Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc.349
- Po prostu ogłosiłem, że pan Roman zrezygnował z dalszej posługi w naszej parafii i że jesteśmy w trakcie poszukiwań nowego organisty – opowiadał Mateusz Maciejowi.
- A na czym polegały te poszukiwania?
- Kiedy zrobiłem to ogłoszenie to sam jeszcze nie wiedziałem jak to zorganizować. Po prostu byłem bardzo zadowolony, że Roman sam zrezygnował i chciałem to jak najszybciej podać do publicznej wiadomości, żeby proces stał się nieodwracalny. Wiesz jak to jest z ludźmi, którzy mają jakieś drobne nawet uzależnienie, bardzo łatwo kiedy upadają wracają na stare ścieżki, a ja naprawdę nie chciałem mieć do czynienia z sytuacją, że pan Roman wraca i prosi żebym jednak przyjął go z powrotem, bo nie ma pieniędzy na swoją słabość, czego zapewne by nie przyznał, tylko zbudował jakąś historyjkę. Przykro mi tak mówić o człowieku, ale zbyt dużo miałem do czynienia z alkoholikami, żeby nie znać tego procesu. No więc ogłosiłem, że nie ma organisty i szukamy nowego – podsumował Mateusz.
- I wtedy się zaczęło? - zapytał Maciej.
- Oj tak. Ogłoszenie zrobiłem w Niedzielę Palmową i byłem przekonany, że do Świąt na pewno nie uda mi się nikogo znaleźć, ale jakoś nie byłem tym szczególnie przerażony, bo miałem bardzo mocne przekonanie, że nie chcę niczego robić na szybko, żeby potem nie żałować. Przez moment przemknął mi nawet pomysł, aby zorganizować specjalną komisję, która by mnie wspomogła w wyborze...
- Komisję? - przerwał mu Maciej. - I kogo byś zaprosił do tej komisji?
- No wiesz, jest paru kolegów księży, którzy mają znacznie większą ode mnie wiedzę w kwestiach muzycznych i liturgicznych, prowadzą chóry itd., ale ta myśl szybko mi przeszła, bo przecież ten człowiek potem ma współpracować ze mną, a to ja najlepiej potrafię rozpoznać, kto się do tego nadaje. No i uznałem, że ten nowy musi mieć dokument ukończenia jakiejś formy studium organistowskiego, żeby mieć pewność co do jego kwalifikacji.
- No to dobrze, że ci to przeszło. Ja raz musiałem zwołać komisję kiedy robiłem prace renowacyjne w kościele i byłem święcie przekonany, że księża fachowcy pomogą mi w zmaganiach z urzędnikami z Urzędu Konserwatorskiego, a potem się okazało, że oni wszyscy poparli stanowisko urzędników, więc nie miałem w nich wsparcia – Maciej jeszcze kręcił głową na samo wspomnienie tamtej sytuacji.
- Ale to może znaczy, że jednak ty nie miałeś racji? - zapytał Mateusz.
- Akurat! Potem jak się okazało, że to co wymyślili urzędnicy, a koledzy księża specjaliści od sztuki i zabytków poparli, wręcz utrudnia sprawowanie liturgii i moi ludzie zaczęli się skarżyć, że podczas prac remontowych zamiast coś ulepszyć w kościele to wręcz pogorszyłem sytuację, to się wszystkiego wyparli wmawiając mi, że oni tylko doradzali w kwestii rozwiązań szczegółowych, ale niby nie mieli pojęcia o całości projektu. Aha! I jeszcze mi powiedzieli, że przecież nie mogli przy urzędnikach wypowiadać się wbrew zasadom, bo to by postawiło w złym świetle ich kompetencje. Od tamtego czasu dałem sobie spokój z wiarą w zasadę pomocniczości urzędów kurialnych wobec parafii – zakończył Maciej.
- Rozumiem – uśmiechnął się Mateusz. - Co prawda miałem na myśli taką komisję bardziej nieformalną niż kurialną, ale nie ma o czym gadać, bo ostatecznie się na to nie zdecydowałem, a może lepiej powiedzieć, że nie zdążyłem się zdecydować.
