Jasna i ta druga strona księży(ca) odc.347
- I to jest właśnie moje wielkopostne postanowienie – powtórzył Mateusz.
- Nie musisz mi dwa razy powtarzać, rozumiem, że tak naprawdę nie podjąłeś żadnego sensownego wysiłku postnego – Maciej wzruszył ramionami.
- Dlaczego uważasz, że postanowienie, aby przez cały Post ani jednym słowem nie wspomnieć o swoich trudnościach w parafii i w żaden sposób nie narzekać ani na swoich parafian, ani wobec nich, nie jest dobrym ćwiczeniem wielkopostnym? - Mateusz lekko się zirytował na swojego kolegę.
- Bo to nic trudnego. Uważam, że stać cię na więcej – z przekąsem rzucił Maciej.
- Zaraz, zaraz, a ty jakie masz postanowienie? - pytał Mateusz.
- Wiesz, ja zwykle nie podejmuję dodatkowych wyrzeczeń, tylko staram się w Wielkim Poście po prostu dobrze wykonywać to, co do mnie należy. Przecież sam mi kiedyś cytowałeś św. Franciszka z Asyżu, że trzeba zacząć od robienia tego, co konieczne, potem to, co możliwe, a na koniec odkryjesz, że dokonałeś niemożliwego. No więc ja zwykle w poście jestem na etapie tego co konieczne, ale porządnie – uśmiechnął się Maciej.
- Aha, czyli ty - to co konieczne i jest ok, a mnie stać na więcej. Rozumiem. Ale nie wydaje mi się...
- Zaczekaj! - przerwał mu Maciej. - Jeszcze nie skończyłem. Zwykle tak właśnie robię w Wielkim Poście, ale w tym roku postanowiłem powstrzymać się od spożycia alkoholu, co w moim przypadku oznacza lampkę wina od czasu do czasu, no ale w tym roku aż do Wielkanocy ani kropli.
- Aha! I tu cię boli, bo mimo że powiedziałeś u nas piękne kazanie pasyjne i zostaniesz na noc, to nie będę ci mógł zaproponować lampki wina – roześmiał się Mateusz. - Ale nie martw się, bo ja też w Poście nie piję, ale tego nawet nie traktuję jako postanowienie. I wierz mi, znacznie trudniej jest mi się ugryźć w język i nie narzekać, niż wyrzec się tej lampki wina.
- No to teraz mnie trochę uspokoiłeś – uśmiechnął się Maciej. - Lubię jak podróżujemy z tą samą szybkością. A wracając do kazań pasyjnych, a właściwie do nabożeństwa Gorzkich żali. Mati, przepraszam, ale z tym twoim organistą to naprawdę nie idzie ujechać... Ja pomyślałem, że może to jest twoje wielkopostne postanowienie, że traktujesz to jako umartwienie. Ale nie można swojego umartwienia narzucać wszystkim parafianom. Oni mogą tego nie wytrzymać – Maciej kręcił głową z dezaprobatą.
- Maciej, on tu gra chyba z dziesięć lat i chyba jednak ludziom nie przeszkadza. Chociaż w sumie to niektórym przeszkadza, nawet bardzo, ale większości, znakomitej większości, raczej nie. Ale żeby potraktować to jako umartwienie to mi do głowy nie przyszło... Ja ciągle myślę, jak tę sprawę rozwiązać. W takich sytuacjach zwykle czekam na jakiś znak z góry. I tak naprawdę właściwie zawsze go otrzymuję i chyba nigdy nie czekałem aż tak długo, to już ponad pół roku jak trwa ta patowa sytuacja i końca nie widać – Mateusz rozłożył ręce i w tym dokładnie momencie rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi wejściowych.
- Mówisz i masz! Oto twój znak – uśmiechnął się Maciej, a Mateusz rzucił mu pełne politowania spojrzenie i ruszył do przedpokoju. To chyba po raz pierwszy w tej parafii ktoś zadzwonił do jego drzwi w niedzielę.
- Proszę bardzo, w czym mogę pomóc? - zapytał Mateusz kiedy zza otwartych drzwi zobaczył mężczyznę, który wyglądał na lekko zaniedbanego i sprawiał wrażenie typowej osoby, która przyszła prosić o pomoc.
