zapewnieniem duchowej, modlitewnej łączności choćby i takiej treści: ,,Od wczoraj moje myśli są przy Tobie. Jesteś tam, tak blisko. Prosimy o modlitwę. PS. Uważaj na siebie” czy ,,To coś pięknego być w takiej chwili w tym miejscu”; pomagały sygnały od przyjaciół znajdujących się w zupełnie różnych częściach placu św. Piotra i jego najbliższych okolic; pomagała myśl, że tak niewiele osób mogło sobie pozwolić na tę pielgrzymkę i dlatego ja chcę, jestem zobowiązana, zanieść Bogu ich intencje za wstawiennictwem nowych Świętych. 

Biało i czerwono
Na placu św. Piotra każdy mógł znaleźć sobie miejsce siedzące, a niektórzy nawet leżące, nieco odpocząć, spokojnie pomodlić, skontaktować z rodziną i przyjaciółmi, a potem rozejrzeć i dojść do wniosku, jak wielu jest Polaków dookoła, ale także, jak wielkie bogactwo języków, narodowości, czy wspólnot, nie tylko zakonnych, reprezentują osoby skupione wokół nas. Każda z tych osób to osobna historia, pełna czasem prób wytrzymałości wiary i nadziei i nie raz można się bardzo pomylić oceniając człowieka po pozorach. A takich pokus nie brakowało, kiedy widać było gdzieś pielgrzymów porzucających śmieci na środku ulicy, czy przepychających się brutalnie, ale przecież: „Gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20b). Potwierdziła to trójka młodych ludzi, których podrzuciliśmy naszym autobusem kilkanaście kilometrów, bo autostopem wracali z uroczystości kanonizacyjnych. Ci studenci rozłożyli nas na łopatki, a nawet zawstydzili, swoim świadectwem zaufania do Boga, który nie szczędził im dobrze przez siebie zaplanowanych „zbiegów okoliczności”. Byli nimi przede wszystkim wspaniali, napotkani po drodze ludzie. Po uroczystościach na nas czekał autokar z klimatyzacją, który zawiózł nas do przyzwoitego hotelu, a oni nie wiedzieli, jaką drogą, ani kiedy dotrą do domu lub będą mogli się chociaż wykąpać, a i tak byli o wiele bardziej radośni niż wielu z nas. 

Dwóch Janów

Kanonizacja Jana Pawła II razem z Janem XXIII przyczyniła się zapewne do tego, że wielu Polaków zapragnęło poznać bliżej tego drugiego, odwiedzić miejsca z nim związane (jak choćby Sotto il Monte – miejsce urodzenia Jana XXIII, w którym i my byliśmy) i modlić się także za jego wstawiennictwem. Formuła kanonizacyjna została zawarta w pierwszej części uroczystej liturgii poprzedzonej modlitwą Koronką do miłosierdzia Bożego z fragmentami z Dzienniczka św. siostry Faustyny Kowalskiej (było to przecież ustanowione przez Jana Pawła II Święto Miłosierdzia Bożego) oraz Litanią do Świętych. Odczytaniu formuły kanonizacyjnej towarzyszyła wielka radość pielgrzymów zgromadzonych na placu św. Piotra i w jego najbliższych okolicach. W liturgii wzięli także czynny udział przedstawiciele Kościoła greckokatolickiego. Potem cała czwórka papieży obecnych przed Bazyliką św. Piotra skupiła naszą uwagę na słowie Bożym. Dlaczego czwórka? Dwóch Świętych, papież Franciszek oraz Benedykt XVI, bez którego obecny Ojciec Święty nie wyobrażał sobie tych uroczystości. W drugim czytaniu z Pierwszego Listu św. Piotra usłyszeliśmy: ,,Wy bowiem jesteście przez wiarę strzeżeni mocą Bożą dla zbawienia, gotowego objawić się w czasie ostatecznym. Dlatego radujcie się, choć teraz musicie doznać trochę smutku z powodu różnorodnych doświadczeń. Przez to wartość waszej wiary okaże się o wiele cenniejsza od zniszczalnego złota, które przecież próbuje się w ogniu, na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu Jezusa Chrystusa. Wy, choć nie widzieliście, miłujecie Go; wy w Niego teraz, choć nie widzicie, przecież wierzycie, a ucieszycie się radością niewymowną i pełną chwały wtedy, gdy osiągniecie cel waszej wiary - zbawienie dusz.” (1, 3-9). Ten smutek był przecież w sercach pielgrzymów niosących żałobę, duchowe rany, czy choroby swoje i bliskich, a Bóg w naszych świętych Papieżach przyniósł im ukojenie i sprawił, że wartość ich wypróbowanej wiary okazała się cenniejsza od złota. W Ewangelii o niewiernym Tomaszu słowo Boże przypomniało mi, kim jestem – czasem, jak on – niedowiarkiem, czasem błogosławioną, bo nie widziałam, a wierzę. 

W ranach Jezusa

Homilia papieża Franciszka odnosiła się przede wszystkim do słowa Bożego, ujmując prostotą. - Jan XXIII i Jan Paweł II mieli odwagę oglądania ran Jezusa, dotykania Jego zranionych rąk i Jego przebitego boku. Nie wstydzili się ciała Chrystusa, nie gorszyli się Nim, Jego krzyżem. Nie wstydzili się ciała swego brata (por. Iz 58, 7), ponieważ w każdej osobie cierpiącej dostrzegali Jezusa. Byli to dwaj ludzie mężni, pełni Ducha Świętego i złożyli Kościołowi i światu świadectwo dobroci Boga i Jego miłosierdzia. Byli kapłanami, biskupami i papieżami dwudziestego wieku. Poznali jego tragedie, ale nie byli nimi przytłoczeni. Silniejszy był w nich Bóg; silniejsza była w nich wiara w Jezusa Chrystusa, Odkupiciela człowieka i Pana historii; silniejsze było w nich miłosierdzie Boga, które objawia się w tych pięciu ranach; silniejsza była macierzyńska bliskość Maryi – mówił papież Franciszek. Zaznaczył, że Jan XXIII był papieżem posłuszeństwa Duchowi Świętemu, a Jan Paweł II przede wszystkim papieżem rodziny. - Niech nas obaj nauczą, byśmy nie gorszyli się ranami Chrystusa, abyśmy wnikali w tajemnicę Bożego Miłosierdzia, które zawsze żywi nadzieję, zawsze przebacza, bo zawsze miłuje – zakończył homilię Ojciec Święty (całość publikujemy na kolejnej stronie).

 ***

Podobno były osoby, które po uroczystościach odczuwały pewien niedosyt, że może zbyt skromnie; że może za mało ,,fajerwerków”; że może nie udało się zobaczyć Franciszka twarzą w twarz; że znowu Rzymianie nie do końca byli przygotowani strategicznie, jak trzeba. Myślę jednak, że każdy, kto spokojnie przyjął Komunię Świętą i w głębi serca zawierzył Bogu siebie i wszystkie swoje intencje w tym niezwykłym dniu, w tym niezwykłym miejscu, w sercu Kościoła, mimo wszystkich trudności, czuł się bardzo szczęśliwy i mógł z radością wracać do domu (pod warunkiem, że wydostał się z zatłoczonego Rzymu). My jednak zostaliśmy w Italii jeszcze tydzień, ale o tym już w następnym numerze. 

Tekst Anika Djoniziak

 Fot. Arleta Wencwel, Renata Jurowicz, Anika Djoniziak, Grzegorz Gałązka

Kanonizacja --> galeria cz. II ( fot. Arleta Wencwel)

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!