- Nie zdążyłem. Dosłownie od poniedziałku myślałem, że pracuję w jakimś powiatowym urzędzie pracy. Całe szczęście, że mam te dwie florystki i one zajęły się przygotowaniami dekoracji na Triduum Paschalne, bo ja bym chyba nie dał rady nad tym się skupić. Nie wiem, między poniedziałkiem a środą miałem chyba z pięćdziesiąt telefonów w tej sprawie – Mateusz usiłował choć w przybliżeniu przypomnieć sobie ilu ludzi do niego dzwoniło. - A może nawet więcej.
- Nie miałem pojęcia, że w naszych stronach jest tylu bezrobotnych organistów – zdziwił się Maciej.
- Sęk w tym, że większość z nich nie była bezrobotna, a poza tym, też większość, nie była z naszych stron. Miałem ze dwa telefony z Dolnego Śląska, jeden z Bieszczad i chyba z pięć znad morza – zauważył Mateusz.
- Poważnie? Organiści znad morza chcieli się zatrudnić w twojej parafii? I co? Dojeżdżaliby codziennie? - trochę ironizował Maciej.
- Widzę, że ty też nagle spadasz z nieba. Chłopie nie masz pojęcia, jak się świat wokół nas zmienił i jak ludzie dzisiaj gotowi są do natychmiastowej przeprowadzki. Generalnie większość organistów miała jakieś tam zatrudnienie, ale każdy chciał sobie poprawić. Ci z daleka oczywiście pytali o socjal, czy jest mieszkanie dla organisty w obiektach parafialnych, albo ile kosztuje wynajęcie mieszkania w okolicy i czy pensja jest na przykład trzy razy wyższa niż średni czynsz w okolicy. Część z nich to ludzie jeszcze samotni, którzy widzą w zmianie środowiska również szansę na znalezienie miłości życia, a czasami mają już rodziny i pytali o szkoły w okolicy i tego typu informacje. Niektórzy natychmiast przesyłali mi drogą mailową wypasione CV i referencje, jakby mieli je przygotowane od dawna. Zgłosiło się nawet kilku dzieciaków, którzy dopiero co skończyli podstawówkę, no mówię ci szok!
- Ale mówiłeś, że tylko do środy tak cię bombardowali. Czyżby uznali świętość Triduum Paschalnego i dali ci spokój, ot tak, z własnej woli? - zapytał Maciej.
- A skąd! W środę wieczorem zamieściłem na Facebooku parafii prośbę, aby już nikt nie dzwonił w tej sprawie, ponieważ dokonałem już wstępnego wyboru – powiedział Mateusz.
- I przestali dzwonić?
- Okazało się, że niemal wszyscy, którzy dzwonili dowiedzieli się z moich zamieszczonych na Facebooku ogłoszeń parafialnych, że nie mamy organisty, więc informacja tam podana w sumie powstrzymała falę, chociaż jeszcze ze dwa, trzy telefony miałem, ale kończyłem je od razu mówiąc, że nie jestem już zainteresowany.
- I naprawdę miałeś już kogoś wybranego? - dopytywał Maciej.
- No co ty? Miałem kilka nazwisk zapisanych do dalszej weryfikacji, ale miałem się tym zająć po Świętach – wyznał Mateusz.
- Czyli trochę nakłamałeś braciszku, nieładnie... No ale skoro miałeś się tym zająć po Świętach, czyli dzisiaj, to jak to się stało, że już nie musisz się tym zajmować?
- Miałem, ale w Wielki Czwartek po Mszy Krzyżma w katedrze podszedł do mnie chłopak, zapytał czy jestem proboszczem w Jaroszynie i czy szukam organisty. Od razu mi się wydawało, że skądś znam jego głos, no ale nie mogłem sobie przypomnieć skąd.
- Coś czuję, że zaraz się pojawi jakiś znak „z Góry” - uśmiechnął się Maciej, który znakomicie znał Mateusza.
- Pamiętasz jak mnie ściągałeś z trasy Ekstremalnej Drogi Krzyżowej? - zapytał kolegę Mateusz.