- Księże proboszczu, chciałem powiedzieć, że bardzo mi się podobało dzisiejsze kazanie pasyjne. Owszem, tydzień temu też było interesujące, ale dzisiaj ten ksiądz Maciej naprawdę dotknął mojego serca – powiedział mężczyzna.
- A to świetnie się składa, bo ksiądz Maciej jeszcze jest u mnie, więc sam mu pan to może powiedzieć – uśmiechnął się Mateusz. - Maciej! To ktoś do ciebie! - krzyknął w kierunku pokoju.
- A nie, nie, ja to do księdza proboszcza przyszedłem – zaoponował mężczyzna.
- Dobrze, dobrze. Zaraz porozmawiamy, ale ksiądz Maciej na pewno się ucieszy, że pan docenił jego kazanie – uspokoił go Mateusz.
- O co chodzi? - powiedział Maciej, który zanim się zbliżył rzucił kilka podejrzliwych spojrzeń w kierunku Mateusza, być może przypuszczając, że ten chce go wrobić w rozmowę z jakimś domokrążcą.
- A nic takiego, po prostu bardzo mi się podobają księdza kazania pasyjne, zwłaszcza dzisiejsze – powiedział do niego mężczyzna.
- Ach tak? A co konkretnie pana poruszyło w tym dzisiejszym kazaniu? - zapytał Maciej, który wyraźnie nie ufał swojemu entuzjaście i chciał naprawdę się przekonać, czy człowiek wiedział o czym mówi.
- No właśnie to przypomnienie, że te gwoździe, którymi przybito Pana Jezusa do krzyża były realne i zadające ból, prawie na centymetr grube, bo czasami właśnie tak jak ksiądz zauważył, ciągłe powtarzanie tej metafory, że to nasze grzechy przybijają Jezusa, co jest prawdą w sensie duchowym, ale jednak sprawia, że zapominamy, że Pan Jezus cierpiał naprawdę. I strasznie – podsumował mężczyzna, a zarówno Maciejowi, jak i Mateuszowi na chwilę odebrało mowę.
- O, widzę że słuchał pan naprawdę uważnie – wyjąkał wreszcie Maciej.
- A jeszcze księdzu powiem, że tydzień temu, jak ksiądz stwierdził, że oskarżenia stawiane przez niektórych mądrali, że gdyby wszystkie relikwie krzyża czczone na całym świecie zebrać do kupy to by wyszło przynajmniej kilka krzyży, są totalną bzdurą, bo tak naprawdę większość tych relikwii to drzazgi i z trudem uzbierałoby się z nich na jedną belkę i to tę krótszą, to naprawdę do mnie to przemówiło. Bo trochę się tak obawiałem wcześniej, że może rzeczywiście trochę tych relikwii za dużo, a teraz wiem, że to bzdury. Choć oczywiście jakaż jedna czy druga fałszywka może się trafić... Z niecierpliwością czekam na to, co ksiądz powie za tydzień o koronie cierniowej – tym razem mężczyzna zamilkł na dobre.
- Hm... no tak... bardzo się cieszę i zapraszam za tydzień - wysapał Maciej. - Niczego pan nie potrzebuje?
- Ależ skąd, chciałbym tylko słówko z proboszczem zamienić – uśmiechnął się.
- A proszę pana, przepraszam, że jeszcze się wtrącam – ożywił się nagle Maciej. - A co pan sądzi o waszym organiście? - zapytał nie zwracając uwagi na pioruny rzucane mu wzrokiem przez Mateusza.
- Nasz Romeczek? – uśmiechnął się mężczyzna. - No pewnie sam ksiądz słyszał, że gra na organach to nie jest obecnie jego mocna strona.
- Czemu pan tak twierdzi? - Mateusz nie mógł się powstrzymać od próby kontynuowania tego wątku.
