Jasne, że żałuję
W 2010 roku wyruszyłem na swoje pierwsze w życiu Camino do Santiago de Compostela. Chociaż jeszcze nie wiedziałem, co mnie czeka to od samego początku mówiłem, że to pierwszy raz z głębokim przekonaniem, że będą następne. Już podczas pielgrzymki, a zwłaszcza kiedy nieuchronnie zbliżał się jej koniec, owo przekonanie, a wręcz pragnienie narastało jeszcze bardziej. Wszak przeżyłem coś, co po dziś dzień uważam za najpiękniejsze doświadczenie mojego życia, miesiąc prawdziwej i pełnej wolności. Stało się dla mnie wręcz oczywiste, że wyruszę jeszcze nie raz na ten szlak, podobnie jak sobie nie wyobrażałem, że mogę nie pójść na pielgrzymkę na Jasną Górę. I co? I nic! Niestety minęło 13 lat, a ja na kolejne Camino więcej się nie wybrałem. Teraz sobie pluję w brodę, dlaczego nawet przez pierwszych pięć lat to się nie udało, kiedy miałem „na głowie” tylko redagowanie „Opiekuna”? Teraz już niemal ósmy rok głowa jest obciążona również parafią, parafialnymi obowiązkami, pielgrzymkami i innymi uwarunkowaniami i póki co szansy nie widać. A lat przybywa i kilogramów niestety też. I to co miało być zwyczajnym świetnym planem na kolejne wakacje, coraz bardziej nabiera wymiaru niemal niemożliwego do zrealizowania marzenia. Co nie znaczy, że się poddaję.
Ale tytuł dzisiejszego edytorialu nie odnosi się bezpośrednio do doświadczenia Camino, choć tamten żal jest ciągle obecny i nieustannie mocny. Jednak w tym momencie najbardziej żałuję, że się nie wybrałem na Światowe Dni Młodzieży do Lizbony. Nie dość, że bardzo lubię Portugalię, klimat i jedzenie, kocham młodzież i mimo upływających lat bardzo dobrze się z nimi czuję, wręcz potrzebuję takiego kontaktu, aby znowu mieć trochę szalone marzenia i patrzeć w nich i widzieć siebie sprzed lat, zamiast patrzeć w lustro i wiedzieć, to co się tam odbija (nucąc pod nosem Ciechowskiego, że „tak, tak, ten w lustrze to niestety ja”), to jeszcze dałoby się to jakoś zmieścić w kalendarzu, ale gdzieś ten moment, kiedy trzeba było to zrobić umknął i potem już było za późno. Teraz się mogę tylko odgrażać, że na kolejne na pewno się wybiorę, gdzie one będą? Aha w Seulu w 2027 roku... Hmmm, do Portugalii w Europie nie dałem rady, a pojadę do Seulu w Azji? Za cztery lata...
Całe szczęście, że pojutrze rozpoczyna się nasza piesza pielgrzymka na Jasną Górę i ja się na nią wybieram. A smucę tak dzisiaj, bo tyle rzeczy przecieka mi przez palce, że chciałbym, aby ktoś się na moich błędach czegoś nauczył. Nie traćcie okazji na dobre rzeczy, czerpcie pełnymi garściami! Nigdy bym nie pomyślał, że to napiszę, ale jednak apeluję do młodych, którzy zachłysnęli się wakacyjnym dorabianiem za całkiem niezłe pieniądze: jeszcze się zdążycie w życiu natyrać! A niektóre okazje mogą się już nie powtórzyć. Kilka lat temu byłem przekonany, że świat poszedł w taką stronę, że już nie ma odwrotu: wszędzie można podróżować, wszystko można zobaczyć i przeżyć i to za niewielkie pieniądze. Brać, wybierać i przebierać! Aż tu nagle przyszło coś, co nazwali pandemią i nawet do lasu nie można było pójść, a co dopiero gdzieś polecieć! A z drugiej strony słyszymy, że chcą zakazać lotów samolotami (no chyba że jesteś milionerem i masz prywatnego jeta), usunąć auta spalinowe i inne takie pomysły, żeby ślad węglowy zmniejszyć... I ja mając w oczach doświadczenie pandemii myślę, że oni są w stanie to zrobić! Ideologia może doprowadzić do tak drastycznego ograniczenia naszej wolności, że trudno sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało nasze życie... Dlatego, jeszcze raz, nie traćcie żadnej okazji na dobre inicjatywy, bo nic nie jest dane raz na zawsze.
ks. Andrzej Antoni Klimek
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!