- No jasne, cieniasie, miałeś szczęście, że akurat wracałem od brata, bo byś tam w tym „Sraszkowie” kwitł do rana – Maciej nie mógł się powstrzymać od zażartowania ze swojego przyjaciela.
- Ale ja przynajmniej podejmuję jakiś wysiłek, a ty pewnie nawet już na wagę nie wchodzisz. Ze strachu! - odgryzł się Mateusz. - Nie w „Straszkowie”, a w Pliszkowie. Na początku EDK była Msza w tamtejszym kościele i organista od razu mi przypadł do gustu, był naprawdę świetny - mówił.
- I to był ten chłopak, który cię zaczepił pod katedrą? - zapytał Maciej, który po uwadze Mateusza na temat wagi natychmiast poprawił się w fotelu, aby nieco ukryć brzuch.
- Zgadza się – uśmiechnął się Mateusz.
- No nie mów mi, że komuś podebrałeś organistę – Maciej spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Aż taką świnią nie jestem. Nawet mi trudno uwierzyć w to, co się stało, ale w największym skrócie. Błażej od kilku lat grał w Pliszkowie i oczywiście jego proboszcz był super zadowolony, aż do momentu, kiedy proboszcza bratanek nie ukończył studium organistowskiego, a miał też ukończoną szkołę muzyczną, któregoś tam stopnia nie wiem dokładnie. I cała rodzina proboszcza, a ma sporo rodzeństwa, „wsiadła” na niego, że przecież biedny bratanek nie ma gdzie grać, a on „obcego” utrzymuje. Błażej nie jest z jego parafii, szczęśliwym trafem, mieszka w wiosce dokładnie w połowie drogi między Jaroszynem a Pliszkowem. Ale parafianie w Pliszkowie bardzo Błażeja lubili, więc proboszcz był między młotem i kowadłem. Ale chłop jest uczciwy i wszystko bez ogródek wyłożył Błażejowi i wręcz mu powiedział, że na pewno tego kiedyś pożałuje, ale nie ma wyjścia. Więc jeśli Błażej znalazłby sobie jakąś inną parafię, to on mu jeszcze da świetną odprawę, byle tylko ludzie mieli jasność, że to on, Błażej odchodzi. No i marzeniem bratanka było wejście z przytupem, czyli najlepiej w Święta Wielkanocne. I tak Błażej zaczepił mnie w Wielki Czwartek, a ja, cóż, nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca, ale jak go wtedy na tej Mszy na EDK usłyszałem, to bym go zatrudnił na każdych warunkach z miejsca, ale byłem przekonany, że to niemożliwe. A tymczasem... - Mateusz rozłożył ręce w geście bezradności.
- Tobie to by się byk ocielił – stwierdził Maciej po dłuższej chwili ciszy. - I od razu zaczął grać?
- Słuchaj, przede wszystkim wieczorem w Wielki Czwartek przyjechał do mnie z proboszczem z Pliszkowa. Notabene fajny gość, Zbyszek, ze dwa lata młodszy ode mnie. Powiedział mi, że nie zna się na winach, ale kupił najdroższe jakie znalazł jako wyraz wdzięczności dla mnie za pomoc i za zatrudnienie Błażeja. Mówił, że mama by mu nie wybaczyła, jakby jej ulubionego wnusia nie przygarnął w swojej parafii. Umówiliśmy się, że będziemy w kontakcie, no i mam go odwiedzić, jak się wszystko po Świętach uspokoi. No a Błażej zagrał u nas po raz pierwszy na Wigilii Paschalnej.
- I jak było? - Maciej przyglądał mu się uważnie, jakby liczył na jakąś łyżkę dziegciu w tej beczce szczęśliwych zbiegów okoliczności.
- No cóż stary, jakby to powiedzieć... Po ostatniej pieśni ludzie wstali i bili brawo z pięć minut. No i Pan Jezus musi im to wybaczyć, ale to nie były brawa dla Zmartwychwstałego.
Jeremiasz Uwiedziony
Książka: JASNA I TA DRUGA STRONA KSIĘŻY(CA)
CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Komentarze
Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!