- Bo mam uszy? - przekornie odpowiedział mężczyzna. - Romek to był dobry w pokera, ale szczęście go opuściło kilka lat temu i popłynął na duże pieniądze. Potem pożyczył sporą sumę od księdza Piotra, naszego poprzedniego proboszcza nie mówiąc mu na co, a może lepiej powiedzieć okłamując go, że chodziło o operację dziecka i oczywiście nie miał z czego oddać. Więc ksiądz Piotr pozwolił mu dalej grać i w ten sposób w ileś lat miał spłacić ten dług. A że ma jakąś inną robotę, zdaje się w WSK, to rodzinę miał za co utrzymać. Tyle, że nigdy nie przestał grać w pokera, a jeszcze dwa lata temu miał jakąś lekką formę paraliżu, czy czegoś takiego i to właśnie wtedy tak mu się pogorszyło na umiejętnościach, bo wcześniej był całkiem przyzwoitym muzykiem i śpiewakiem – zakończył swoją opowieść mężczyzna.
- Przepraszam... jak pan się nazywa? - zapytał Mateusz po chwili milczenia.
- To ja przepraszam, powinienem się był przedstawić, Kazimierz Sowa – mężczyzna lekko się skłonił.
- Panie Kazimierzu, a skąd ma pan tę całą wiedzę o panu organiście? Do tej pory, a przecież obszedłem całą parafię po kolędzie, nikt mi nawet nie wspomniał o tym.
- Bo, widzi ksiądz, ja sam kiedyś grałem w pokera, a oprócz tego jeszcze sporo piłem i te sprawy wiem z bezpośredniego doświadczenia. Nie opowiadam tego nikomu, ale myślę, że wobec księży nie mogę nie powiedzieć tego co wiem. Właśnie ja w tej sprawie przyszedłem do proboszcza, to znaczy nie żeby opowiadać o Romku, ale w tym tygodniu będzie pięć lat, jak nie piję i przypomniałem sobie o tym tuż po Mszy, więc szybciutko przyszedłem zapytać, czy nie byłoby w tygodniu jakiejś wolnej intencji mszalnej, żeby taką dziękczynną zamówić za te pięć lat trzeźwości. A skoro nasz kaznodzieja zapytał o Romka, to powiedziałem to, co wiem.
- Wie pan co? - wtrącił się Maciej.
- A może być ta Msza za pana w przyszłą niedzielę po Gorzkich żalach? Bo wtedy ja bym chętnie się przyłączył do koncelebry i za pana się pomodlił...
- O niedzieli to nie śmiałem marzyć! Oczywiście, że może być, bardzo dziękuję – ucieszył się pan Kazimierz.
- Wspaniale, czyli udało się załatwić pana sprawę – uśmiechnął się Mateusz. - Ale, jeśli pan pozwoli, to chciałem jeszcze o coś zapytać.
- Proszę bardzo – odpowiedział.
- Czyli pan Roman pracuje w WSK i ma na utrzymanie rodziny, mogę wnioskować, że honorarium, które mu wypłacam, albo oddaje księdzu Piotrowi, albo...
- Nie, ksiądz Piotr zanim odszedł powiedział z ambony, że to jest w jakimś sensie moment, kiedy daruje się wszystkie winy i wszystkie długi i wyraźnie mówił to w kierunku chóru. A Romek w ten dzień to nawet trochę świętował z kolegami. Wykluczam tę możliwość, że jeszcze coś płaci księdzu Piotrowi. Natomiast wiem, że dalej pogrywa w te karty, więc jak zrobię dwa plus dwa, to mi tylko cztery może wyjść. A wiem też, że pensję z pracy ma na konto, do którego dał wyłączność swojej żonie po tym, jak wtedy miał ten wielki dług i żona została z nim tylko pod tym warunkiem; wypłata z pracy w całości na rodzinę. I tego to on pilnuje, bo swoją kobietę i dzieci naprawdę kocha. Tylko ma ten swój mały - wielki problemik, który sobie, no cóż, finansuje z pieniążków, które ksiądz mu daje. Tak to widzę. I powiem wam, drodzy księża, że ja bym nawet na to nie zważał, bo on chociaż nie pije, tak jak ja kiedyś, krzywdy nikomu nie robi, no ale cała parafia to jednak trochę cierpi przez to. I żeby było jasne, ja mu to mówiłem prosto w oczy kilka razy. No i chyba z tym was zostawię. Bardzo dziękuję za Mszę – uśmiechnął się w kierunku Macieja i wyszedł.
Jeremiasz Uwiedziony
Książka: JASNA I TA DRUGA STRONA KSIĘŻY(CA)
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!