TELEFON DO REDAKCJI: 62 766 07 07
Augustyna, Ingi, Jaromira 03 Września 2025, 12:56
Dziś 19°C
Jutro 13°C
Szukaj w serwisie

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc.333

Jasna i ta druga strona księży(ca) - odc.333

Wizyta na Jasnej Górze dobrze mu zrobiła. A nawet bardzo dobrze. Mógł odsunąć od siebie wszystkie zmartwienia i zanurzyć się w atmosferę pielgrzymkową, choć na krótką chwilę. Po Apelu Jasnogórskim natknął się na księdza Jurka, jednego z tych, z którymi przez wiele lat dzielił pielgrzymkowy trud. Mateusz był pełen podziwu dla kolegi, który mimo że starszy od niego o kilka lat nadal pielgrzymował.

- Jurek, jesteś wielki! W dalszym ciągu na pielgrzymim szlaku! - nie bez cienia zazdrości Mateusz przywitał kolegę i serdecznie go uścisnął.

- Ktoś musi ciągnąć ten wózek – z uśmiechem odparł Jerzy.

- Widzę, że maszerujesz całkiem dziarsko, czyli żadnych większych dolegliwości nie odczuwasz – zauważył Mateusz.

- Aż tak kolorowo to nie jest, ścięgna i kolana uporczywie przypominają numerek z PESELU, ale też i co by to było za pielgrzymowanie bez bólu – Jerzy nie przestawał się uśmiechać. - Ale powiem ci też, że zauważyłem pewną prawidłowość, przynajmniej wśród księży. Starsze roczniki radzą sobie znakomicie i nawet jeśli coś dolega, to nie narzekają. Natomiast młode chłopaki, mówię ci, idzie się załamać. Prawie każdemu coś dolega, coś wysiada, niektórzy wręcz nie dochodzą do końca, aż przykro na nich patrzeć, bo to przecież mają być przyszłe lokomotywy, a oni nawet jako ostatni wagon ledwo zipią. Może to nowy styl życia, nie wiem, ale słabo to widzę. Co nie znaczy, że nie ma młodych, którzy robią świetną robotę, nawet nam niektóre rzeczy nie przychodziły kiedyś do głowy, że można organizować i prowadzić pielgrzymkę w taki sposób.

- Mi strasznie brakuje pielgrzymki, dzisiaj przyjechałem tylko na Apel – wyznał Mateusz.

- Przyjechałeś specjalnie na Apel? - zdziwił się Jurek.

- Pewnie, że wolałbym przyjść pieszo razem z wami, no ale wiesz, mam zmianę, właśnie objąłem nową parafię. Inaczej się nie dało. A chciałem tu być chociaż chwilę – tłumaczył Mateusz, który zawsze czuł się dziwnie przybywając na Jasną Górę w inny sposób niż na własnych nogach.

- No tak. Czytałem w okólniku, że idziesz na solówkę. Krążą głosy, że to degradacja, ale ja słyszałem co nieco o twoim poprzedniku Piotrku, zarzutach i tak dalej, więc uważam, że to raczej misja i to wcale nie łatwa. Ale podobno się zgodziłeś, tak?

- Tak – odparł krotko Mateusz i za bardzo nie chciał kontynuować tematu po raz kolejny. - W każdym razie jestem tam sam, nie wiem nawet, czy stamtąd byli jacyś pielgrzymi. Z całego Jaroszyna, który będzie miał z 15 parafii to nawet jakieś dwie grupy chodzą, ale czy są w nich moi parafianie, nie mam pojęcia. Póki co nie znam nikogo, oprócz jednego wojownika Maryi, który zresztą zaprezentował się dość wojowniczo w stosunku do mnie, bo wierzy, że ks. Piotr nie zrobił nic złego i oczywiście ma do tego prawo i ja mam nadzieję, że ma całkowitą rację, no ale z mojego przybycia nie jest zadowolony. Ale nie o tym chciałem mówić, tylko o tym, że w przyszłym roku zrobię wszystko, aby wrócić na pielgrzymi szlak, choćby nawet z niewielką garstką moich parafian. O to mi chodziło – Mateusz uśmiechnął się do Jurka.

- No to fajnie – skwitował krótko Jerzy. - Wiesz, dla mnie stosunek księdza do pielgrzymki i pielgrzymów jest swoistym papierkiem lakmusowym. Pewnie, że mam kolegów, którzy uważają, że to skandal iść pieszo w skwarze, kurzu i bólu podczas gdy mamy klimatyzowane auta, ale wiem że zawsze przyjmą mnie jako pielgrzyma do siebie. Kilka lat temu przeczytałem u Fultona Sheena taki opis relacji kapłańskich, który mnie zachwycił. Nie zacytuję dokładnie, ale chodziło o to, że mogę usiąść bez zaproszenia przy stole mojego brata księdza, mogę wejść do jego gabinetu i przeczytać jego książki, zanim go poznam osobiście, zajrzeć do jego lodówki i zjeść co się w niej znajduje, jego dom jest moim domem, jego kominek moim kominkiem, jego samochód moim samochodem. Nie mogę go ani podbudować ani zgorszyć. Możemy się kłócić bez urazy, chwalić bez pochlebstw lub siedzieć w milczeniu i wzajemnie się ignorować. I takie tam były różne wyliczanki tej specyficznej braterskiej relacji. I ja się z tym identyfikuję, wiesz?

- No przecież wiem, Jurek, mi nie musisz tego tłumaczyć – odpowiedział Mateusz, który znał cytowane przez Jurka słowa z biografii Sheena. - Kilka razy u ciebie byłem.

- Właśnie. I dlatego, mówię ci, jakiś taki smutek mnie ogarnął, kiedy kolega i to z naszej diecezji, nie znalazł chwili ani sposobu, aby nam księżom pielgrzymom umożliwić wzięcie prysznica na swojej plebanii. Wiesz pięciu innych cię przyjmuje, nawet jak ich nie ma zostawią ci dom otwarty, nawet jak cię nie znają, a tu kolega... Smutno, naprawdę smutno – Jurek westchnął głęboko.

- Może nie wiedział, że będziecie przechodzić – próbował mediować Mateusz.

- Wiesz, nie mówiłbym ci o tym, gdyby to był pierwszy raz, a to mógłby być przypadek. Ale właśnie to nie był pierwszy raz, więc raczej nie przypadek. W każdym razie mówimy o słabościach, ale nie o nazwiskach – zamknął temat Jurek. - Słuchaj, jeśli chcesz możemy poszukać jakiegoś otwartego jeszcze lokalu i coś razem zjemy.

- Obawiam się, że raczej będzie ciężko o tej porze o otwarty lokal, no i ja jednak muszę jeszcze wrócić do Jaroszyna. Dzięki Jurku za spotkanie i życzę sił na powrotną drogę.

- Dzięki brachu i ja z kolei życzę błogosławieństwa na nowej placówce – powiedział Jurek i po wymienieniu serdecznego niedźwiedzia poszli każdy w swoją stronę.

***

Pierwsza niedziela w jego nowej parafii była dla Mateusza zdecydowanie dziwnym doświadczeniem. Ponieważ gospodynią księdza Piotra był ciocia, siostra jego mamy, więc wraz z Piotrem również i ona zakończyła swoją działalność. Pan kościelny, pan Roman, jeszcze przed pierwszą Mszą wyjaśnił Mateuszowi, że to będzie jego ostatnia niedziela, a w poniedziałek przyjdzie oddać klucze i pokazać nowemu proboszczowi, gdzie się wszystko znajduje. Mimo że podczas homilii Mateusz nawiązał do wagi jaką przykłada do współpracy ze świeckimi w duszpasterstwie, już po pierwszej Mszy pojawiło się dwoje członków rady parafialnej, aby go poinformować, że rezygnują ze swoich funkcji. Na nic zdały się przypomnienia Mateusza, że ich kadencja jeszcze nie wygasła, czy prośby, aby pozostali chociaż na pół roku, aby mógł spokojnie rozejrzeć się w parafii. Po kolejnych Mszach pojawiły się kolejne osoby w tym samym celu. Po trzeciej Mszy Mateusz przyniósł z kancelarii parafialnej listę z członkami rady i wyszło mu, że już ośmiu z dwunastu zrezygnowało. Po czwartej i ostatniej Mszy niedzielnej przyszło kolejnych dwóch panów i oni również zrezygnowali.

- Będzie ksiądz miał wolną rękę i wybierze sobie współpracowników – powiedział życzliwie jeden z nich.

- Czyli zostały mi zaledwie dwie osoby, które nie złożyły rezygnacji – westchnął Mateusz patrząc na listę.

- Jeśli to chodzi o Raszpana i Zawidzką to muszę księdza zasmucić, bo oni tylko figurowali na liście, a już od lat nie angażowali się tak naprawdę w radzie parafialnej – powiedział jeden z byłych już radnych. - Zawidzka zresztą nawet już u nas nie mieszka, bo się wyprowadziła do córki do Szwecji.

- Aha, czyli nie ma już nikogo – skonstatował Mateusz. - Mogą mi chociaż panowie powiedzieć dlaczego nie chcecie dać mi szansy, dać nam szansy?

- Proszę księdza, to nic osobistego, ale my się po prostu spotkaliśmy, już bez księdza Piotra i prawda jest taka, że część z nas absolutnie odrzuca zarzuty stawiane księdzu Piotrowi i nie godząc się na odstawienie go na boczny tor rezygnuje  z tej posługi, a część – wręcz przeciwnie – nie przesądzając wprawdzie o winie księdza Piotra, ale uważa, że jeśli ewentualnie doszło do jakichś nadużyć, a oni się w niczym nie zorientowali, to nie mają mandatu do dalszej bytności w radzie parafialnej. Ksiądz wybaczy, ale nie będę wskazywał, kto z jakiego powodu rezygnuje, ale faktem jest, że koniec końców cała rada zakończyła swoją pracę. Nasza parafia zawsze była dość aktywna, ksiądz wie jaką opinią cieszy się Jaroszyn, więc na pewno szybko znajdą się ludzie gotowi do współpracy. Chyba, że zarzuty do księdza Piotra się potwierdzą, wtedy raczej nie będzie łatwo. Ale Kościół jest wieczny, przetrwa i to – zakończył dość filozoficznie swój wywód jeden z byłych radnych i pożegnał się z Mateuszem. Wówczas wzrok nowego proboszcza zatrzymał się na pięknym krucyfiksie wiszącym w zakrystii. Na myśl przyszło mu pytanie do Jezusa: „Czy i Ty mnie zostawisz?”, ale w tym momencie stwierdził, że to okropnie patetyczne, wręcz żenujące i sam się roześmiał. Pan Jezus nigdy go nie opuści, przecież to pewne, po co takie łzawe scenki. Wyszedł z zakrystii i wyciągnął z kieszeni telefon po czym wybrał numer Macieja.

- I jak? Pierwsze koty za płoty? - zapytał go przyjaciel zanim on sam zdążył cokolwiek powiedzieć.

- Trudno powiedzieć, ale w ciągu kilku godzin nie mam już gospodyni, kościelnego ani rady parafialnej – odpowiedział Mateusz.

- Wywaliłeś wszystkich od razu? - zdziwił się Maciej.

- Nie, sami zrezygnowali. Z różnych przyczyn i nieodwołanie.

- No nie, to jednak jest prawda, że bogatemu albo szczęściarzowi to się nawet byk ocieli... Chłopie, niektórzy proboszczowie muszą się męczyć latami, aby się pozbyć złych współpracowników, a u ciebie wszyscy odeszli w pierwszy dzień... Jak ty to robisz?

- Po pierwsze, to nie wiem czy byli złymi współpracownikami, a po drugie teraz nie mam żadnych, oprócz organisty. Nie wiem czy się z tego cieszyć.

Jeremiasz Uwiedziony 

 CDN. Wszystkie imiona i fakty w powyższym opowiadaniu są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.

Dodaj komentarz

Pozostało znaków: 1000

Komentarze

Nikt nie dodał jeszcze komentarza.
Bądź pierwszy!